Pierwsza kobieta w afgańskich siłach powietrznych: nie powinno być tak, że zostaliśmy sami, zdani na pastwę talibów

Źródło:
PAP

Pierwsza kobieta w afgańskich siłach powietrznych, Niloofar Rahmani, powiedziała w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że pod rządami talibów nie ma przyszłości dla Afganistanu. Podkreśliła, że akcja ewakuacyjna zagranicznych wojsk powinna być lepiej zaplanowana, a to, co się dzieje w jej kraju, to tylko początek gehenny, jaka czeka mieszkańców.

O 28-letniej Niloofar Rahmani zrobiło się na świecie głośno w 2015 roku, gdy została uhonorowana międzynarodową nagrodą przyznawaną odważnym kobietom (International Women of Courage Award). Wtedy też świat dowiedział się, że jest pierwszą kobietą w afgańskich siłach powietrznych pilotującą maszyny transportowe.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO

Na celowniku fundamentalistów, także tych z kręgów rządowych i administracyjnych, znalazła się po tym, jak przetransportowała do Kabulu rannych żołnierzy. Afgańskie prawo zwyczajowe głosi, że kobietom nie wolno przewozić rannych ani martwych wojskowych. Rahmani oraz jej rodzinie regularnie grożono śmiercią, starszego brata postrzelono. Ostatecznie pilotka zmuszona była wystąpić do władz amerykańskich o udzielenie jej azylu politycznego. Otrzymała go w 2018 roku, przebywa w USA do dziś.

Rahmani: nie powinno być tak, że zostaliśmy sami, zdani na pastwę talibów

W rozmowie z PAP Rahmani oceniła, że pod rządami talibów nie ma przyszłości dla Afganistanu. - Pamiętam jeszcze z dzieciństwa, jak talibowie byli u władzy. Cały czas czuło się terror. Zapewniają, że obecne rządy będą pokojowe, ale robią to samo, co w latach 90. Już teraz na północy kraju chodzą od domu do domu, odbierają rodzicom ich nastoletnie, czasami nawet 12-letnie, córki i robią z nich swoje niewolnice - powiedziała.

Odniosła się do słów prezydenta USA Joe Bidena, który ocenił, że afgańska armia "poddała się talibom bez walki". - Przez lata widziałam wielu naszych żołnierzy cierpiących albo umierających dla Afganistanu. Byli ciągle atakowani. Kiedy prezydent [Aszraf Ghani – red.] opuścił Kabul, poczuli się pozostawieni samym sobie. Ich dowódcy zbiegli, a oni nie mieli jedzenia i wystarczającej ilości amunicji. Łatwo ich obwiniać nie mając o tym pojęcia - oświadczyła.

Zwróciła uwagę, że tak naprawdę armia afgańska istniała od 20 lat, co nie było wystarczającym czasem, by wyszkolić doświadczonych dowódców. - Szkolenie wojskowe, które otrzymaliśmy od Amerykanów było na tym samym poziomie, co w USA, ale to nie działa tak, że od razu po tym [szkoleniu - red.] udaje się na misje i odnosi sukcesy - powiedziała.

Jej zdaniem, wycofanie wojsk zachodnich z Afganistanu powinno być "lepiej zaplanowane". - Nie uważam, że wszystkie zagraniczne wojska powinny zostać u nas w kraju, ale też nie powinno być tak, że nagle odeszli, a my zostaliśmy sami, zdani na pastwę talibów - dodała.

Rahmani o mudżahedinach: mogą być szansą dla Afgańczyków

Zapytana o to, co sądzi na temat ruchu oporu mudżahedinów dowodzonych przez Ahmeda Masuda, syna zabitego w 2001 roku legendarnego przywódcy mudżahedinów i Sojuszu Północnego Ahmada Szaha Masuda, powiedziała, że jest z nich "dumna". - Nie chcą, by talibowie przejęli rząd. Mogą być szansą dla Afgańczyków, w szczególności kobiet - zaznaczyła.

- Odkąd pamiętam, kobiety w moim kraju nie posiadały żadnych praw, nie miały dostępu do edukacji, nie mogły pracować a czasem były traktowane jak zwierzęta. Bolało mnie to. Zdecydowałam, że zostanę głosem najbardziej uciszanych osób w tym kraju - wyjaśniła i podkreśliła, że zdecydowała się na służbę w wojsku, ponieważ chciała pokazać kobietom, będącym we współczesnym Afganistanie na podrzędnej pozycji wobec mężczyzn, że mogą decydować o swojej przeszłości.

Wspominając czasy służby w afgańskich siłach powietrznych Niloofar Rahmani powiedziała, że wykonywała loty do północnej, opanowanej przez talibów, części kraju.

- Najtrudniejszy dla mnie był widok żołnierzy, którzy zostali ciężko ranni i wołali o pomoc. Walka z talibami ich przerażała, nie wiedzieli, czy w ogóle przeżyją swoją służbę. Transportowałam ich do szpitala, czasami też pocieszałam. Kiedyś przewiozłam ciało żołnierza do jego rodziny. Według regulaminu, jako kobieta nie mogłam tego robić. Złamałam tę zasadę, uważałam, że jest obraźliwa - powiedziała.

Starsi dowódcy w jednostce traktowali ją z szacunkiem, ale według wielu mężczyzn, z racji na swoją płeć, nie nadawała się do bycia pilotką sił lotniczych. Rahmani uważa, że to kwestia innych doświadczeń generacyjnych.

- Starsze pokolenie pamiętało innych Afganistan. Taki, który był dobrym miejscem do życia i w którym kobiety posiadały prawa, były wykształcone i nie musiały się zasłaniać. Młodzi wychowali się już w czasach rządów talibów. Mówiono im, że kobiety nie zasługują na szacunek i widzieli jak źle traktowane były ich matki. Część z nich mogła więc uznać, że powinni tak samo postępować ze swoimi żonami i córkami. Podobnie myśleli o mnie, mimo że robiłam to samo co oni i byłam w tym dobra. Ponieważ nie miałam zamiaru być im posłuszna, nie akceptowali mnie - wyjaśniła.

"Nadal będę starała się być głosem Afganek"

Jak mówiła, uwaga mediów, która skupiła się na niej, gdy została pilotką, wyszła na złe jej rodzinie. - Chciałam pokazać, że w Afganistanie jest szansa na wolność, ale to obróciło się przeciwko mnie. Otrzymywaliśmy groźby, musiałam chodzić w burce do pracy, żeby nie zostać rozpoznaną i zaatakowaną. Moja rodzina mnie wspierała, ale cena była wysoka. Musieliśmy żyć jak uchodźcy we własnym kraju, często zmienialiśmy adres, bo groźby śmierci wysyłano nam do domów - opowiedziała.

Jak dodała, jej rodzina znajduje się obecnie w poważnym niebezpieczeństwie, rozważają ucieczkę. Ani Rahmani, ani oni nie żałują jednak jej decyzji o zostaniu pilotką.

- Nadal będę starała się być głosem Afganek. Być może pewnego dnia znowu będę mogła założyć mundur wojskowy - dodała. 

Autorka/Autor:pp\mtom

Źródło: PAP