|

Marzył o hodowli pszczół, teraz nie żyje. Inni marzą, żeby w ogóle mieć marzenia

Piotr, bohater reportaży "Superwizjera"
Piotr, bohater reportaży "Superwizjera"
Źródło: TVN24

Wowka osiwiał po tym, jak stracił ludzi ze swojej kompanii. Kurt to taki watażka w służbie dobra. Szef kiboli miał wybór: pójść za kraty albo na front. Rosjanie wyznaczyli cenę za jego głowę. Bender czekał na nowe odcinki "Futuramy". Andrij mówił o sobie, że jest jak Mr Wolf z "Pulp Fiction" - rozwiązuje problemy. Zwiadowca najbardziej na świecie chciał mieć dzieci i... pszczoły. A Piotr, który woził ludzi w Warszawie miejskim autobusem, pojechał do Ukrainy zabijać Ruskich, choć nie chciał.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Wszyscy oni czekali na koniec wojny. Miała trwać, według Putina, trzy dni. Dziś, 4 stycznia 2025 roku, mamy 1046. dzień wojny w Ukrainie. Niektórzy z nich nie doczekają pokoju. Michał czeka w Polsce, aż zdrowie pozwoli mu wrócić z kamerą na front.

To miał być tekst o zwykłych ludziach, którzy bronią Ukrainy przed Rosją. To miała być rozmowa z reporterem wojennym, który opowiedziałby o bohaterach swoich reportaży. Finansiście, menedżerce, kierowcy autobusu, którzy zamienili garnitury, garsonki i uniformy na kamasze, utytłanych w tej ohydnej wojnie, wciąż walczących. O tych, którzy zostawili już za sobą ciała pobratymców. Ale kiedy rozmawiałam z Michałem, zrozumiałam, że jest jedną z tych osób, o których chciałam pisać. Był na wojnie. Od jej początku.

- Kończyłem wtedy reportaż o dojściu talibów do władzy w Afganistanie. W zasadzie następnego dnia po zmontowaniu ruszyłem na granicę. To był chyba trzeci czy czwarty dzień od wybuchu - wspomina Michał Przedlacki, dziennikarz "Superwizjera TVN24", którego materiały już trzykrotnie (2013, 2022 i 2023 r.) zostały wyróżnione nagrodą Grandpress za Najlepszy Reportaż Telewizyjny. Nominację do tej nagrody dostał też ostatni reportaż Michała "Żołnierki Ukrainy".

Żołnierki Ukrainy
Dowiedz się więcej:

Żołnierki Ukrainy

Na początku Kijów

Pierwszy miesiąc spędził w Kijowie i na jego obrzeżach. Dokumentował przebieg działań zbrojnych; rejestrował, jak bronią się Ukraińcy; poznawał, kim są ludzie, którzy służyli w armii. Aż na jego drodze pojawili się Oni. - Ci, którzy po prostu następnego dnia po wybuchu wojny poszli do wojenkomatów, czyli na komisje poborowe, po prostu brali broń i po szybkim uformowaniu ruszali - wyjaśnia.

- Brałem udział w jednej z ukraińskich operacji specjalnych. W lasach pod Hostomelem. To był taki pamiętny czas, kiedy na Kijów szła bardzo duża kolumna rosyjskiego sprzętu wojskowego, liczona w dziesiątkach kilometrów. Tego było mnóstwo. To były setki czołgów, wozów bojowych, piechoty, ciężarówek, wyrzutni rakietowych… I ten konwój utknął przed Kijowem ze względu na problemy logistyczne i zaprawianie się - wspomina Przedlacki. Dodaje, że "zaprawianie" może oznaczać tankowanie paliwa, rozlokowanie pozycji czy uzupełnienie amunicji przed atakiem.

- I w noc poprzedzającą wyjście tego konwoju na atak według danych ukraińskiego wywiadu, dosłownie na kilka godzin przed ruszeniem tego konwoju, Ukraińcy przeprowadzili akcję. Polegała na tym - i widziałem to pierwszy raz w życiu, pracując 18 lat na terenach wojen i katastrof - że można prowadzić z sukcesem wojnę partyzancką ciężką artylerią. Bo to zrobili Ukraińcy. Oni wyprowadzili na pozycje co najmniej 50 dział kalibru 152 milimetry, to wszystko było w lasach, na polanach - opowiada reporter.

