Odpadnięcie z mundialu reprezentacji Anglii, i to już po trzech meczach, nadszarpnęło nieco reputację Premier League. Teraz dbają o nią w Brazylii już tylko zagraniczne gwiazdy i gwiazdki angielskiej ekstraklasy. Takie na przykład, jak ta z Newcastle, holenderski rezerwowy, bramkarz Tim Krul.
Przyznajmy się bez bicia, że w nocy z soboty na poniedziałek wielu z nas pomyślało, iż trener Louis van Gaal postradał zmysły. Że mający opinię zadufanego w sobie szkoleniowiec, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy, tym razem przechytrzył, przekombinował.
Bo zmiana bramkarza w ostatniej minucie dogrywki jawiła się niczym szaleństwo. Przecież chwilę wcześniej ten, który wybiegł na boisko w podstawowym składzie, fantastyczną interwencją uratował Holandię przed katastrofą. Poza tym bezbłędny tego dnia Jasper Cillessen był rozgrzany, skoncentrowany i - w przeciwieństwie do golkipera rywali Keylora Navasa - zdrów jak ryba. Nie dawał więc selekcjonerowi najmniejszego powodu, choćby pretekstu, by ściągać go z boiska.
Chłodnym okiem
Ale wizjoner van Gaal, okiełznawszy związane ze spotkaniem emocje, spojrzał na mecz Holandia - Kostaryka i jego dramatyczną końcówkę chłodnym okiem. Wrócił pamięcią do treningów, do rozmów z Fransem Hoekiem, trenerem bramkarzy (kiedyś, za reprezentacyjnej kadencji Leo Beenhakkera, także tych polskich) i… dokonał w drużynie ostatniej, wręcz sensacyjnej zmiany.
Chętnie przyznam się do niewiedzy, czy niepamięci, ale takiego selekcyjnego majstersztyku z bramkarzami w rolach głównych nie znam. Może mi ktoś podpowie, czy w którymś z ważnych meczów znalazł się trener chojrak, który zaszalał tak, jak w miniony weekend van Gaal.
Lamparda też poskromił
Bo wtedy do bramki wszedł Tim Krul. Od kilkudziesięciu godzin w polskich mediach przedstawiany także, zresztą jak najbardziej zasłużenie, przez „ó”, bo to, co potem -- w ciągu zaledwie kilku minut -- nawywijał między słupkami, godne było ukoronowania. Ale zanim Krul stał się Królem, to wcale postrachem wykonujących rzuty karne nie był.
Bilans w Premier League miał średni, bo obronił tylko dwa z dwudziestu strzałów z 11 metrów. Poskromił takiego fachowca jak Frank Lampard z Chelsea, zahipnotyzował Davida Dunna z Blackburn i… to wszystko. Zatem jego wcześniejsze dokonania kibiców reprezentacji Holandii wcale zbyt optymistycznie przed konkursem rzutów karnych nie musiały nastrajać.
Przebił ich selekcjoner
To jednak nie Krul był dla mnie bohaterem ćwierćfinału w Salvadorze. Nie zasłużyli na to miano w pierwszej kolejności również szczęśliwi wykonawcy rzutów karnych - Robin van Persie, Dirk Kuyt, Wesley Sneijder czy Arjen Robben. Owszem, spisali się na medal, może nawet złoty, ale wszystkich przebił van Gaal. Trener i psycholog, strateg i wojownik, a może także szarlatan.
Zacząłem od reputacji. I właśnie swoją reputację zaryzykował w 120. minucie meczu holenderski selekcjoner. Zaryzykował, ale nie nadwerężył jej. Choć gdyby „pomarańczowi”, z rezerwowym Krulem w bramce, polegli w karnych, to wszelkiej maści futbolowi fachowcy tylko w nim widzieliby winnego porażki.
Nie w marnujących przez cały mecz stuprocentowe okazje podopiecznych van Gaala, nie w rezerwowym bramkarzu, który wstał z ławki nie wiadomo po co, tylko w zuchwałym selekcjonerze, który boisko pomylił z kasynem. Ale van Gaal niczego nie pomylił, bo choć wejście do bramki Krula na pokerową zagrywkę z pozoru wyglądało, to hazardu i szaleństwa nie było w nim aż tak wiele.
Autor: RAFAŁ NAHORNY (Canal+Sport, nc+)