Marta Walczykiewicz to kobieta z charakterem. Bez grama zbędnej tkanki tłuszczowej, a przy tym niesamowicie silna, z ponad przeciętną kondycją. Kto widział, jak trenuje przed igrzyskami, był pewien, że będzie z tego medal. A pracowała w pocie czoła i do utraty tchu.
"Jedź, jedź, jedź", "No dawaj, dawaj, dawaj", "Jeszcze, dokręcaj, dokręcaj" - na filmie z pracy na ergometrze, sprawdzającym poziom zdolności wysiłkowej, kajakarkę z Kalisza dopingują trener Tomasz Kryk i doktor Dariusz Sitkowski.
To test, jaki wykonano trzy tygodnie przed igrzyskami. Znajomi Marty byli pewni - będzie z tego medal. - Może po IO w Rio zacznij trenować boks? - proponowali niektórzy, widząc, jak jest mocna.
Obydwaj, trener i doktor, na filmie krzyczą. Tak dopingują, że omal nie wyskakują z butów. Marta tymczasem pracuje rękami na przyrządzie bez wytchnienia. Szybko i w jednym tempie. "Ostatnie pięć sekund" - Walczykiewicz słyszy, żeby nie zwalniała.
30 sekund tortur
Później wideo zamieści w sieci i tak podpisze: "Mój ulubiony test. 30 sekund tortur. Szacun dla doktora "Sitka" za tyle wypowiedzianych słów w tak krótkim czasie. Jest moc". I moc faktycznie była. We wtorek Marta został wicemistrzynią olimpijską w konkurencji K1 na dystansie 200 m. Przegrała tylko z niemożliwą Nowozelandką Lisą Carrington, z którą bezskutecznie rywalizuje już od kilku lat. - Srebro ma dla mnie taką wartość jak złoto. Nie smucę się, że przegrałam z rywalką. To ukoronowanie 20 lat w kajakach. To nagroda dla mnie i dla mojego taty, który pierwszy posadził mnie w kajaku - cieszyła się wicemistrzyni.
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Facebook/Marta Walczykiewicz