|

Koronawirus jak tarantula. "Ester, to ty może zatańcz na środku placu?"

Ester w tańcu
Ester w tańcu
Źródło: Archiwum prywatne

Pusta przestrzeń placu, kobieta w czarnej sukni i melodia ludowa odbijająca się echem od ścian budynków... Choć nie znasz jeszcze historii o trującym jadzie tarantuli, kobietach wijących się w konwulsjach i terapiach leczących je z "obłędu", jesteś jak zahipnotyzowany. To pizzica. "W Lecce 'egzorcyzmują' koronawirusa" - ogłosił dziennik "La Repubblica".

Artykuł dostępny w subskrypcji

Sara Dimastrogiovanni plac Sant’Oronzo w centrum Lecce (region Apulia) widzi ze swojego okna. Wirus zabija, izolacja obowiązuje, kwarantanna trwa, ulice i uliczki mają świecić pustkami nawet w piątkowy wieczór, i świecą. Gdy na placu zjawia się sąsiadka cała na czarno i w obcasach, Sara wie, że będzie warto nagrać jej "wyjście dla zdrowia psychicznego".

***

- Ester, to ty może zatańcz na środku placu? I tak nikogo tam nie ma - podpowiedział jej wcześniej inny sąsiad.

- Ok, to właściwie tuż pod moim domem, jak wylegitymuje mnie policja, szybko wrócę do siebie - odpowiedziała. Wyszła i zatańczyła.

Ugryzienie, omamy, depresja

Dlaczego "egzorcyzmują" koronawirusa tańcząc pizzikę, inaczej też nazywaną tarantelą (wł. tarantella)?

Odpowiedzi należy poszukać w obcasie Italii, na Półwyspie Salentyńskim (Apulia). To tam, kilkaset lat temu narodził się syndrom tarantyzmu. Wierzenia mówią, że co roku, mniej więcej wtedy, kiedy zaczynało robić się ciepło, kobiety z Apulii dopadały dziwne dolegliwości: ból pleców, a nawet paraliż całego ciała, gorączka, omamy, urojenia, w końcu lęki i depresja. Było ich tyle, że trudno było przypisać je jednej chorobie.

Za cierpienie obwiniano więc jeden gatunek... pająka. Tarantule (stąd właśnie tarantyzm) chowające się w głębokim, gorącym piachu miały boleśnie gryźć mieszkańców rolniczego południa kraju, którzy w gorącym okresie spędzali, pracując w polu całe dnie, długie godziny na słońcu, w tumanach kurzu i pyłu.

"Lycosa tarantula", po polsku "tarantula włoska" lub "tarantula apulijska" – jej nazwa ma pochodzić właśnie od Tarentu, miasta w regionie Apulia
"Lycosa tarantula", po polsku "tarantula włoska" lub "tarantula apulijska" – jej nazwa ma pochodzić właśnie od Tarentu, miasta w regionie Apulia
Źródło: Wikimedia (CC BY 4.0)

Kobieta, od momentu "diagnozy", postawionej przez nią samą albo lokalną społeczność, określana była nie inaczej niż tarantata lub pizzicata ("uszczypnięta", bo pizzicare to po włosku szczypać, kłuć – red.), w polskiej wersji: tarantystka. Nie wołano lekarza, do chorej sprowadzano orkiestrę. Miała tańczyć, a ból miał ustąpić, omamy zniknąć, ciało miało zapanować nad lękiem i smutkiem.

sara
Kobieta w czerni zatańczyła tradycyjną pizzikę na środku placu
Źródło: Sara Dimastrogiovanni

- Organizowano zrzutkę, bo tacy grajkowie brali za usługę ogromne sumy – wtrąca Katarzyna Winiarska-Ścisłowicz, obecnie doktorantka w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, która tarantyzm bada od 2013 roku.

Nie było istotne, w jakim składzie w domu pogryzionej zjawiali się muzycy, dobrze, jeśli mieli ze sobą instrumenty perkusyjne, skrzypce, głośny akordeon. Pizzicata w samej koszuli, bosa, kładła się na prześcieradle. Rozpoczynała się "terapia".

Muzyka była szybka, rytmiczna, ucho nie było w stanie odróżnić poszczególnych utworów. Zdrowe ucho na dłuższą metę się męczyło. Tarantata miała dać się ponieść dźwiękom, zmusić ciało do ruchu, tańczyć, aż padnie ze zmęczenia. Miała wyrzucić z siebie całą "złą energię", którą przekazał jej pająk. Tarzała się po podłodze, wiła, histerycznie krzyczała.

Grajkowie dawali z siebie wszystko. Liczyło się tempo i solidne tamburyno, bo czasami takie terapie trwały dłużej niż dobę.

- Tajemnicą było wino. Żadne psychodeliki, wino i energia ludzi z południa. Oczywiście urządzali sobie przerwy, na posiłek czy odpoczynek. Z nielicznych nagrań, jakie zachowały się do dziś, wiemy, że czasem kobieta padała ze zmęczenia, a czasem przerywała, żeby łyknąć wina i tańczyła dalej. To był trochę taki performance - opowiada Winiarska-Ścisłowicz.

Performance, który nie jednemu mógłby się wydać obsceniczny. "Chore" nierzadko bowiem naśladowały zachowania seksualne.

Tarantyzm - muzyczna terapia miała uwalniać od zła pochodzącego z jadu tarantuli
Źródło: Giuliano Capani

Tarantata do śmierci

Łukasz Sochacki, antropolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mówi o rytuale. – Bo te ruchy i działania były powtarzalne. Wiedziano, że trzeba wykonać je w określony sposób, żeby przyniosły pożądany efekt. A taniec miał prowadzić do głębokiego transu, stanu "świętego odrętwienia" – wyjaśnia.

Słowem: do oderwania się od rzeczywistości. Która dla cierpiących kobiet była najpewniej nie do zniesienia.

Ból mijał. Ale mógł wrócić. I wracał.

Winiarska-Ścisłowicz: Kobieta kończyła pojedynczą sesję terapii, kiedy stwierdzała, że czuje się troszkę lepiej, albo po prostu padała z sił i ogłaszała, że już nie może dalej. Ale nie był to koniec na zawsze, bo tarantystką było się już później przez całe życie.

Dlatego raz w roku "poszczypane" pielgrzymowały do maleńkiej miejscowości Galatina. Do kościoła pod wezwaniem – a jakże – "pokąsanego" świętego Pawła (O świętym Pawle pisze w Dziejach Apostolskich święty Łukasz: kiedy ten pierwszy przebywał na Malcie, ukąsiła go żmija, którą strącił jednym ruchem ręki. Maltańska legenda głosi, że od tego czasu węże na wyspie przestały być jadowite).

- Odwiedzanie tej kapliczki równo 25 czerwca było jakby kontynuacją terapii w najlepszym możliwym miejscu, w miejscu kultu. Kobiety prosiły tam o łaski, których nie udało im się wyprosić w domu. Tam biegały wkoło, wspinały się na ołtarze, czerpały wodę z tamtejszej studni, wierzyły, że pomoże w uzdrowieniu – mówi badaczka.

Wokół rozbieganych i "roztańczonych" ustawiali się gapie. Policja pilnowała porządku.

Wokół "pogryzionych" gromadziły się tłumy
Wokół "pogryzionych" gromadziły się tłumy
Źródło: Stopklatka z filmu Giuliano Capaniego "Rytm dla duszy"

Jak na te ludowe obrzędy i wierzenia reagował Kościół?

Jak wyjaśnia Katarzyna Winiarska-Ścisłowicz, Kościół południa Włoch ma to do siebie, że "dużo dopuszcza", nie przekreśla ludowych zwyczajów z szacunku do lokalnej tradycji. – Tarantyzm odbywał się za przyzwoleniem Kościoła, czego dowodem są właśnie te coroczne zjazdy w małej Galatinie – mówi.

Złe emocje jak jad

Taneczne terapie stosowano nie tylko w Apulii, z czasem - w całej południowej części kraju. Na spotkanie z "groźnym pająkiem" w końcu lat. 50 XX wieku wyszedł jeden z najsłynniejszych badaczy zjawiska tarantyzmu, włoski antropolog Ernesto de Martino. To, co zobaczył i czego doświadczył na Półwyspie Salentyńskim opisał w książce "Ziemia Zgryzoty" wydanej w 1961 roku.

To on odkrył, że cierpieniu i zachowaniu kobiet nie jest winny jad pająka.

- Był tylko pretekstem, żeby tańczyć, symbolem. De Martino przebadał nawet niektórych pod kątem obecności jadu tarantuli w organizmie. Nie znalazł go tam - zdradza Winiarska-Ścisłowicz.

Tarantata podczas terapii
Tarantata podczas terapii
Źródło: Wikimedia, Public Domain

Region Apulia to nawet dzisiaj region trochę "wykluczony", biedniejszy od reszty, pełen terenów rolniczych. – Kobiety długo nie miały tam dostępu do edukacji, stawały się gospodyniami domowymi na pełen etat, nie wszystkim to do końca odpowiadało, było bardzo 'depresjogenne' – wyjaśnia badaczka.

I mówi: – Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: straciłam dziecko, zmarł mi mąż, matka, babka. Albo inaczej: nie radzę sobie z napięciem seksualnym. Taki taniec był ratunkiem, to było jak otwarcie sakwy przepełnionej złymi emocjami.

Jad był więc tylko wymówką. Za to jaką! Skoro pozwolił na zbudowanie całej tradycji. Z czasem stał się też odpowiedzią na pytanie: "co jest z tobą?", kiedy człowiek nie potrafił określić, co (złego) się z nim dzieje. – Zdarzało się, że rodzina sugerowała: A może po prostu Cię tarantula ugryzła? – mówi ekspertka.

Wiemy przecież, że ugryzienie tarantuli włoskiej jest bardzo bolesne, ale nie zagraża naszemu życiu, siłę jej jadu można porównać do siły jadu pszczelego.

Tarantula włoska (tarantula apulijska), Lycosa tarantula, dł. ok. 3 cm, występuje w południowych Włoszech, jad jej jest niebezpieczny dla owadów, małych ptaków, w mniejszym stopniu — dla człowieka. [Encyklopedia PWN]

Obok terapii do muzyki grajków, na których rodziny "chorych" wydawały swoje ostatnie grosze, narodziła się też rozrywkowa forma tarantyzmu: zwykły taniec.

Niezobowiązujące pląsy, a z czasem całe układy w rytm tej szybkiej, południowej muzyki nazwano tarantelą. Tu już ruszać mógł się każdy, celem była i jest wyłącznie czysta przyjemność.

Moda na tarantelę zapanowała na całym południu Włoch, w zależności od regionu przyjęła różne nazwy. Jest więc tarantela neapolitańska, tarantela kalabryjska, a ta z Salento nazywa się pizzica salentyńska.

Tańce taranteli w Neapolu, w tle Wezuwiusz
Tańce taranteli w Neapolu, w tle Wezuwiusz
Źródło: Wikimedia, Public Domain

***

I tu wracamy do zeszłego piątku, do nudnego centrum Lecce – bo właśnie pizzikę zatańczyła Ester Annunziata.

Wilczyca pod dębem i Ester

- Od 12 marca, mój kolega i sąsiad Mauro Arnesano, codziennie o zachodzie słońca puszcza ze swojego tarasu muzykę. Ta roznosi się po placu w ciche wieczory i rozgrzewa serca niewielkiej grupy osób, która mieszka jeszcze w "starym" centrum - opowiada Ester w rozmowie z tvn24.pl.

W zeszły piątek kolega postanowił zabawić się w granie na życzenie, spytał, co bym chciała tamtego dnia usłyszeć. Wybrała "Tarantę", napisaną w 2015 roku przez Mauro Durantego i Ludovico Einaudiego, słynnego włoskiego kompozytora, utwór, do którego uwielbia tańczyć.

"Ester, to może ty zatańcz na środku placu? I tak nikogo tam nie ma" – zaproponował mi. Odpowiedziałam: "Ok, dobry pomysł! To właściwie tuż pod moim domem, jak wylegitymuje mnie policja, szybko wrócę do siebie" – odpowiedziała tancerka. [We Włoszech można poruszać się "dla zdrowia" w obrębie do 200 metrów od miejsca zamieszkania – red.].

Zdecydowała też, że zatańczy w symbolicznym miejscu, na wybrukowanym herbie miasta Lecce (przedstawia wilczycę pod dębem, Lecce w czasach rzymskich nazywano Lupiae (lupus - wilk). Ubrała czarną spódnicę (kobiety nigdy nie tańczą taranteli w spodniach), włożyła obcasy, zbiegła na parter, Mauro wcisnął "play" i zaczęli spektakl.

Ester Annunziata w tańcu
Ester Annunziata w tańcu
Źródło: Archiwum prywatne

- Dla mnie to próba odczarowania tej rzeczywistości epidemii, tak jakby próba uleczenia obecnego świata tańcem - uważa Katarzyna Winiarska-Ścisłowicz.

- Ten taniec to część naszej lokalnej tradycji, dlatego wszyscy czujemy do niego duży respekt – mówi Ester. – To też taniec uwolnienia. Według dawnych wierzeń miał cele terapeutyczne, ale w rzeczywistości to była forma buntu tych kobiet, i czasem mężczyzn, którzy przytłoczeni przez narzucone role społeczne mogli się dzięki takiemu tańcowi oderwać, uciec – ocenia.

Ester na co dzień jest architektką, mamą, wykłada w Akademii Sztuk Pięknych w Lecce, a taniec to jej pasja. – Często tańczę sama, na swoim tarasie, a kiedy mijam jakieś grupy tancerzy, chętnie do nich dołączam. Nie jestem profesjonalistką... ale pizzica to przecież taniec ludowy, czyli dla wszystkich – mówi.

I dodaje, że tamtego piątku policjanci nie mieli do niej żadnych zastrzeżeń. Zresztą sami nagrywali jak tańczy, co widać na filmie Sary Dimastrogiovanni.

Nie ona jedyna postanowiła umilić sobie czas izolacji w rytmach taranteli:

wanda 1
Tarantella w wersji domowej izolacji
Źródło: Youtube.com/Taranta Channel

Noc Tarantuli

To nie tak, że Ester sięgnęła po coś zapomnianego, że ludzie z okien nie rozpoznali, co tańczy. Tarantela jest rozpoznawana w Italii i dziś. Oczywiście w zmienionej formie, często o wiele bardziej swojskiej i rozrywkowej. W ciągu roku na południu kraju odbywa się wiele amatorskich koncertów i zwykłych festynów poświęconych pajęczej tradycji, gdzie ludzie po prostu wspólnie tańczą i dobrze się bawią w rytm skocznej muzyki.

wanda 2
Uliczna tarantella to po prostu dobra zabawa
Źródło: Youtube.com/Taranta Channel
wanda 3
Ludowa, swojska wersja tarantelli porywa do tańca na mniejszych festynach
Źródło: Youtube.com/Taranta Channel

Co roku odbywa się też wielka "Notte della Taranta" ("Noc Tarantuli"), impreza, na którą ściąga ponad 100 tysięcy fanów, w 2012 roku występy uświetnił tam sam Goran Bregovic.

Noc Tarantuli
Noc Tarantuli
Źródło: Wikimedia, (CC BY-SA 3.0)

Fascynacja tańcem dotarła nawet do nas. Na Facebooku powstała grupa "Tarantella w Polsce", która zrzesza fanów ludowej zabawy. - Czasami są organizowane małe koncerty, wspólne tańce. Na każdym wydarzeniu, na jakim byłam, widziałam że Polacy tańczą, szaleją, są szczęśliwi. Ta muzyka jest uniwersalna, podbija wszystkie serca i stopy. Tak jak polska muzyka ludowa, ma w sobie ten pęd, szał, który przyciąga, odgania złe myśli – opowiada nam Chiara Scarfato, Włoszka mieszkająca w Krakowie. Podkreśla, że taranteli po prostu ciężko się oprzeć. – Nawet "sztywniak" umie poruszyć przecież nogą w górę i w dół – śmieje się.

A ona jest bliżej, niż nam się wydaje.

Bo kto nie kojarzy tej melodii z "Ojca Chrzestnego", albo chociaż reklamy pizzy? Tak, to też tarantela. W wersji neapolitańskiej:

***

Pierwsze wzmianki o tarantyzmie pochodzą z XIV wieku, ostatnie udokumentowane terapie odbyły się w latach 70 XX wieku. Na południu Włoch nie spotkamy już dzikich, rytualnych tańców kobiet na prześcieradłach, po terapiach pozostały już tylko opowieści, zdjęcia, hasła w encyklopediach. Ślad po nich został w języku włoskim: tarantyzm pojawia się w codzienności mieszkańców południa, kiedy ktoś zbyt mocno się wierci.

Włoska encyklopedia powszechna podaje: "Wyrażenie symboliczne ‘być ugryzionym przez tarantulę’, odnosi się do osoby nerwowej, reagującej w sposób niecierpliwy i agresywny. Przykład użycia: co ci się dziś stało? Tarantula cię ugryzła?"

***

Słownik języka polskiego: Tarantyzm - zbytnie uwielbienie tańca.

Czytaj także: