Nie są faworytami do zwycięstwa. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli przegrają wszystkie swoje mecze. A i tak to o nich będzie się mówić najwięcej. Piłkarze reprezentacji Palestyny zaczynają grę w Pucharze Azji - najważniejszym turnieju na kontynencie. Równie mocno jak na sukces sportowy, liczą na uwagę świata i skupienie jej na sytuacji rodaków w Strefie Gazy. I na Izraelu, dla którego coraz więcej osób nie widzi miejsca w sportowej rywalizacji.
- To niesamowite, że w ogóle potrafili skoncentrować się na grze i przygotować do tego turnieju, podczas gdy ich rodziny i przyjaciele są pod codziennym ostrzałem - mówi w podcaście "The Asian Game" John McAuley, dziennikarz emirackiego "The National".
Palestyńczycy uchodzą za jedną ze słabszych ekip turnieju. Za postawioną na ich końcowy triumf złotówkę bukmacherzy oferują 125 złotych. Ale dla nich sukcesem będzie choćby jeden wygrany mecz. W krótkiej historii ich startów w Pucharze Azji jeszcze się to nie udało.
- Patrząc na grupowych rywali, Hongkong jest w ich zasięgu. A jedno zwycięstwo może dać awans z grupy. To byłby kawał historii, wygrać pierwszy mecz w takich okolicznościach. Mielibyśmy mocnego kandydata na jedną z najlepszych sportowych historii 2024 roku - dodaje McAuley.
Faworytami do triumfu są - jak zawsze - Korea Południowa, Japonia, Iran, Arabia Saudyjska i Australia, która od kilku lat piłkarsko należy do Azji.
Turniej rozgrywany jest w Katarze. Głównie na stadionach, które w 2022 roku gościły mistrzostwa świata. Na nich Palestyny nie było, ale palestyńskie flagi powiewały wszędzie: na ulicach, trybunach, a nawet na boisku, gdzie pozowali z nimi marokańscy piłkarze. Teraz, z uwagi na otwarte poparcie Kataru dla sprawy palestyńskiej i okoliczności rozgrywania Pucharu, propalestyńskich manifestacji będzie zapewne jeszcze więcej.
CZYTAJ TEŻ: NAJGORSZA DRUŻYNA MUNDIALU, ALE I NAJWIĘKSZY WYGRANY. "LOS ROBOTNIKÓW NIKOGO JUŻ NIE OBCHODZI" >>>
I pomyśleć, że sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej, gdyby nie… pandemia COVID-19. Tę edycję Pucharu Azji początkowo powierzono bowiem Chinom. Według czteroletniego cyklu przypadała na 2023 rok. Ale chińskie władze wyjątkowo mocno wzięły sobie do serca pandemiczne restrykcje i w ramach samoizolacji zamknęły Chiny na świat. Od roku 2019 rezygnowały z kolejnych imprez sportowych, w tym Grand Prix Formuły 1 czy z turniejów tenisowych (to dlatego, a nie przez sprawę Peng Shuai, odwołano turnieje WTA).
Puchar Azjii został oddany zadowolonym z takiego obrotu sprawy Katarczykom, co pociągnęło za sobą zmianę jego terminu. Turniej wylądował dlatego w miejscu, gdzie kwestia palestyńska jest wyjątkowo żywa. I to w czasie, gdy Palestyna znajduje się na ustach całego świata.
Na wojennych walizkach
Palestyna ma swoją piłkarską reprezentację od czasów, gdy była jeszcze brytyjskim terytorium mandatowym. Przez futbol można by próbować opowiedzieć skomplikowaną historię regionu, bo z powstałej w 1928 roku federacji wywodzi się dzisiejsza reprezentacja… Izraela. Reprezentacja, która niegdyś też brała udział w Pucharze Azji. A w 1964 roku nawet go wygrała. Ale azjatyckie sukcesy należącego tam przecież geograficznie Izraela wynikały przede wszystkim nie z siły sportowej, a z bojkotowania rywalizacji z nim przez kraje muzułmańskie. W końcu w 1973 roku Izrael został wyrzucony ze struktur AFC (Asian Football Cofederation). Żeby móc walczyć o wyjazd na mundial, był dokoptowywany do eliminacji strefy Oceanii i jako reprezentant tego regionu walczył z Kolumbią o wyjazd na mistrzostwa w roku 1990. Od 1994 roku należy do UEFA. Wiosną zagra w barażach o swój pierwszy występ na mistrzostwach Europy.
