Zabił żonę kijem od miotły. "Nie wyraził zgody na leczenie"

Zabił żonę kijem od miotły. "Nie wyraził zgody na leczenie"
Zabił żonę kijem od miotły. "Nie wyraził zgody na leczenie"
Źródło: TVN24
Wtorek, 21 grudnia Jan G. ma 52 lata. W ostatni weekend pokłócił się z żoną. Był pijany, żądał od niej pieniędzy. Gdy odmówiła, zabił ją kijem od miotły. Dwa dni przed tragedią, po poprzedniej rodzinnej awanturze, policja odwiozła mężczyznę do szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu. Nie przyjęto go na oddział - lekarze tłumaczą, że odmawiał leczenia.

Jak relacjonuje Jerzy Szkapiak, prokurator rejonowy w Lwówku Śląskim, Jan G. zabił poprzez "zadawanie mnogich uderzeń kijem od miotły - w głowę i inne okolice ciała".

- Tak, tak, szczególnie jak wypił na przykład piwo na dole w sklepie, to lubiał krzyczeć, zaczepiać ludzi, wyzywać - przyznaje Stanisław Rasiński, który mieszka w tej samej wsi. I dodaje, że sąsiedzi czasem się go trochę bali.

Policja monitorowała

Małżeństwem byli od 11 lat. Ona starsza od niego o 22 lata. Mieszkali na obrzeżach wsi Giebułtów na Dolnym Śląsku. Jako małżeństwo posiadali tzw. niebieską kartę - to specjalna procedura policji opracowana do postępowania w przypadkach rodzin borykających się z problemami przemocy domowej. - Starsza była kobieta, schorowana. No nieraz kłótnie były między nimi - potwierdza jedna z mieszkanek Giebułtowa.

Ale, jak mówi Marek Madeksza z policji we Lwówku Śląskim, żona wiele razy przychodziła i nalegała, żeby policjanci zakończyli tę procedurę, ponieważ wszystko wróciło do normy.

Takiego pacjenta chronią różnego rodzaju przepisy. Oprócz tego, że jest potencjalnym pacjentem jest również obywatelem tego kraju. I jako takiego nie można przyjąć do szpitala, do leczenia przymusowego, jeżeli on nie zdradza zaburzeń psychicznych. W chwili badania pacjent zaburzeń psychicznych nie zdradzał. I powtarzam, nie wyraził zgody na leczenie dr Maciej Jakimek

Jan G. był też znany pracownikom Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Bolesławcu, gdzie się leczył. Ostatni raz przebywał tam od 15 kwietnia do 25 maja. Jednak jego wizyty w szpitalu nie przynosiły żadnej poprawy. Gdy tylko wracał do domu, nie brał przepisywanych leków, znów się upijał, znów miał zaburzenia, znów bił żonę.

Dwa dni przed zabójstwem również po awanturze z żoną trafił do tego szpitala. Lekarz jednak orzekł, że nic mu nie jest i wypuścił do domu.

- Takiego pacjenta chronią różnego rodzaju przepisy. Oprócz tego, że jest potencjalnym pacjentem jest również obywatelem tego kraju. I jako takiego nie można przyjąć do szpitala, do leczenia przymusowego, jeżeli on nie zdradza zaburzeń psychicznych. W chwili badania pacjent zaburzeń psychicznych nie zdradzał. I powtarzam, nie wyraził zgody na leczenie - tłumaczy dr Maciej Jakimek z Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Bolesławcu.

Zabił żonę kijem od miotły

Szpital tłumaczy decyzję tym, że mężczyzna zdążył już wytrzeźwieć i zachowywał się normalnie, bowiem zanim do nich trafił w ostatni czwartek, najpierw spędził noc w areszcie.

Dwa dni później Jan G. zabił swoją żonę. Jakimek, pytany czy tragedii można było zapobiec, przyjmując pacjenta na szpitalny oddział, mówi, że "to uproszczenie". - Nie ma gwarancji, że po leczeniu by tego nie zrobił - podkreśla lekarz.

- Oczywiście, powinien być kierowany na przymusowe leczenie. Ale Polska to jest taki kraj, który daje przyzwolenie różnym pijakom na to, żeby pastwili się nad swoimi rodzinami - dodaje Jakimek.

Chciał pobić?

Jednak zdaniem prawnika Łukasza Płazy, to nie jest tak, że nie można kogoś zmusić do leczenia. - Prawda jest taka, że ustawa o ochronie zdrowia psychicznego przewiduje procedurę przymusowego leczenia osoby. Jeżeli została ona dowieziona przez policję lub stawiła się tam sama, a jej zachowanie sugeruje, że zagraża zdrowiu swojemu lub zdrowiu osób trzecich, to może zostać zatrzymana siłą - mówi.

"Nie ma gwarancji, że po leczeniu by tego nie zrobił"

"Nie ma gwarancji, że po leczeniu by tego nie zrobił"

Jan G. trafił do aresztu. Prokuratura na razie zakłada, że chciał pobić, a nie zabić. Grozi mu więc do 12 lat więzienia.

Czytaj także: