Zastrzegam: nie jestem historykiem, nie jestem znawcą problemów bezpieczeństwa, nie znam się na duchowościach narodów. Na wojnę rosyjsko-ukraińską patrzę poprzez własne doświadczenia i pamięć. Jako dziecko przeżyłem wojnę. Jako trochę starsze dziecko przeżyłem ucieczkę z Polski. Nieudaną, ale jednak. Kolejna próba opuszczenia PRL-u powiodła się znakomicie. W ten sposób spędziłem 20 lat w Ameryce i przez te 20 lat przyglądałem się Europie z drugiego końca świata. Było to jak patrzenie przez lunetę z odwrotnego końca. To, co z jednej strony luneta przybliża i powiększa, spojrzenie z drugiego końca pomniejsza, odbiera mu grozę, czyni nawet wydarzeniem radosnym. Jak wszystko dobrze pójdzie, to wypadki ukraińskie okażą się wydarzeniem radosnym niczym rok 1920 dla Polski. Dla Putina jest to droga ku upokorzeniu.
Wydaje mi się, że wiem, jak zwykli Amerykanie patrzą na Europę. Nie jak patrzą na nią czytelnicy "New York Timesa", ale oddzieleni od niej oceanem i setkami mil lądu mieszkańcy stanu Iowa albo Ohio. Ze spokojnego oddalenia patrzą na nasze europejskie dramaty, wojny i przewroty, patrzą i nie mogą uwierzyć, że coś tak absurdalnego jak napaść Rosji na Ukrainę może się zdarzyć w XXI wieku. Jest bardzo silny nurt w amerykańskim myśleniu zwany izolacjonizmem. Ten nurt domaga się, by od europejskich szaleństw trzymać się z daleka, w ogóle nie wtrącać się, nie urządzać życia innym. Trump był ważnym przedstawicielem tego sposobu myślenia, ale mimo że ostatnio to George W. Bush chciał przebudować świat na modłę amerykańską, panuje przekonanie, że to raczej demokratyczni idealiści mają skłonność do uszczęśliwiania ludzkości. Takie nuty słychać u konserwatywnych znawców polityki międzynarodowej od Kissingera poczynając, a na zyskującym na popularności, zwłaszcza w Polsce, Mearsheimerze kończąc.
Kiedy słucham rozpaczliwych apeli prezydenta Zełeńskiego o pomoc dla Ukrainy kierowanych do różnych parlamentów świata, przypomina mi się słynna rozmowa Jana Karskiego z członkiem amerykańskiego Sądu Najwyższego, przyjacielem prezydenta Roosevelta, Felixem Frankfurterem. Po wysłuchaniu relacji Karskiego o systematycznym mordowaniu Żydów przez Niemców Frankfurter powiedział: "Nie jestem w stanie w to uwierzyć". Przysłuchujący się rozmowie ambasador Ciechanowski nie wytrzymał i wtrącił się: "Felix, nie możesz powiedzieć, że ten młody człowiek kłamie". Frankfurter na to: "Ja nie powiedziałem, że on kłamie. Ja powiedziałem, że nie mogę w to uwierzyć. A to jest różnica".
Parlamentarzyści różnych krajów, do których Żeleński daremnie apeluje o pomoc, też nie mówią, że on kłamie.
Oni nie są stanie uwierzyć. W ich części świata takie rzeczy za ich życia się nie zdarzały. Może kiedyś, za życia ich rodziców i dziadków, ale nie ostatnio.
Osobiście, kiedy oglądam obrazy wojny Rosji z Ukrainą, to mam wrażenie, że to nic nowego, że wszystko już było. Chciałem napisać, że dziwią mnie te objawy zaskoczenia, ale przyznaję, że ja też byłem zaskoczony. Wydawało mi się, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, wszelkim naukom płynącym z historii, że ta część świata raz na zawsze przestała być polem bitwy, boiskiem, na którym mocarstwa rozgrywają swoje krwawe mecze, a na tym boisku interesy małych narodów się nie liczą.
Od tej logiki na szczęście zdarzają się odstępstwa. Dzielność, gotowość do poświęceń może czasem odmienić wyroki geopolityki. Taką dzielność pokazali Finowie zimą 1940 roku. Kiedy Stalin zażądał od nich oddania terenów granicznych wokół Leningradu i kilku wysp na Zatoce Fińskiej, nie spodziewał się oporu. Podobnie jak Putin przewidywał, że wojna potrwa kilkanaście dni, tymczasem trwała dni ponad sto. W tej wojnie, zakończonej w marcu 1940 roku, Finowie stracili kawał kraju, ale obronili państwo i kawał niezależności. Rosjanie zrezygnowali z zainstalowania rządu komunistycznego. Gdybym dziś ośmielił się prorokować, to przyszły los Ukrainy widzę podobnie. Zachowają własne państwo za cenę pogodzenia się z utratą części terytorium. Opór i przelana krew nie pójdą na marne i to będzie odstępstwo od logiki realizmu politycznego.
Ukraińcy walczą o niepodległość. Jeśli Putin nie połknie Ukrainy, będzie to argument przeciw realizmowi na rzecz idealizmu politycznego. Ale realiści mylą się nie częściej niż raz na stulecie. Nam się udało, ale Ukrainie okazja przeszła koło nosa. Tak myślałem, odwiedzając Ukrainę w ciągu ostatnich piętnastu lat kilkakrotnie. Kto mógł przewidzieć, że okazja tak szybko się powtórzy. Cieszmy się więc, choć nie trzeba mieć złudzeń: z pewnością sąsiedztwo z niepodległą Ukrainą nie będzie łatwe, tak jak nie jest łatwe sąsiedztwo z niepodległą Litwą. Rysowanie nowej mapy Europy na szczęście nie odbywa się naszym kosztem, ale nigdy nie jest łatwe.
Atak Rosji na Ukrainę - oglądaj w TVN24 GO
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24