poniedziałek, 22 marca Dostał medal za odwagę oraz statuetkę strażaka. Pieniędzy, które poparzonemu ochotnikowi ze straży pożarnej z Supraśla pomogłyby wrócić do zdrowia, wciąż nie ma. A potrzeby są palące: rany sprzed pół roku się nie goją, a leki rodzina kupuje sama. OSP rozkłada ręce: przed zakończeniem leczenia pieniędzy nie wypłaci.
- Kubka wody do ręki nie podniosę, nie przekręcę nadgarstka, muszę całą rękę. Na chama muszę, to boli! – mówi Grzegorz Maliszewski. Boli, bo rany oparzeniowe były głębokie i nie zagoiły się od prawie pół roku. Najgorzej wygląda prawa ręka, którą wciąż przykrywa specjalny opatrunek. Drogi – kosztuje 105 złotych. – No w tej chwili tylko rodzina nam pomaga. Najważniejsze, żeby mąż wyzdrowiał, żeby było dobrze – mówi żona, Dorota Maliszewska.
"Całe życie przeleciało przed oczami"
Ranny strażak od listopada czeka na wypłatę jakichkolwiek pieniędzy z ubezpieczenia. Wkrótce minie pół roku od akcji, w które ucierpiał. Palił się wtedy dom i podejrzewano, że w środku może być człowiek. Strażacy bez wahania ruszyli z pomocą. Ramię w ramię Grzegorzem szedł Łukasz Muklewicz. Przeszukali jedno pomieszczenie, weszli do drugiego i rozdzielił ich ogień.
- Był tak potężny podmuch, że mnie przewróciło. Całe życie przeleciało przed oczami, krzyczałem, chyba byłem nieprzytomny. Łukasz wrócił po mnie. Poszedł po mnie w ogień! Wyniósł mnie, pomógł, a na mnie wszystko się paliło – mówi Maliszewski. - To jest taka adrenalina, że tej siły się nie czuje, jakby ktoś trzeci pomagał mi wynieść - a byłem tylko ja i Grzegorz – dodaje Muklewicz.
Konsultacje? Tylko z chirurgiem szczękowym
Półprzytomnego strażaka zabrała karetka do szpitala w Białymstoku. Po dwóch tygodniach, z nie do końca zagojonymi ranami, Grzegorz Maliszewski wrócił do domu. - Na noc opatrunki, bo mężowi ręce drętwieją, to takie 3 tubki idą na raz, bo to wsiąka. Wszystko sami kupujemy – opowiada żona.
Wizyty u lekarza – też prywatne, bo w Białymstoku nie ma odpowiedniego oddziału leczącego poparzenia. A jedyne specjalistyczne konsultacje – jak wspomina strażak – były, ale na chirurgii… szczękowej. W jego stanie nawet nie ma mowy o powrocie do pracy i na razie pan Grzegorz jest na zwolnieniu. Jego rany będą się goiły jeszcze nawet dwa lata.
Bo leczenie nie zakończone
- Nie może ten człowiek dostać nic z ubezpieczenia, bo leczenie nie jest zakończone - wyjaśnia burmistrz Supraśla Wiktor Grygiencz. - Ale to może potrwać 2 lata? – Takie przepisy – dodaje. To gmina ubezpiecza strażaków z OSP i burmistrz poczuł się w obowiązku poprosić ubezpieczyciela o przyspieszenie procedury.
Państwowa Straż Pożarna przekonuje, że pomóc nie może, bo ma związane ręce. - W przypadku OSP działania PSP są ograniczone, praktycznie nie ma żadnej możliwości legalnego finansowania dla strażaków ochotników – zapewnia Marcin Jankowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku.
Pomocy nie ma
Grzegorz Maliszewski chwycił się ostatniej chyba deski ratunku - napisał list do Zarządu Ochotniczych Straży Pożarnych. - Robimy też rozeznanie czy jest możliwe przyspieszenie procedury wypłaty świadczeń poszkodowanemu, myślę, że zaliczkę można wypłacić. Może też udało by się znaleźć firmę, która zrobi panu Grzegorzowi takie rękawice opatrunkowe – zastanawia się dyrektor Zarządu Wykonawczego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP Jerzy Maciak.
Ochotnikowi pozostało skromne wsparcie gminy, rodziny i kolegów, ale i to się kończy. - Przykre jest tylko to, że człowiek myślał, że jak 20 lat w OSP, to będzie pomoc – podsumowuje Maliszewski.