Reprezentacja Palestyny długo pozostawała na marginesie poważnej rywalizacji. Grała głównie towarzysko, przede wszystkim z zespołami z krajów arabskich. Dopiero dzięki politycznym porozumieniom z lat 90. mogła w końcu dołączyć do światowej federacji piłkarskiej FIFA.
Ale członkostwo w FIFA - choć sportowo i wzierunkowo ważne - nie rozwiązało problemów, z którymi boryka się drużyna. A te są odbiciem utrapień palestyńskiego społeczeństwa.
Sytuacja Palestyńczyków regularnie krzyżuje plany reprezentacji. Po rozpoczętej atakiem Hamasu na izraelskie kibuce wojnie kadra wycofała się z udziału w towarzyskim turnieju w Malezji i musiała szukać miejsca na rozegranie meczów eliminacji mistrzostw świata 2026. Zresztą mecze domowe już wcześniej z rzadka grała u siebie, bo spokój w Palestynie od zawsze był względny. Niełatwo przekonać rywali do gry na stadionie Fasala Husseiniego w Al-Ram. Palestyńczycy korzystają więc z gościnności Kuwejtu, Kataru, Arabii Saudyjskiej czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Teraz było podobnie. Z Australią zagrali w Kuwejcie. Piłkarze wyszli na murawę w symbolizujących opór wobec Izraela arafatkach, a kibice wznosili transparenty z kluczami, by przypomnieć, że kiedyś wrócą tam, skąd kilka dekad temu przepędzono ich ojców i dziadków.
Sport pod gradem rakiet
Jak szacuje ONZ, po 7 października ponad 85 proc. mieszkańców Strefy Gazy zmieniło miejsce zamieszkania. Kto mógł i kogo było stać, uciekał za granicę. Inni szukali względnie bezpiecznego miejsca bytowania, chociaż według ONZ w całej Strefie dziś takiego nie ma.
Według informacji regularnie aktualizowanych przez Palestyńczyków, w wyniku działań izraelskiego wojska w ciągu trzech miesięcy zginęło ponad 22 tysiące mieszkańców Strefy Gazy. Jeden na stu mieszkańców. Nie ma nikogo, kto nie straciłby kogoś bliskiego.
Działacze szacują, że zabitych zostało tysiąc osób zrzeszonych w klubach sportowych, w tym blisko setka profesjonalnych sportowców. Jak chociażby reprezentanci kraju w siatkówce Hassan Zuaiter i Ibrahim Qassi.
Kilka dni temu zginął współpracujący z olimpijską kadrą piłkarzy trener Hani Al-Masri. Komentator Khalil Jadallah opublikował nagranie, na którym przedstawia jedenastkę złożoną z zabitych w izraelskich atakach piłkarzy.
Wśród powołanych na Puchar Azji zawodników ponad połowa gra na co dzień w klubach palestyńskich. A raczej grała, bo wojna przerwała rozgrywki, które już wcześniej naznaczone były relacjami Palestyny z Izraelem.
Wyjazd ze Strefy Gazy za każdym razem wiąże się z koniecznością uzyskania pozwolenia od władz Izraela. Palestyńczycy wielokrotnie skarżyli się, że Izrael opóźnia wydanie takich przepustek dla piłkarzy i działaczy albo nie wydaje ich wcale, powołując się na względy bezpieczeństwa. Tak było w 2019 roku, gdy Khamadat Rafah z Zachodniego Brzegu miał grać w finale Pucharu Palestyny z Markezem Balata. Pierwszy mecz rozegrano, ale przed rewanżem Izraelczycy odmówili wjazdu na teren Zachodniego Brzegu dwum trzecim klubu z Rafah. Mecz trzeba było odwołać.
Teraz dochodzą zniszczenia obiektów sportowych w czasie nalotów. Mocno ucierpiał m.in. jeden z najstarszych i największych stadionów w Palestynie, Yarmouk.
Pod koniec grudnia w sieci pojawiły się nagrania, na których widać przetrzymywanych na Yarmouk palestyńskich cywili. Niektórzy są półnadzy, inni mają zawiązane oczy. Pilnują ich uzbrojeni izraelscy żołnierze.
Organizacje zajmujące się prawami człowieka biły na alarm, że łamane są konwencje genewskie. Żądano międzynarodowego śledztwa. Izraelska armia potwierdziła, że obiekt jest wykorzystywany do celów wojskowych, ale zaprzeczyła łamaniu prawa. Traktowanie pojmanych tłumaczono koniecznością ich przeszukania i weryfikacją tożsamości.
Zajmujący się tematem kanadyjsko-egipski dziennikarz Karim Zidan porównał tę sytuację do przewrotu w Chile w latach 70. XX wieku, gdy na stadionie w Santiago przetrzymywano politycznych przeciwników generała Augusto Pinocheta (a mimo to na obiekcie miało dojść do ostatecznie zbojkotowanego przez ZSRR barażu o wyjazd na mundial w 1974 roku).
Piłka w służbie Palestyny
- Fizycznie jesteśmy gotowi, trudniej poradzić sobie mentalnie - mówi w "The Asian Game" pomocnik reprezentacji Palestyny Mohamed Rashid.
- Każdego dnia nasłuchujemy wieści z domu i spodziewamy się najgorszego. Kilka tygodni temu straciłem bliskiego przyjaciela. Trzeba znaleźć swój sposób na radzenie sobie z tym, bo w końcu musimy skupić się na piłce. Ja w dniu meczu w ogóle nie zaglądam do mediów - dodaje.
Nie jest to proste, gdy - tak jak jego koledzy z drużyny Mahmoud Wadi i Mohammed Salih - w Strefie Gazy wciąż ma się swoich bliskich. Ale piłkarze starają się tłumaczyć sobie, że po prostu muszą robić swoje.
- Nie mamy wpływu na przebieg wojny. Ale to, co możemy zrobić jako reprezentacja Palestyny, to zostać w turnieju jak najdłużej. Chcemy dać ludziom w domu choć trochę radości i wykorzystać fakt, że będziemy w centrum uwagi całego kontynentu. A może i całego świata, bo dostaję mnóstwo wiadomości od ludzi z bardzo różnych krajów, którzy dostrzegają to, co naprawdę dzieje się w Strefie Gazy - opowiada Mohammed Rashid.
Piłka nożna to ważna platforma w informacyjno-wizerunkowym aspekcie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Widać to było chociażby po wypowiedziach niektórych piłkarzy.
Gdy Karim Benzema napisał w sieci, że modli się za mieszkańców Gazy - "ofiary niesprawiedliwych bombardowań" - minister spraw wewnętrznych Francji Gerald Darmanin zarzucił mu powiązania ze wspierającym Hamas Bractwem Muzułmańskim. Oskarżenia nie miałyby żadnych podstaw, ale nie przeszkodziło to części polityków i komentatorów rozważać odebranie Benzemie francuskiego obywatelstwa.
Za publikację wpisu "od rzeki do morza Palestyna będzie wolna", nawołującego do likwidacji Izraela, pochodzący z Maroka holenderski piłkarz Anwar El Ghazi zapłacił kontraktem z niemieckim FSV Mainz. Algierczyk Youcef Atal został zawieszony przez OGC Nice za udostępnienie słów o "nadejściu czarnego dnia dla Żydów".
Władze angielskiej Premier League zakazały eksponowania na trybunach flag czy transparentów związanych z Palestyną, by nie podgrzewać nastrojów i nie narażać się na oskrażenia o stronniczość w ocenie samego konfliktu. Krótko po ataku Hamasu działacze angielskiej federacji piłkarskiej zdecydowali, że nie podświętlą charakterystycznego łuku nad stadionem Wembley, choć wcześniej czynili to ku pamięci ofiar zamachów w Turcji czy w Belgii. Tym razem woleli trzymać się z daleka od jednoznacznego wskazywania ofiary i sprawcy.
W Katarze na taką wstrzęmieźliwość nie ma co liczyć. Już w czasie mundialu, gdzie Palestyńczycy przecież nie grali, a FIFA restrykcyjnie pilnowała, by na stadionach nie pojawiały się polityczne manifestacje, palestyńskie flagi i hasła były wszechobecne.
Szesnastu spośród 24 uczestników tegorocznego Pucharu Azji to drużyny z krajów muzułmańskich. Dziesięć z nich reprezentuje państwa arabskie. W tym Liban, który za sprawą działań Hezbollahu jest w stanie niewypowiedzianej wojny z Izraelem, i Iran - arcywróg Izraela.
W swoim pierwszym meczu w niedzielę, 14 stycznia, Palestyna zagra właśnie z Iranem. Erupcji propalestyńskości można być pewnym. Hasła i okrzyki antyizraelskie nie powinny zaskakiwać.
Swoją grę będzie grał przy tym Katar - od lat polityczny, finansowy i organizacyjny mecenas sprawy palestyńskiej. Wypłaca palestyńskim rodzinom świadczenia pieniężne, ma u siebie palestyńską ambasadę, daje schronienie liderom Hamasu. Z Izraelem nie utrzymuje oficjalnych stosunków dyplomatycznych.
Katarska Al-Dżazira jest jedną z niewielu stacji telewizyjnych od początku relacjonujących wojnę niemal z samego centrum wydarzeń. W czasie jednego z łączeń, za plecami reporterki Yoummy El Sayed, doszło do eksplozji rakiety.
Relacje są bardzo jednostronne, w zasadzie powielające narrację Hamasu.
A mimo to Katarczycy zapracowali sobie na słowa uznania ze strony doradcy premiera Izraela ds. bezpieczeństwa narodowego Cachiego Hanegbiego.
Wówczas chodziło o gorący spór wokół sposobu i dróg dostarczania do Strefy Gazy pomocy humanitarnej. Ale pomoc katarskich negocjatorów okazała się też nieodzowna przy rozmowach na temat zawieszenia broni, a przede wszystkim na temat uwolnienia części pojmanych przez Hamas zakładników.
Dochód z Pucharu Azji Katarczycy zamierzają przekazać na pomoc ofiarom wojny.
Igrzyska nie dla Izraela?
Puchar Azji będą śledzić przede wszystkim mieszkańcy krajów w nim uczestniczących. Ci w większości mają wyrobione zdanie na temat konfliktu, Izraela i sprawy palestyńskiej. Ale turniej i wszystko to, co wydarzy się wokół udziału w nim Palestyńczyków, może być papierkiem lakmusowym nastrojów na całym świecie. A to powinni obserwować organizatorzy zbliżających się igrzysk olimpijskich w Paryżu. W tym Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
Już w pierwszej fazie zmasowanych izraelskich ataków na Strefę Gazy zaczęły pojawiać się głosy nawołujące do sportowego bojkotu Izraela i wykluczenia izraelskich sportowców z międzynarodowej rywalizacji. Początkowo przebijały się w zasadzie tylko w świecie arabskim, który już wcześniej niejednokrotnie bojkotował Izrael na sportowych arenach.
- Zbanowali Rosję bardzo szybko, a o Izraelu nawet się nie zająkną. To hipokryzja - uważa Mohammed Rashid, piłkarz palestyńskiej reprezentacji.
Nawoływania do bojkotu Izraela ochoczo podchwytywali też Rosjanie, nieustannie kreujący się na ofiarę nałożonych na nich sportowych sankcji. Ale gdy liczba ofiar w Strefie Gazy rośnie, palestyńscy sportowcy giną i nie mogą normalnie trenować, a Izrael oskarżany jest o zbrodnie wojenne i ludobójstwo, głosów za rozważeniem wyrzucenia Izraela na sportowy margines przybywa.
Zresztą już nie tylko głosów. Międzynarodowa Federacja Hokeja na Lodzie właśnie zawiesiła Izrael w związku z niemożnością zapewnienia bezpieczeństwa sportowcom z tego kraju.
Za sposób prowadzenia wojny Izrael skrytykował m.in. sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres. RPA pozwała Izrael za akty ludobójstwa i apartheid - coś, za co sama była kiedyś wykluczona z igrzysk.
Tymczasem o swój udział w letnich igrzyskach w Paryżu martwią się Palestyńczycy. Nie są sportową potęgą, ale od 1996 roku zawsze wysyłali na igrzyska skromną reprezentację. Teraz boją się, że się nie zakwalifikują i - biorąc pod uwagę okoliczności - proszą MKOl o umożliwienie startu kilku sportowcom na specjalnych warunkach.
MKOl na razie taktycznie milczy. I w sprawie Izraela, i Palestyny.
Tak jak długimi miesiącami robił to w sprawie udziału w igrzyskach Rosjan i Białorusinów.
Autorka/Autor: Michał Banasiak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ali Jadallah / Anadolu / Getty Image