Morsica Freya zabita pod osłoną nocy. Jej śmierć podzieliła Norwegię

Źródło:
New York Times, BBC

W połowie lipca na norweskim wybrzeżu w pobliżu Oslo pojawiła się 600-kilogramowa morsica. Zwierzę szybko stało się lokalną maskotką. Nazwano ją Freya, na cześć nordyckiej bogini miłości, piękna i wojny. Filmiki ukazujące, jak potężny morski ssak powoli i niezręcznie wspina się na zacumowane w okolicy łodzie cieszyły się ogromną popularnością w mediach społecznościowych. Niecały miesiąc po tym, jak Freya po raz pierwszy została dostrzeżona u brzegów zatoki Oslofjorden, została zabita. Decyzję, by pozbawić ją życia podjęły miejscowe władze, które uznały, że zwierzę stanowi zagrożenie dla ludzi. Sprawa wywołała ogromne emocje w Norwegii i głęboko podzieliła tamtejsze społeczeństwo.

Był 13 sierpnia. Freya kręciła się przy łodzi przycumowanej do ruchliwego molo w jednej z miejscowych przystani, wyjadając małże z burty. Po posiłku wspięła się na pokład, na którym ucięła sobie kilkugodzinną drzemkę. 47-letni Christian Ytteborg, pracownik mariny, zauważył ją dopiero rano. Natychmiast poinformował władze, by zabezpieczyć zwierzę i upewnić się, że nic mu się nie stanie.

Niedługo potem, jak relacjonował w rozmowie z "New York Timesem", z pomocą przybyła łódź patrolowa wraz z "czterema miłymi mężczyznami" z Norweskiej Dyrekcji ds. Rybołówstwa. "Zjedli razem małże i śmiali się z filmiku, na którym widać, jak mors niezdarnie wspina się na łódź" - pisze dziennik. "Kiedy zapadła noc i Freya została sama, profesjonaliści zabrali się do pracy" - dodaje.

Pracownicy dyrekcji pod osłoną nocy zabili morsicę, zakryli jej truchło plandeką, przecięli liny łodzi i odholowali ofiarę do brzegu, zwracając statek następnego dnia, pusty i oczyszczony, bez śladu. W poniedziałek martwe zwierzę dotarło na wpół zamrożone do pobliskiego laboratorium, gdzie zostało poćwiartowane - relacjonuje "NYT".

Norwegia podzielona

Śmierć Frei podzieliła Norwegów. Co więcej, może nawet nadszarpnąć wizerunek kraju - ocenia "New York Times".

Niektórych decyzja o uśmierceniu morsa zbulwersowała tak bardzo, że oskarżyli władze Norwegii o jego "zamordowanie". W internecie ruszyła nawet zbiórka funduszy na pomnik Freyi, który ma zostać wykonany z brązu. W ciągu kilku dni udało się zebrać na ten cel 24 tysiące dolarów.

Społeczne oburzenie wykracza jednak poza granice Norwegii. Skala skandalu osiągnęła taki rozmiar, że głos w sprawie zdecydował się zabrać sam premier kraju Jonas Gahr Store. Szef norweskiego rządu przekonywał, że pozbawienie Freyi życia było "właściwą decyzją". Jego słowa dla wielu nie są jednak wystarczające. Ludzie wciąż zastanawiają się, czy zabicie morsa było konieczne.

Morsica Freya na początku lipca została dostrzeżona u brzegów zatoki OslofjordenNTB / Reuters / Forum

Urocze, ale niebezpieczne

Jak pisze BBC, podróż Freyi do Oslo rozpoczęła się najprawdopodobniej w Arktyce. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu ostatniego roku odbyła trasę po Europie - była widziana na wodach Wielkiej Brytanii, Holandii, Danii oraz Szwecji. Wszędzie, gdzie się pojawiała, przyciągała uwagę. Ale w Norwegii jej obecność zaniepokoiła urzędników.

W internecie krążyły zdjęcia ukazujące tłumy ludzi nad wodą, pochylające się nad dziką morsicą znajdującą się od nich na wyciągnięcie ręki. W lokalnych mediach pojawiły się doniesienia o kobiecie zaciągniętej do wody przez Freyę oraz kajakarzu, który opisywał "przerażające spotkanie" ze zwierzęciem.

"Wszyscy, którzy zbliżali się do tego zwierzęcia narażali siebie i swoje dzieci na niebezpieczeństwo"Norweska Dyrekcja ds. Rybołówstwa

- W swoim zachowaniu morsy są nieprzewidywalne - tłumaczy w rozmowie z BBC Erik Born, naukowiec z Instytutu Zasobów Naturalnych na Grenlandii. Co więcej, bywają bardzo niebezpieczne. - Potrafią złapać fokę przednimi płetwami i zadźgać ją na śmierć - dodaje.

"Gdy morsica zbliżyła się do ludzi, ludzie zbliżyli się do niej" - zauważa BBC. Wtedy zrobiło się niebezpiecznie. - Ważący pół tony mors z ostrymi kłami pływający wśród ludzi to dość ryzykowne - przekonuje Born. Jak dodaje, zdarzają się ataki morsów na płetwonurków i małe łodzie, chociaż podkreśla, że takie incydenty są raczej rzadkie.

Jak wyjaśnia Mads Frost Bertelsen, dyrektor kopenhaskiego zoo, te statystyki wynikają m.in. z faktu, że morsy żyją zwykle na odległych obszarach, przez co często zwyczajnie nie mają kontaktu z człowiekiem. I przyznaje, że zwierzęta te potrafią wyrządzić "poważne szkody". Zdaniem profesora Bertelsena decyzja norweskiego ministerstwa rybołówstwa była słuszna.

Winny człowiek, nie zwierzę?

Zdaniem kanadyjskiego biologa Jeffa W. Hidgdona, zajmującego się badaniem morsów, wina nie leży po stronie Freyi. - Ludzkie zachowanie znacząco zwiększyło ryzyko w tym przypadku - przekonuje, zarzucając turystom brak zdrowego rozsądku.

- Wszyscy, którzy zbliżali się do tego zwierzęcia narażali siebie i swoje dzieci na niebezpieczeństwo i doprowadzili do tego niefortunnego biegu wydarzeń - dodał.

Nie wszyscy jednak zgadzają się z opinią, że śmierć Frei była nieuchronna.

- Ryzyko było bardziej potencjalne niż rzeczywiste - twierdzi Fern Wickson, profesor z Uniwersytetu Arktycznego w Norwegii. Jej zdaniem zagrożenie stwarzane przez Freyę nie było większe niż to, które "tolerujemy w naszym społeczeństwie i codziennym życiu".

- To, że rząd zdecydował się pozbawić Freyę życia, zamiast spróbować poradzić sobie z sytuacją poprzez zastosowanie bardziej skutecznych środków zarządzania zachowaniem ludzi było zaskakujące i rozczarowujące - ocenia.

Autorka/Autor:momo/kg

Źródło: New York Times, BBC

Źródło zdjęcia głównego: NTB / Reuters / Forum