Władze Armenii nie chcą, by międzynarodowe lotnisko pod Erywaniem było obsługiwane przez pograniczników rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Według sekretarza armeńskiej Rady Bezpieczeństwa Armena Grigoriana, Moskwa została o tym poinformowana w oficjalnym piśmie.
Funkcjonariusze rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) byli obecni na międzynarodowym lotnisku w miejscowości Zwartnoc pod Erywaniem zgodnie z umową o statusie rosyjskich oddziałów granicznych stacjonujących na terytorium Armenii, podpisanej w 1992 roku - przypomniała rosyjska sekcja BBC.
W środę sekretarz armeńskiej Rady Bezpieczeństwa Armen Grigorian został zapytany przez dziennikarzy, czy władze w Erywaniu omawiają kwestię wycofania rosyjskiej FSB z portu lotniczego.
- Armenia ma jasne stanowisko w tej sprawie i poinformowała Federację Rosyjską o tym jasnym stanowisku w oficjalnym piśmie - odpowiedział Grigorian. - Stoimy na stanowisku, że obsługę międzynarodowego lotniska Zwartnoc powinni wykonywać armeńscy funkcjonariusze straży granicznej - dodał.
Apel przewodniczącego parlamentu
Wcześniej o to, by rosyjska FSB opuściła lotnisko pod Erywaniem apelował przewodniczący armeńskiego parlamentu (Zgromadzenia Narodowego) Alen Simonian. - Nie jestem pewien, czy (Rosjanie - red.) będą chronić granic naszego kraju. A wy jesteście tego pewni? - pytał retorycznie dziennikarzy. Simonian przypomniał o stacjonowaniu rosyjskiego kontyngentu pokojowego w Górskim Karabachu, który - jak stwierdził - "eskortował Ormian zamiast ich chronić".
Zarzut ten nawiązuje do sytuacji wokół separatystycznego Górskiego Karabachu, zamieszkałego głównie przez Ormian, nad którym w zeszłym roku przejęły kontrolę władze Azerbejdżanu. Pośrednikiem w rozmowach o zawieszeniu broni po konflikcie zbrojnym o ten region była Rosja, a jej siły pokojowe, stacjonujące w Górskim Karabachu, miały zapewnić, że porozumienie będzie przestrzegane. Region został niemal w całości podporządkowany władzom w Baku, a z Górskiego Karabachu wyjechało ponad 100 tysięcy Ormian. Nieuznana na arenie międzynarodowej republika przestała istnieć z dniem 1 stycznia bieżącego roku.
Simonian stwierdził, że Rosjanie "kilkakrotnie potwierdzili, że "nie chronili granic Armenii, wręcz przeciwnie - robili wszystko, by granice te były znacznie bardziej bezbronne".
Dyplomatyczne uzasadnienie
Rosyjska sekcja BBC przypomniała, że na mocy porozumienia, podpisanego w 1992 roku, funkcjonariusze rosyjskiej straży granicznej, podlegającej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, mieli sprawować kontrolę na granicy Armenii z Turcją i Iranem, a także w miastach Giumri (gdzie znajduje się rosyjska jednostka wojskowa), Armawir, Artaszat i Meghri. Pogranicznicy FSB byli obecni także na punkcie kontrolnym na lotnisku pod Erywaniem.
W chwili zawarcia umowy z Rosją Armenia - uznawana za bliskiego sojusznika Rosji na Kaukazie Południowym - nie miała własnej służby granicznej.
"Erywań swoją decyzję o rezygnacji z rosyjskiej straży granicznej uzasadnia dyplomatycznie – zdaniem sekretarza Rady Bezpieczeństwa Armenia przez lata niepodległości osiągnęła niezbędny potencjał do samodzielnej kontroli przejścia granicznego na swoim międzynarodowym lotnisku" - komentował korespondent BBC Grigor Atanesian.
"Tak naprawdę Armenia potrzebuje pomocy bardziej niż kiedykolwiek, zwłaszcza w ochronie swoich granic – ale nie na lotnisku, a na granicy z Azerbejdżanem, gdzie miesiąc temu doszło do kolejnej eskalacji, w wyniku której zginęło czterech armeńskich żołnierzy" - dodał.
BBC oceniła, że Armenia przestała liczyć na pomoc Rosji. Głównym zarzutem pod adresem Moskwy jest zajęcie "wyraźnie neutralnego stanowiska w obliczu starć na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej, podczas gdy UE i Stany Zjednoczone wypowiadają się w obronie integralności terytorialnej Armenii".
Pod koniec lutego premier Armenii Nikol Paszynian oznajmił, że członkostwo jego kraju w Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, powołanej w 1994 roku i nazywanej sojuszem "anty-NATO", której wiodącą siłą jest Rosja, jest "zamrożone".
Źródło: BBC, Radio Swoboda, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Dmitriy Kandinskiy/Shutterstock