- To, co widziałem na oddziale położniczym, to było regularne strzelanie do matek - powiedział szef Lekarzy bez Granic w Afganistanie Frederic Bonnot, opowiadając o dramatycznym przebiegu wtorkowego ataku na szpital położniczy w Kabulu. - Ten kraj jest niestety przyzwyczajony do oglądania tragicznych wydarzeń, ale to, co wydarzyło się we wtorek, jest nie do opisania - dodał.
Uzbrojeni bojownicy we wtorek rano przypuścili atak na szpital, prowadzony przez międzynarodową organizację humanitarną Lekarze Bez Granic na zachodzie Kabulu, w dzielnicy Daszti Barczi, zamieszkanej w większości przez szyitów. Następnie wywiązała się wymiana ognia z policją. Podczas trwającej kilka godzin strzelaniny afgańskie siły bezpieczeństwa ewakuowały ponad sto osób z budynku. Zabito 24 osoby, w tym dwoje dzieci.
Tego samego dnia do przemocy doszło też w innych częściach Afganistanu. W położonej na wschód od Kabulu prowincji Nangarhar, siedlisku dżihadystów z tak zwanego Państwa Islamskiego (IS), zamachowiec samobójca wysadził się w powietrze podczas uroczystości pogrzebowych funkcjonariusza policji. W tym ataku zginęły 32 osoby.
"Przyszli zabić matki"
Jeden z oddziałów położniczych kabulskiego szpitala prowadzony jest przez organizację humanitarną Lekarze bez Granic (MSF). Szef stowarzyszenia w Afganistanie Frederic Bonnot opowiedział BBC o szczegółach tego ataku. - To, co widziałem na oddziale położniczym, to było regularne strzelanie do matek - mówił.
Dla Bonota oznacza to jedno: to nie była pomyłka. - Przyszli zabić matki - powiedział.
BBC przedstawiło też historię Afgańczyka Rafiullaha, którego żona rodziła tego dnia córkę. Dla Rafiullaha powinien to być dzień świętowania, lecz o godzinie 10 rozpoczął się atak. Wybuchy były słyszane przez ludzi spoza kompleksu szpitalnego. Rodziny i przyjaciele pospieszyli na miejsce zdarzenia, włącznie z Rafiullahem. - Biegał z boku na bok, ale nie mógł nic zrobić, nikt nie pozwolił mu wejść do środka- powiedział jego kuzyn Hamidullah Hamidi.
Podczas ataku położne odebrały poród
W momencie ataku w szpitalu przebywało 26 przyszłych matek. Części z nich udało się ukryć w bezpiecznych miejscach, jednak większości nie.
Podczas czterogodzinnych walk w szpitalu urodziło się jedno dziecko. Pragnąca zachować anonimowość położna ujawniła agencji prasowej AFP, że kobieta, która ukrywała się z nią w bezpiecznym miejscu, rodziła, starając się nie wydawać dźwięku. - Pomagałyśmy jej gołymi rękoma, nie miałyśmy w pokoju nic poza papierem toaletowym i naszymi chustami - powiedziała położna.
- Kiedy urodziło się dziecko, przerwałyśmy pępowinę naszymi rękami. Użyłyśmy naszych chust, by owinąć dziecko i matkę - dodała.
"Ten kraj jest niestety przyzwyczajony do oglądania strasznych wydarzeń"
- To jest szokujące - powiedział Bonnot. - Wiemy, że w przeszłości ten obszar był atakowany, ale nikt nie mógł przypuszczać, że zaatakują oddział położniczy - stwierdził.
- Ten kraj jest niestety przyzwyczajony do oglądania strasznych wydarzeń, ale to, co wydarzyło się we wtorek, jest nie do opisania - dodał.
Nikt nie przyznał się do przeprowadzenia ataku w szpitalu.
Źródło: BBC, Reuters, PAP