Żeby zachować konspirację i nie zdradzić pozycji ukraińskiego wojska, ukrył się w okopie, a kamera została całkowicie zaczerniona. W reportażu, jeszcze w drodze do lasu, słychać, jak mówi, że potrzebuje czekolady do zamalowania diody od mikrofonu.

Przedlacki1
"Widziałem to pierwszy raz w życiu, pracując 18 lat na terenach wojen i katastrof"

Nocą, gdy dojechali, było tak ciemno, że nie dawało się odróżnić gwiazd od dronów nieprzyjaciela.

- W środku nocy było czarno, chmury, nie było widać księżyca. Pracujesz na pamięć, kiedy jesteś w zapisie (masz włączone nagrywanie - red.). Kiedy wychodzisz z zapisu, oszczędzasz baterie, bo nie wiesz, kiedy następnym razem będziesz w rzeczywistości, w której jest generator, by podładować sprzęt. I oni przez 15 minut, po bardzo szybkim rozstawieniu tych dział, przeprowadzili masowy ostrzał rosyjskich pozycji. Ja byłem z jedną z baterii, w której znajdowało się sześć armat, to mogło być 60 armat łącznie i to było morze żelaza. Przy każdym rozbłysku z ciężkiej artylerii gładkolufowej tego kalibru na ułamek sekundy robiło się jasno jak w dzień, potem zapadały egipskie ciemności - wspomina.

- Z czoła tego konwoju pozostały jakieś marne szczątki. Tam było mnóstwo amunicji, mnóstwo paliwa, mnóstwo żołnierzy. Ja byłem tam sam z żołnierzami, nie spadł jeden pocisk. Rosjanie tak dostali po głowie wtedy, że faktycznie nie byli w stanie przeprowadzić jakiegokolwiek ostrzału - mówi Przedlacki. W tej akcji brał udział oddział Wowy.

"W ciągu jednej nocy osiwiał"

Wołodymyra "Wowkę" Biguna poznaliśmy jako dowódcę 7 Roty Obrony Terytorialnej Kijowa. Dzisiaj już nie w stopniu porucznika, a starszego kapitana, a niebawem, jak zdradza Michał, w stopniu majora.

W reportażu "Kompania Wowy broni Kijowa" opowiada, że "ma swoje hasło" z synkiem. Wowa mówi: "Russkij wojennyj korabl", na co syn odpowiada: "idi na ch...". Jest dumny z taty. Dumne są też mama Wowki i żona, ale strasznie się o niego boją.

Michał towarzyszył Wowce i jego kompanii niemal od początku wojny, ich szlaki przecięły się kilka razy. W reportażu "Oddział Wowy staje do walki" spali w ziemiankach, okopach. Po jednej takiej przetrwanej nocy, gdy Michał wraz z grupką żołnierzy stali przy ognisku, gdzie gotowali wodę na herbatę, żołnierze opowiadali o swoich pragnieniach.

- Usiądziemy na brzegu rzeki Moskwy i ktoś nam przyniesie piwa. 15 hrywien? Dlaczego tak drogo? Dawaj po 12 i nie miaucz - mówił jeden z nich.

Jednak najtrudniejsze było przed nimi. Pół roku po pierwszym spotkaniu Michała z Wowką ich drogi przecięły się ponownie, tym razem w Donbasie. - Powiem tak: jestem gotowy na wszystko... Ale to, co dzieje się na Donbasie… To jest totalna chu…. Nieustanne bombardowania artyleryjskie i lotnicze, ostrzały czołgami, rakietami, napalmem, bombami lotniczymi. Nie szczędzą ani pocisków, ani swoich żołnierzy - wyliczał Wowka w reportażu "Kompania Wowy wraca z Donbasu". Zmienił się, wychudł. Przyznawał:

- Szczerze mówiąc, bałem się, by nasze dzieci nie zostały sierotami, a nasze mamy nie otrzymały dokumentów o pośmiertnej chwale.

Wowa przed wojną sprzedawał meble. Miał szczęście, miał rodzinę - żonę, dwójkę dzieci i psa. W trakcie wojny przez blisko półtora roku był na froncie. W Donbasie, pod Bachmutem, w okolicach Czasiw Jaru. - Żeby to zrozumieć, trzeba w jakiś sposób wyobrazić sobie, że nasze całkowicie przewidywalne życie nagle, w jednym momencie, w jednej sekundzie zostaje ucięte. I to, co ma miejsce potem, jest zupełnie inne. I to, co było przedtem, przestało istnieć. I dopiero z tej perspektywy można zobaczyć, co wojna zrobiła, robi i robić będzie ukraińskiemu narodowi - tłumaczy Michał.

- Bardzo się cieszę, że Wowka jest teraz trochę dalej od pierwszej linii frontu. Kiedy po raz pierwszy stracił ludzi ze swojej kompanii - ja też dzięki niemu ich poznałem - on w ciągu jednej nocy osiwiał. Trzydziestoparolatek - mówi Przedlacki.

Przedlacki o Wowce
"On w ciągu jednej nocy osiwiał. Trzydziestoparolatek"

Kurt miał wybór: więzienie albo armia

Wowka to niejedyny dowódca, bohater Przedlackiego. W reportażu "Zaporoże. W środku ofensywy" oddziałem specjalnym 28 Brygady Zmechanizowanej dowodzi człowiek o pseudonimie Kurt.

- To legendarny dowódca, do wojska trafił przez przypadek. Cóż, może nie przez przypadek, ale przez to, że dokonał wielu niewłaściwych wyborów w swoim życiu. Bo Kurt przed wojną był szefem żylety, szefem najgorszych kiboli. No i oprócz tego, że był w tym środowisku szefem tych gości, to też uwikłał się w konflikt z prawem. Nie będę mówił jaki, bo z tego konfliktu się rozliczył przed ukraińskimi sądami. Miał wybór: pójść do więzienia na jakiś czas albo pójść do armii. I on poszedł do armii. I okazało się, że to, za co przez całe jego świadome życie aparat państwa go ścigał - za jego cechy, działania, uczynki - że to wszystko nagle tam, gdzie trafił, to jest wielka zaleta. Bo on jest takim lisowczykiem, takim watażką w służbie dobra, wspaniałym przyjacielem i potwornym wrogiem. Zależy, po której stronie się jest - opowiada Michał.

Rosyjski trybunał wyznaczył za głowę Kurta bardzo dużą nagrodę.

rosyjski trybunał wystawił za głowę Kurta bardzo dużą nagrodę
Rosyjski trybunał wystawił za głowę Kurta bardzo dużą nagrodę

- On jest potwornym wrogiem Rosjan, bo on czerpie dziką satysfakcję z tego, że codziennie może wypier…. Rosjan ze swojej ziemi, bronić dzieciaków, bronić ludzi. Jego oddział funkcjonuje jak doskonale pracujący szwajcarski zegarek. Jest w nim bardzo dużo motywacji, w tym oddziale. Tam po prostu ludzie są mu oddani do końca - opisuje Michał.

A Kurt mówi do kamery:

Codziennie zamieniam ich życie w koszmar. Każdego dnia dostają od nas wpier...

Pytany o swoje marzenia, Kurt odpowiada, że najbardziej na świecie chciałby zajmować się uczeniem dzieci. - Szkoleniem ich sportowo, fizycznie, dbaniem o to, żeby dzieciaki się rozwijały, uczeniem ich gry w piłkę. To jest coś najpiękniejszego, co może sobie wyobrazić - wspomina rozmowę z nim Michał.

Pytam Michała, co się teraz dzieje z Kurtem. - Myślę, że o tej godzinie zapewne albo strzela do Rosjan z jakiejś wymyślnej broni przygotowanej przez jego brata w walce, albo bierze udział w jakiejś zasadzce - odpowiada szybko.

Bender czekał na nowe odcinki "Futuramy"

Oglądając reportaże Przedlackiego, zwracam uwagę na dowódcę oddziału wsparcia ogniowego. Pseudonim Bender, taki sam, jaki nosi jeden z głównych bohaterów serialu animowanego "Futurama". Bender to postać niewybredna: przeklina, pije, podrywa kobiety-roboty.

- Bardzo lubię "Futuramę", zaraz ma być nowy sezon, 10 odcinków - przyznaje Bender w drodze do Biłohoriwki, ukazanej w reportażu "Donbas. Za wolność naszą i waszą".

Michał kontynuował rozmowę, sam lubi "Futuramę". Powiedział, że będą mogli spokojnie obejrzeć nowe odcinki "po zwycięstwie". Benderowi po tej propozycji uśmiech zszedł z twarzy. Zamilkł i odwrócił wzrok w stronę okna.

O ten właśnie moment zapytałam Michała. O to widoczne zawahanie na wspomnienie o zwycięstwie. - Każdy z nich, kto spędził trochę czasu na wojnie, kto jej naprawdę doświadczył, wie, ile trzeba, żeby ona się skończyła. Wie, co to znaczy stracić bliską sobie osobę. Wie, że wiele się jeszcze wydarzy. Wie, że czas przerażenia, mroku, strachu, bólu, żałoby będzie wracać z kolejną żałobą po kolejnej osobie - tłumaczy reporter.

"Zaraz ma być nowy sezon, 10 odcinków"

- W zagrożeniu człowiek jest cały czas napięty, cały czas jest gotowy, żeby nie przegapić momentu, który może mu uratować życie, pomoże mu przetrwać, pozwoli wygrać z przeciwnikiem. I mam wrażenie, że tak było z Benderem, że on był cały czas w tym napięciu, w takim rozedrganiu trochę emocjonalnym, w takim pobudzeniu. I gdzieś ten stres bojowy w nim był - dodaje Przedlacki.

Nie znamy dalszych losów Bendera. Nie wiemy, czy zdoła obejrzeć swój ukochany serial. - Do dzisiaj mam kontakt z jego dowódcą, tylko że jego dowódca w międzyczasie przeszedł do innej brygady. I wtedy przestałem mieć informacje o Benderze, który wciąż pozostawał dowódcą kompanii wsparcia ogniowego. Tak to się nazywa, czyli kompanii ciężkiej broni: karabiny maszynowe, granatniki przeciwpancerne, granatniki automatyczne. To tacy goście, którzy, jak zwykła piechota nie daje rady, to wpadają ze swoimi zabawkami i rozjeżdżają przeciwnika - mówi Michał.

"Dobijali swoich strzałem w głowę"
Dowiedz się więcej:

"Dobijali swoich strzałem w głowę"

Potwornie trudna rozmowa

Podczas pracy nad reportażami Michał poznał dziesiątki bohaterów, może i setki. Wśród nich byli zarówno wykwalifikowani żołnierze, jak i ludzie, którzy z dnia na dzień porzucili swoje dotychczasowe życie, by bronić ojczyzny. Spytałam Michała, czy któraś z rozmów, któryś bohater szczególnie zapadł mu w pamięć. - Bardzo poruszyła mnie rozmowa z Andrijem. Wybrałem na nią Dzień Ojca (czerwiec 2023 roku - red.). To była potwornie trudna rozmowa - przyznaje.

andrij
"Marzą, żeby jeszcze mieć marzenia"

Andrij przed wojną był ekspertem od bankowości. - Wykorzystujący nowoczesne technologie, prowadzący bardzo oglądany kanał na YouTubie, mający setki tysięcy subskrybentów, wyjaśniający młodym mieszkańcom Ukrainy zawiłości systemów bankowych, nagle idzie do wojska - opowiada Michał.

Teraz jest dowódcą oddziału zwiadu i dronów uderzeniowych. Gdy w reportażu opowiada o sobie, porównuje się do postaci Winstona Wolfa z "Pulp Fiction", który specjalizował się w "sprzątaniu" dla mafii. - Pamiętasz, jak w filmie "Pulp Fiction" przyjechał Mr Wolf i powiedział: "Cześć, jestem Mr Wolf, rozwiązuję problemy"? Tutaj ja rozwiązuję problemy - opowiadał Andrij w reportażu "Zaporoże. W środku ofensywy".

Rozmawiali w samochodzie, jechali akurat drogą, którą Andrij znał doskonale - prowadziła do jednostki, w której służył jego syn. Michał zapytał, czy on nadal tam jest. Andrij odpowiedział, że nie żyje, zginął 2 czerwca:

Gdyby nie on, nie poszedłbym na wojnę.

- Najbardziej poruszają mnie w czasie rozmów te chwile, kiedy spod pancerza żołnierza, żołnierki, wolontariusza czy wolontariuszki, medyka, medyczki… udaje się wydobyć człowieka, który tam jest - przyznaje Michał.

- No i Andrij odsłonił przed tobą ten ochronny pancerz - mówię.

- Tak, wielu z nich odsłoniło. Bo rozmawialiśmy też o rzeczach fundamentalnych w życiu człowieka. O związkach, o dzieciach, o marzeniach, o stracie bliskich, o strachu, o wyczerpaniu, o gubieniu, traceniu jakiejś siły, motywacji do kontynuowania walki. (...). Czasem miałem wrażenie, że rozmawiam z ludźmi, którzy marzą, żeby jeszcze mieć marzenia. Albo żeby wrócić do tego momentu, w którym faktycznie miało się marzenie i wszystko było takie proste. W którym świat był przewidywalny - przyznaje.

Wojna zmieniła go na zawsze, zmieniło się też jego patrzenie na świat:

- Zwracajcie uwagę na wszystkie chwile i drobne szczegóły. One wypełniają nasze życie. Niezależnie od tego, co się wydarzy, właśnie to pozostanie w naszej pamięci.
Michał Przedlacki, autor reportaży wojennych z Ukrainy
Michał Przedlacki, autor reportaży wojennych z Ukrainy
Źródło: TVN24

Marzył o hodowaniu pszczół

Marzenia są różne. Na wojnie zazwyczaj proste. W reportażu "Zaporoże. W środku ofensywy" poznajemy zwiadowcę, który leży na ziemi; widać, że jest wyczerpany. - W końcu będę z żoną i będziemy mieć dzieci, te siedem lat mnie wykończyło. Zostanę w domu, kupię pszczoły i będę miał swój ogród. Nic więcej nie chcę, tylko żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło - mówił.

Michał poznał go podczas ofensywy na Zaporożu w 2023 roku. - Akurat w momencie kiedy on i jego pododdział byli po kolejnej, kilkudobowej misji, w której między innymi wydostawali swoich rannych, szukali drogi, żeby doprowadzić posiłki do oddziału, który był pod zmasowanym rosyjskim ogniem, pod naporem. I to była taka chwila, ciężko mi o niej zapomnieć. Nawet chwilę przed włączeniem kamery w zapis tam przeleciał jakiś odrzutowiec rosyjski. Chwilkę, bardzo krótką, czekaliśmy na tę detonację bomby, ona zdetonowała. Słychać było ten ciąg silników oddalającego się odrzutowca, na tych ludziach nie zrobiło to żadnego wrażenia. Oni byli potwornie wyczerpani - wspomina.

- To była właśnie ta chwila, kiedy ten bohater mówi tak z głębi serca, że on by chciał najbardziej, żeby to wszystko już się skończyło. Żeby mógł wrócić do swojej żony, mieć z nią dzieci, mieć dom. I że jedyne, co by chciał robić oprócz wychowywania tych dzieci, to hodować pszczoły. Wielu mężczyzn, wiele kobiet, które tam walczyło na froncie, mają, wydaje się, takie proste marzenia. A jednocześnie to kwintesencja tego, czego potrzebują, żeby dotrwać do końca, żeby ten koniec był jak najbliżej, żeby zatrzymać Rusków. Bo oni nie mogą się cofnąć, żeby móc wrócić do życia. Chociaż ten powrót jest niemożliwy, nie da się wrócić do takiego życia, jakie było wcześniej, bo to życie się na zawsze zmieniło - tłumaczy Przedlacki.

W reportażu z Zaporoża ten bohater pojawia się tylko przez chwilę, nie wiemy o nim wiele. Ale zdążyliśmy poznać jego najgłębsze pragnienia. Niestety, nie udało mu się spełnić żadnego. Zginął wraz ze swoimi marzeniami.

zwiadowca
Zwiadowca, który marzył o hodowli pszczół, nie żyje

Z zamiłowania kowal artystyczny

"W 2008 roku przyjechałem do Polski znaleźć pracę jako kierowca" - mówił Piotr, opisując swoją historię. I udało mu się, przez lata woził mieszkańców Warszawy autobusem miejskim. Studiował prawo i ekonomię. Człowiek wielu talentów, artystyczna dusza. - Był kowalem artystycznym, wspaniałym. (…). Był fanem rzemiosła, miał ogromny talent, był naprawdę autentycznym rękodzielnikiem, doskonałym, ale tutaj, w Polsce, woził warszawiaków na przykład na Okęcie albo po Nowym Świecie - wspomina Michał.

