Kurort w Ischgl jeszcze pół roku temu mógł się pochwalić reputacją narciarskiej stolicy Austrii. Teraz staje się symbolem epidemii COVID-19. Gotowy jest już pozew zbiorowy tysięcy turystów, którzy twierdzą, że właśnie tam zostali zakażeni. W zarzutach jest coś więcej niż beztroska czy brak wyobraźni. To rażące zaniedbania. Materiał magazynu "Polska i świat".
Ponad 200 kilometrów tras narciarskich, liczne bary, restauracje i koncerty na żywo. Ischgl to kurort w austriackim Tyrolu, jest nazywany Ibizą Alp. Rocznie odwiedza go pół miliona turystów. To też miejsce, które wiele osób uznaje za punkt zero dla epidemii COVID-19 w Europie. - Musimy teraz z tym żyć. Musimy patrzeć w przyszłość i pomyśleć, jak odbudować pozytywny wizerunek – mówi właściciel restauracji David Winkler. Wszystko prawdopodobnie zaczęło się od jednego z barów. Jeden z pracowników miał zachorować już pod koniec lutego. 6 marca uzyskał pozytywny wynik testu na COVID-19, ale nikt się tym nie przejął. W barze dalej co wieczór gromadziły się setki gości z całego świata. I to w sytuacji, gdy w północnych Włoszech, zaledwie godzinę drogi od Ischgl, szpitale już nie przyjmowały kolejnych pacjentów, a kostnice nie mieściły ciał.
"To miasto stało się kozłem ofiarnym"
Podczas zabaw turyści mieli przekazywać sobie gwizdek i według niektórych wraz z nim wirusa. - To gwizdek, o którym mówi dziś cały świat. Przechodził z ust do ust – mówi dziennikarz z Danii Rasmus Tandtholt.
Gdy turyści między innymi z Danii, Islandii, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Norwegii zaczęli wracać do domów, okazało się, że u wielu z nich wykryto wirusa. Już 5 marca Islandzcy epidemiolodzy mieli poinformować władze Tyrolu, że mają w kraju osiem zakażonych osób, a wszystkich łączy pobyt w Ischgl. Do innych części Europy z tego miejsca mogło wyjechać nawet kilka tysięcy już zakażonych osób. - To miasto stało się kozłem ofiarnym. Bardziej interesujące jest obwiniać Ischgl niż inne, mniej znane kurorty – mówi Patrick Aloys, właściciel hotelu w Ischgl.
Mieszkańcy nie wierzą, że to stąd epidemia rozlała się na resztę kontynentu, ale lokalne władze faktycznie reagowały z dużym opóźnieniem. Bar, w którym 6 marca potwierdzono pierwszy przypadek, zamknięto dopiero cztery dni później, a miasto dopiero po trzech kolejnych dniach, czyli 13 marca. - W końcu podjęto właściwą decyzję, ale w tamtym czasie przypadków koronawirsa było u nas niewiele. Nie było jeszcze jasne, czy wirus jest naprawdę niebezpieczny. Jak mieliśmy ocenić sytuację? – zastanawia się właściciel baru Bernard Zangerl.
Austriacka prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie opieszałości działania władz w Tyrolu i narażenia zdrowia, a nawet życia tysięcy ludzi. Ale to nie jedyne problemy regionu. Do zbiorowego pozwu przeciwko lokalnym politykom dołączyło już pięć tysięcy turystów, w tym kilkunastu ze Stanów Zjednoczonych.
- Jeśli to prawda, że wiedzieli o koronawirusie dużo wcześniej, to powinni byli działać od razu – uważa mieszkaniec Ischgl David Naert. Podejrzewa, że nie podjęto koniecznej decyzji o zamknięciu kurortu ze względu na pieniądze. – W takich miejscach tylko to się liczy – dodaje.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock