Afgański prezydent Aszraf Ghani zawarł pokój z weteranem partyzanckich wojen Gulbuddinem Hekmatjarem i zaprosił go do Kabulu w nadziei, że skusi tym do ugody także talibów i wzmocni swoje rządy w kraju. Wjazd Hekmatjara do stolicy może się jednak okazać wprowadzeniem do miasta afgańskiego "konia trojańskiego" - pisze w swej analizie znawca regionu Wojciech Jagielski.
Dobiegający siedemdziesiątki Hekmatjar uchodzi od lat w Afganistanie za synonim okrucieństwa, egoizmu i zdrady. Jego dawny towarzysz broni i rywal, Junus Chales, weteran wojny z Armią Radziecką z lat 80., mawiał o Hekmatjarze, że jest jak spodnie, które zajęły się ogniem: "Jak ich człowiek natychmiast nie zrzuci, to się niechybnie paskudnie poparzy. Jeśli jednak je z siebie ściągnie, naje się wstydu, świecąc gołym tyłkiem".
Przywódca zbrojnego buntu
Hekmatjar uczestniczył we wszystkich afgańskich wojnach, toczących się od połowy lat 70. Tę pierwszą, przeciwko republikańskiemu, lewicującemu rządowi premiera Mohammeda Dauda sam nawet wywołał, stając wraz z innymi radykalnymi, muzułmańskimi przywódcami na czele zbrojnego buntu. W wojnach tych ze wszystkimi niemal wchodził w sojusze i wszystkich zdradzał, a dbając o własne interesy nie cofał się przed niczym. Już w trakcie pierwszego buntu przeciwko Daudowi dokonał rozłamu w Stowarzyszeniu Muzułmańskim (Dżamijat-e Islamija) i założył własną, niby sprzymierzoną, a tak naprawdę konkurencyjną Partię Muzułmańską (Hezb-e Islami).
Radykał zabiegający o względy Amerykanów
Podczas wojny z Rosjanami z lat 80. bił się z czerwonoarmistami, ale jeszcze zacieklej z partyzantami Stowarzyszenia Muzułmańskiego, a zwłaszcza z dawnym kolegą ze studiów i pierwszego powstania, tadżyckim komendantem Ahmadem Szahem Massudem (Hekmatjar jest Pasztunem, ale pochodzi nie z tradycyjnych, pasztuńskich twierdz na południu i wschodzie kraju, lecz z położonego na północy Kunduzu).
Aby przypodobać się Pakistanowi, rozdzielającemu amerykańską pomoc wojskową dla mudżahedinów, stał się najradykalniejszym z afgańskich komendantów, odwołujących się do islamu. W rezultacie większość amerykańskiej broni i dolarów trafiła właśnie do niego, a ówczesny prezydent Ronald Reagan stawiał go za wzór bojownika o wolność i demokrację.
Odrzucił posadę premiera
Ale w 1992 r., kiedy po rozpadzie ZSRR, upadł także ustanowiony przez Moskwę afgański rząd (od wycofania Armii Radzieckiej utrzymał się jeszcze trzy lata), Hekmatjar przegrał wyścig do Kabulu i o władzę. Uprzedził go Massud, który zapewnił sobie i swoim politycznym przywódcom pierwszoplanowe role w koalicyjnym, partyzanckim rządzie, utworzonym pod naciskiem ONZ.
Obrażony i nieufny Hekmatjar, choć zaoferowano mu posadę premiera, nie wjechał nawet do Kabulu. Po kilku miesiącach, kiedy przymierze mudżahedinów rozpadło się i wszczęli oni nową wojnę, domową, wspierany wciąż przez Pakistan Hekmatjar stał się jedynym we współczesnej historii szefem rządu, który zrównał niemal z ziemią własną stolicę, do której nie mógł wjechać. Kiedy rozczarowany nieskutecznością Hekmatjara Pakistan postawił w 1994 r. na talibów, którzy rozgromili dawnego faworyta Islamabadu, radykał pogodził się z Massudem i objął stanowisko premiera. Talibowie zdobyli jednak Kabul, a opuszczony przez Pakistańczyków Hekmatjar wyjechał do Iranu.
Przymierze z talibami
Został stamtąd wyproszony w 2002 r., kiedy w odwecie za gościnę jakiej talibowie udzielili Al-Kaidzie, Amerykanie najechali na Afganistan. Ajatollahowie nie chcieli zadzierać z Amerykanami, a wygnany z Iranu Hekmatjar stanął po stronie talibów.
Nie odgrywał już w najnowszej wojnie pierwszo-, a nawet drugoplanowej roli, ustępując pierwszeństwa talibom i armii rodu Hakkanich. Z jednymi i z drugimi toczył zresztą bratobójcze walki, podobnie jak w latach 80. z innymi komendantami afgańskich mudżahedinów. W tym czasie polityczne skrzydło jego partyzantki uznało afgańskie władze i włączyło się do afgańskiej polityki, wprowadzając przedstawicieli do rządu i parlamentu. W Kabulu nie brak dziś opinii, że polityczne skrzydło Hezb-e Islami jest obecnie najsilniejszą partią polityczną w afgańskiej stolicy.
Zawarcie pokoju z afgańskimi władzami
We wrześniu Hekmatjar, jako pierwszy z liczących się przywódców zbrojnej opozycji, podpisał z władzami afgańskimi pokój. Zgodził się złożyć broń i uznać afgańską konstytucję w zamian za puszczenie mu i jego partyzantom w niepamięć wszystkich zbrodni (m.in. wskutek jego rakietowych ostrzałów Kabulu na początku lat 90. zginęło ok. 50 tys. ludzi), a także włączenie jego partyzantów do rządowego wojska. Dodatkowo zażądał dla siebie tuzina reprezentacyjnych rezydencji w Kabulu, oficjalnego uznania go za postać "zasłużoną dla pokoju i wolności w Afganistanie" i prawa, by mógł wjechać do stolicy na czele swoich zbrojnych oddziałów i by witano go jak męża stanu. Urzędujący od 2014 r. prezydent Ghani zgodził się na wszystko i na początku maja Hekmatjar wjechał do Kabulu jak triumfator. Ghani liczył, że spektakularny pokój wyglądający na korzystny dla Hekmatjara skłoni do kompromisu także przywódców talibów. Ghani, Pasztun jak Hekmatjar, ale lata wojny spędził na Zachodzie, miał też nadzieję, że wcielając się w rolę pasztuńskiego nacjonalisty (ponad połowa ludności kraju), zyska na popularności tak samo, gdy ubiegał się w 2014 r. o prezydenturę. Ugoda z Hekmatjarem nie zrobiła jednak wrażenia na talibach, którzy uważają, że nie ma sensu układać się z afgańskim rządem, skoro kwestią czasu jest obalenie go w wyniku wojny. Pojawienie się Hekmatjara w Kabulu może za to wywołać wstrząsy na kabulskiej scenie politycznej. Po wyborach w 2014 r., w którym wszyscy oskarżali się o oszustwo, Amerykanie wymusili na zwycięzcy (i ich faworycie) Ghanim podział władzy z Abdullahem, przedstawicielem Tadżyków (Tadżycy stanowią jedną czwartą ludności państwa) i d. Stowarzyszenia Muzułmańskiego.
"Nienawistny wróg"
Afgańska północ od lat widzi w Hekmatjarze nienawistnego wroga. Abdullah zarzuca Ghaniemu, że odsuwa go od władzy, a sojusz prezydenta z Hekmatjarem uznaje za nieme wydanie wojny. Zgadzają się z tym nawet niechętni Abdullahowi inni przywódcy tadżyckiej północy, których przywódców Ghani odsuwa (jak ostatnio brata Massuda, Ahmada Zię) od władzy.
Z podobną nieufnością do Ghaniego i jego przymierza z Hekmatjarem odnoszą się afgańscy Uzbecy (dziesiąta część ludności), których przywódca, dawny watażka Adbul Raszid Dostum (na przemian sojusznik i wróg Hekmatjara, dorównujący mu i okrucieństwem), został w 2014 r. wyniesiony przez Ghaniego na urząd wiceprezydenta. W zeszłym roku Ghani osadził jednak Dostuma w areszcie domowym i próbował wysłać na banicję do Turcji.
Strategiczny sojusz
Ghani liczył, że wykorzysta sojusz z Hekmatjarem dla umocnienia swoich rządów, ale zaproszony przez niego na scenę weteran afgańskich wojen i intryg, sam, mimo wieku i chorób, wciąż może widzieć siebie w roli głównego reżysera rozgrywających się dramatów. Po przyjeździe do Kabulu ogłosił, że żadnych stanowisk nie pragnie, ale w imię afgańskiej zgody prezydent Ghani i szef jego rządu dr. Abdullah powinni się podać do dymisji.
Autor: arw\mtom / Źródło: PAP (Wojciech Jagielski)