W 2014 roku, w związku z konfliktem zbrojnym na wschodzie Ukrainy, ruszył do walki. Był w jednostce specjalnej, później zajął się szkoleniem piechoty. Przygotowywał, jak to nazywał, "niespodzianki" dla swoich przeciwników. Przerabiał miny, silniki... Pytany, skąd ma taką wiedzę, by to robić, odpowiedział, że wojna go nauczyła.

W reportażu "Pierścień wokół Kijowa. Ukraina albo śmierć" Piotr mówi, że nie chce, żeby ginęli ludzie, że nie chce robić ludziom krzywdy, ale że nie ma innego wyjścia. "Po prostu bronimy się". Pożegnał się z Michałem i widzami słowem "powodzenia", po czym dodał żartobliwie: "powodzenia wszystkim krawaciarzom".

- Był odważny, spostrzegawczy, mądry, ale w pewnym momencie zabrakło mu szczęścia - wspomina Michał.

Był.

Nie żyje Piotr, bohater reportażu "Superwizjera"

- Trafił go snajper w maju lub w czerwcu w walkach na Donbasie - wspomina Michał, który po śmierci Piotra odwiedził jego rodzinę i kolegów. Żołnierz, który był przy śmierci Piotra, w reportażu "Kompania Wowy wraca z Donbasu" opowiedział, co dokładnie się wydarzyło:  

- Zaczął wchodzić na górę i trafił w niego pocisk snajperski. Kiedy już padał, jeszcze zawołał do chłopców: "Snajper!"

Zginął bohatersko, choć nie chciał zginąć. Zabijał, choć nie chciał zabijać. To kolejna ofiara marzeń Putina.

O co walczył Piotr? - Chciał, żeby była sprawiedliwość. Walczył o nasze państwo, o naszą niezależność, o naszą przyszłość, o przyszłość naszych dzieci, wnuków i prawnuków. I oddał swoje życie właśnie za naszą przyszłość - mówi żona Piotra. Przeżyli razem 22 lata. Mają dwójkę dzieci, córkę i syna.

- Nie dociera do mnie, że już go nie ma z nami.

Sól do solniczek i "Bus"

Niektórzy, choćby z powodu wieku, nie chwytają za broń. Ale każdy stara się pomóc. - Do dziś dobrze pamiętam starszą panią. Ona nie tylko gotowała, (…) sama pamiętała drugą wojnę światową. Kiedy zobaczyła, że gromadzą się żołnierze, uznała, że nie będzie siedzieć w domu: "Przydam się chociażby do tego, żeby nasypywać sól do solniczek dla żołnierzy. Chociaż tak będę pomocna". To było poruszające - wspomina Michał.

Kobieta miała ponad 80 lat. To było na początku wojny, w okolicach marca 2022 roku. Pracowała w kuchni dla chłopaków z oddziału Wowy.

- Ja to widziałem na każdym kroku i nie tylko na samym początku, bo pomoc, którą organizuje się wewnątrz Ukrainy dla ukraińskich żołnierzy, dla tych, którzy stoją na pierwszej linii frontu, dla poszkodowanych zarówno w bezpośredniej walce, jak i w następstwach wojny, ta pomoc trwa, ta pomoc jest, ta pomoc istnieje i tej pomocy jest sporo. Tylko że - wraz z rozwojem wojny, działań, wyczerpaniem - tej pomocy trzeba coraz więcej, a nie coraz mniej - tłumaczy Michał.

