Poniedziałek, 14 grudnia Hodowca ryb z Podkarpacia od lat walczy z wydrami, które pustoszą jego stawy. Straty są coraz większe. Najpierw szukał pomocy u wojewody, twierdzi, że bezskutecznie. Teraz z wydrami walczy przed sądem.
Jak tłumaczy hodowca, Stanisław Czechura, wydry żerują w jego stawach hodowlanych, bo narybek jest dla nich prawdziwym przysmakiem. Przeciętnie wydra zjada go dwa kilogramy na dobę. Według wyliczeń hodowcy, kilka tych ssaków w ciągu roku potrafi zjeść tonę ryb.
W ubiegłym roku straty wyliczył na około 45 tysięcy zł. Dlatego teraz domaga się odszkodowania za spustoszenia poczynione przez wydry. To pierwsza taka sprawa w Polsce.
Kto ma zapłacić za straty?
Pozew przeciwko wydrom? Nie, za straty - zdaniem hodowcy - powinien zapłacić Skarb Państwa i wojewoda podkarpacki. Ale jak zapewnia dyrektor Wydziału Środowiska i Rolnictwa Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego, "uregulowania prawne w naszym kraju nie wskazują na to, żeby wojewoda wypłacał takie odszkodowania". - Te zwierzęta nie są ujęte wśród zwierząt, za które wypłacane są odszkodowania, tak jak w przypadku wilka, żubra, żbika, bobra - wyjaśnia Rafał Kumek. O wydrze ustawa nie mówi i to podstawowy problem w dochodzeniu jakichkolwiek roszczeń - wskazuje urzędnik.
"Wyniszczyć to każdy głupi potrafi"
Wydra w Polsce podlega częściowej ochronie, do tych drapieżników można strzelać tylko na obszarze stawów rybnych i to w jasno określonych warunkach - tylko w wodzie i na grobli, poza stawami już nie wolno. Tymczasem - jak twierdzi Stanisław Czechura - zwierzęta te mają znakomity słuch i węch, poruszają się bardzo szybko i dlatego bardzo trudno je ustrzelić.
Poza tym - jak podkreśla - nie chodzi o to żeby wydry zabijać. - Wyniszczyć, zrobić środowisku cmentarzysko, to każdy głupi potrafi - mówi hodowca. On domaga się, żeby ustawa przewidywała wypłatę odszkodowań także za szkody spowodowane przez wydry.