"Ludzie krzyczeli i biegali, krwawiąc. Balkony zostały zdmuchnięte z budynków. Szkło w wieżowcach roztrzaskało się i spadło na ulicę" - relacjonował Agencji Reutera jeden ze świadków wtorkowego wybuchu w porcie w Bejrucie. Inny wskazywał, że na miejscu panuje "totalny chaos". Minister zdrowia informuje o ponad 70 ofiarach śmiertelnych i niemal 4000 osób rannych.
W libańskiej stolicy - Bejrucie - doszło we wtorek do potężnej eksplozji. Wysoka chmura dymu widoczna była poza granicami miasta - podaje Agencja Reutera, powołując się na świadków i lokalne media. Minister zdrowia informuje o co najmniej 70 ofiarach śmiertelnych i prawie 4000 rannych.
Szef Libańskiego Czerwonego Krzyża przekazał zaś, że setki osób, które odniosły obrażenia, zabrano do szpitali. Dodał, że wiele z nich pozostaje uwięzionych w zniszczonych domach. Miejscowe służby bezpieczeństwa potwierdziły, że do zdarzenia doszło w porcie, gdzie magazynowane były materiały łatwopalne.
Inne agencje, AFP i BBC News, podają - powołując się na niepotwierdzone źródła - że na miejscu doszło do dwóch eksplozji.
"Ludzie krzyczeli i biegali, krwawiąc"
Relacje świadków tego zdarzenia przytoczył Reuters. "Widziałem kulę ognia i dym kłębiący się nad Bejrutem. Ludzie krzyczeli i biegali, krwawiąc. Balkony zostały zdmuchnięte z budynków. Szkło z wieżowców roztrzaskało się i spadło na ulicę" - powiedział jeden z rozmówców agencji.
Kobieta, która była świadkiem zdarzenia, powiedziała Reutersowi, że zobaczyła gęsty szary dym w pobliżu portu, a następnie usłyszała eksplozję i zobaczyła płomienie i czarny dym. "Wszystkie okna w centrum miasta są wybite, a wokół chodzą ranni ludzie. To jest totalny chaos" - relacjonowała.
Jedna z mieszkanek miasta, Rania Masri, która znajdowała się kilka kilometrów od miejsca wybuchu, powiedziała CNN, że jej okna roztrzaskały się. "Czułam, jakby to było trzęsienie ziemi" - powiedziała. Przekonywała, że "mieszkanie zatrzęsło się", a okna i drzwi "rozpadły". "Szkło po prostu pękło" - mówiła.
Źródło: Reuters, CNN, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/WADEL HAMZEH