W miejscu, w którym reportażysta spotkał wspierającą żołnierzy seniorkę, pracował także kucharz. - To był taki kucharz, jakiego można sobie wyobrazić w jakiejś niezwykle dobrej trattorii we Włoszech, gdzie akurat symbolem jakości nie jest starsza pani Włoszka, tylko starszy pan Włoch z ogromnym brzuchem. Był tam właśnie taki kucharz, który był fenomenalnym szefem jednej z kijowskich restauracji. I on poszedł gotować dla chłopaków, żeby ci mogli wybrać sobie z kilku potraw. No i takich przykładów było mnóstwo. I to zawsze budowało wewnętrznie, to dawało siłę, żeby przetrwać - przyznaje.

Do pomocy żołnierzom rzucili się także ci, którzy na wstąpienie do armii są nieco za młodzi. Przykładem jest Sania, pseudonim Bus, który na razie czeka na powołanie. Do tego czasu postanowił pomagać w inny sposób, zajął się ewakuacją ludzi. Michał poznał go w Irpieniu. Sania zaproponował mu podwózkę, przy okazji opowiedział trochę o sobie. A było co opowiadać. Mimo młodego wieku był bardzo pewny siebie. "Jestem zaczarowany" - mówił, nazywając siebie

kozackim charakternikiem, którego kule się nie imają.

"Sania, ty jesteś największy i najbardziej szalony w Irpieniu?" - pytał go Michał.

"Chyba tak. Z największym busem, to na pewno" - odpowiedział.

W nim nie dało się wyczuć strachu. - W nim była taka mobilizacja i taka determinacja, która po prostu nie dopuszczała poczucia strachu. Ja potrafię sobie wyobrazić i znam taką determinację. Na szczęście odniósł w Irpieniu tylko jedną ranę, odłamek pocisku zniszczył mu samochód, odciął też kawałek nosa. Tych samochodów Sania w czasie ewakuacji Irpienia, w marcu, nawet nie na przestrzeni całego miesiąca, stracił cztery czy pięć. Wszystkie coś trafiło. Pocisk moździerzowy, granat, pocisk granatnika przeciwpancernego i tak dalej. I on z każdego z tych samochodów wychodził po prostu niedraśnięty. A wreszcie jak go drasnęło, to odcięło mu kawałek nosa, który notabene udało się przyszyć. Facet jakby wygrał w dużego lotka - wspomina Michał.

- Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem, to nadal tego powołania nie dostał, ale to przede wszystkim ze względu na młody wiek (miał 23 lata - red.), bo Ukraina robi wszystko, żeby młodych nie powoływać. Tak że z nim wszystko się udało dobrze. Nawet był tutaj kiedyś w Warszawie i pewna fundacja polsko-ukraińska oraz widzowie TVN24, no i oczywiście widzowie "Superwizjera", którzy go poznali jako pierwsi, zrobili po prostu ściepę narodową, natychmiastową, i ufundowali mu samochód do dalszych działań - wspomina Przedlacki.

PIES
Bohater z Irpienia miał zbierać pieniądze na nowy samochód, otrzymał go od polsko-ukraińskiej fundacji
Źródło: TVN24

I tym samochodem jeździł Sania i pomagał. - I zapewne jeździ nim do dnia dzisiejszego, chociaż z nim akurat nie miałem kontaktu kilka miesięcy - przyznaje Michał.

W lutym 2023 roku Sania rozmawiał z dziennikarką magazynu TVN24 "Polska i Świat". Mówił wtedy, że podczas wojny w człowieku budzą się takie najprostsze instynkty:

- Boisz się i uciekasz jak takie zwierzę. Nic nie jest wtedy istotne, chcesz tylko przeżyć. Przeżyć do końca dnia.
piestrzynska ok
Sania ewakuował ponad tysiąc osób z zaatakowanego Irpienia. Teraz opowiedział o koszmarze wojny
Źródło: TVN24, "Superwizjer" TVN

Jak pomóc?

Wojna - jak marzyło się Putinowi - miała trwać trzy dni. Ukraina walczy z rosyjskim najeźdźcą już ponad tysiąc.

Pomoc - jak mówi Michał - potrzebna jest dzisiaj jeszcze bardziej niż na początku pełnoskalowej rosyjskiej agresji.

Gdzie i jak wspomóc walczących Ukraińców? Tutaj lista zweryfikowanych miejsc.

Każdy z nas może wsypywać symboliczną sól do solniczek dla żołnierzy.

Czytaj także: