W Bawarii na początku wakacji doszło do serii krwawych ataków ze strony młodych imigrantów. Poruszenie było duże i wydawało się, że to zmieni podejście Niemców do polityki "otwartych drzwi" kanclerz Angeli Merkel. Ale nic takiego się nie stało. Niemcy wciąż patrzą na uchodźców jak na inwestycję i jeśli się czegoś obawiają to nie zamachów, a podwyżki podatków. Materiał "Czarno na białym".
Monachium przyciąga nie tylko turystów, ale również tych obcokrajowców, którzy przybywają tu za chlebem. Bezrobocie w Monachium, stolicy Bawarii, wynosi zaledwie 4 proc., a firmy biją się o pracowników i znajdują ich przede wszystkim wśród imigrantów. W samym Monachium zarejestrowano 12 tys. uchodźców, czyli niemal 2 razy więcej, niż miała przyjąć Polska. Na każdego z nich patrzy się jak na inwestycję - ma zakwaterowanie i kieszonkowe, ok. 300 euro miesięcznie. I oczywiście naukę języka niemieckiego.
"Tym ludziom trzeba pomóc"
Zamachy i ataki, do których doszło w lipcu tego roku w Bawarii, a zwłaszcza ten w centrum handlowym w Monachium, w którym zginęło dziewięć osób, zmieniły nastawienie do obcych, ale nie tutaj. - Niektóre gazety i politycy próbowali w pierwszej chwili wykorzystać tragedię do swoich celów, ale szybko wyszło, że ten mężczyzna nie był terrorystą, a miał po prostu zaburzenia psychiczne - zauważa Karin Bergs, dziennikarka radia Lora.
Przeciwko uchodźcom pięć razy w tygodniu demonstrują w Monachium działacze skrajnie prawicowej, antymuzułmańskiej organizacji Pegida. Ale przekonanych do ich racji, inaczej niż w Polsce, w Bawarii jest niewielu.
Szacuje się, że jedna piąta mieszkańców Monachium to imigranci lub ich dzieci, dziś już z niemieckim paszportem. - Lata 70. i 80. to imigracja z Polski i krajów bałkańskich, oni budowali nasze PKB. Teraz mamy imigrację z Bliskiego Wschodu, tym ludziom trzeba pomóc - mówi Thomas Scholl, uliczny muzyk od kilkudziesięciu lat obserwujący jak zmienia się to miasto.
Za politykę "otwartych drzwi" najbardziej krytykuje jej inicjatorkę Angelę Merkel stara imigracja. Marko Radivojevic pochodzi z Kosowa, w Monachium mieszka ponad 20 lat. Żeby dostać pozwolenie na pobyt i pracę musiał, jak sam mówi, czekać w nieskończoność i wypełnić tysiące dokumentów. Dzisiejsi uchodźcy mają łatwiej.
- Niemcy zawsze popadały w skrajność - przyznaje Ulrich Halser, sędzia z Monachium. - Albo prowadziły wojnę przeciwko wszystkim, albo chcą ratować na raz cały świat. Polityka "otwartych drzwi" to w pewnym sensie konsekwencja II wojny światowej - twierdzi.
Strach przed podwyżką podatków
Stosunek Bawarczyków do uchodźców zmienił się po wydarzeniach z Kolonii w sylwestrową noc, gdy grupa uchodźców napastowała młode Niemki. Nabrali podejrzeń. - Mieszkam na północy Monachium, niedaleko mnie jest obóz uchodźców. Znajomi mówili, że po zmroku zaczepiają oni młode dziewczyny, zwłaszcza kiedy się upiją - mówi handlowiec Jolly Wettering.
Ale jeśli Bawarczycy się czegoś obawiają, to nie zamachów i islamskich dzielnic, a podwyższenia podatków. - Podatki są wydawane na wiele bezsensownych rzeczy, dlatego dopóki nie zostaną podwyższone, nie mam nic przeciwko temu, byśmy pomagali imigrantom - twierdzi Ulrich Halser.
Na uchodźców składają się i Niemcy, i starzy imigranci, którzy jednak nie zawsze mogą mieć niemiecki paszport, a co za tym idzie, prawo głosowania w wyborach. Dla Niemców wydaje się, że to idealny układ - imigranci pracują na ich PKB, ale nie decydują razem z nimi.
Autor: mm//gak / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24