Poniedziałek, 16 listopada Kilkaset metrów od szpitala w Tarnobrzegu na ulicy znaleziono mężczyznę. Przypadkowe osoby podjęły reanimację i zadzwoniły na pogotowie z prośbą o jak najszybszy przyjazd karetki. Dyspozytorka przed wysłaniem ratowników zawiadomiła jednak policję, bo chciała się upewnić, czy nieprzytomny mężczyzna nie jest pijany. Nie był. Nie udało się go jednak odratować. Sprawę bada prokuratura.
Wezwanie do leżącego na ulicy 48-letniego mężczyzny nadeszło z tarnobrzeskiego Placu Czerwonego. To kilkaset kilkaset metrów od szpitala. Telefon od przechodniów odebrała doświadczona dyspozytorka. Kobieta nie wysłała jednak karetki, lecz zawiadomiła najpierw patrol policji. Miał sprawdzić, czy nieprzytomny pan Wiesław jest pijany, czy nie. Po dziesięciu minutach przyszła odpowiedź: karetka jest potrzebna - mężczyzna jest nieprzytomny i nie jest pijany.
- Miała wątpliwości, czy do tego człowieka jest potrzebny akurat tak szybki dojazd, czy może być po ostatecznym wykluczeniu czyli sprawdzeniu przez służby, z którymi współpracujemy – mówi Bogdan Krzewski, szef oddziału ratunkowego tarnobrzeskiego szpitala.
"Nie czujemy się z tym dobrze"
Pogotowie tłumaczy, że ogromna część wezwań do ludzi leżących na ulicy to wezwania do pijanych. Karetka przybyła na miejsce w 1,5 minuty po telefonie policjantów. Dla pana Wiesława jednak za późno. Mężczyzna zmarł. - To jest sytuacja tak incydentalna, tak jednostkowa. Nie czujemy się z tym dobrze – mówi dyrektor oddziału ratunkowego, który tłumaczy, że pogotowie jeździ do każdego przypadku.
Sprawa trafiła do prokuratury. Ta ma ustalić rzeczywisty przebieg zdarzeń.