|

"Miałam zjeść miskę śmierdzącej kaszy z odchodami szczurów, bo inaczej czekała mnie kara". To mógł być "kubek" albo piwnica

Ludmiła Husejnowa
Ludmiła Husejnowa
Źródło: Archiwum prywatne

Znęcanie się przybierało różne formy. Od "zwyczajnego" bicia po zamykanie na długie godziny w betonowej klitce, gdzie nie dało się usiąść, albo w piwnicy ze szczurami. Do tego brak snu, nakaz stania w celi przez cały dzień, zmuszanie do jedzenia odrażających "posiłków". Dzisiaj Ludmiła mało śpi, gotowanej potrawy nie weźmie do ust. Płakać nie potrafi. Została uwolniona po trzech latach - dokładnie po tysiącu stu czterech dniach tortur.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Odróżniała się od zgromadzonych kobiet - głównie aktywistek, psychoterapeutek, które przyjechały do Leszna, by zdobyć wiedzę i umiejętności konieczne do pomocy kobietom w traumie. Była spokojna, opanowana, sprawiała wrażenie trochę nieobecnej duchem, choć uważnie przyglądała się temu, co się wokół dzieje. Uprzejma, ale poważna. Uśmiechnięta, ale jakoś tak smutno, bez spontanicznej wesołości. Jeśliby wskazać jedno słowo dla opisu wrażenia, jakie sprawiała, tym słowem byłaby "godność".

Ludmiłę Husejnową poznałem rok po jej uwolnieniu - w listopadzie 2023 roku, na zorganizowanej w Lesznie konferencji "Providing Holistic Care for Survivors of Sexual Violence and Tortures", zorganizowanej przez Polish Center for Torture Survivors.

Ludmiła Husejnowa
Ludmiła Husejnowa
Źródło: archiwum prywatne

Tysiąc sto cztery dni

- Dzisiaj, przed rozmową z panem, całą noc nie spałam. To dla mnie bardzo trudne - przyznała Ludmiła Husejnowa. - Ale wierzę, że to ma sens. Muszę o tym mówić. Im więcej i głośniej będę o tym mówić, tym lepiej. Bo to przynosi efekty. Bardzo konkretne. Dziewczynom, które teraz są uwięzione, poprawiły się nieco warunki, gdy zrobiło się głośno o tym, co dzieje się z kobietami w rosyjskich więzieniach na okupowanych terytoriach Ukrainy.

Może więc zacznę od początku.

9 października 2019 roku wyszłam z domu jak co dzień. Obok mnie zatrzymał się samochód. Wyszedł z niego mężczyzna, odebrał mi torbę, wepchnął na tylne siedzenie. Był jeszcze drugi, kierowca. Nic nie mówili. Nie wiedziałam, dokąd jadę.

Zostałam aresztowana za moją działalność na rzecz Ukrainy. Może powiem, na czym ona polegała.

Do 2014 roku pracowałam jako inżynierka w firmie drobiarskiej. Z mężem mieliśmy dom w Nowoazowsku, ogród pełen kwiatów, psa Mirtę. Ale to wszystko mieliśmy na terenie, który został zajęty przez tak zwaną Doniecką Republikę Ludową (DRL).

Wschodnia Ukraina - tereny kontrolowane przez separatystów (stan na grudzień 2018) i przez wojska rosyjskie (stan obecny, luty 2024). Mariupol i Nowoazowsk
Wschodnia Ukraina - tereny kontrolowane przez separatystów (stan na grudzień 2018) i przez wojska rosyjskie (stan obecny, luty 2024). Mariupol i Nowoazowsk

Mieszkałam więc w Nowoazowsku, na terytorium okupowanym. W latach 2014-2019 linia demarkacyjna między Ukrainą i tak zwaną Doniecką Republiką Ludową przebiegała w pobliżu Mariupola. We wsi Oktiabr znajdował się punkt kontrolny. Raz w miesiącu, czasem dwa razy, wyjeżdżałam z Nowoazowska [teren pod kontrolą ówczesnej DRL - red.] do Mariupola [wówczas teren kontrolowany przez Ukrainę - red.] i wracałam następnego dnia. Aby przejść przez punkt kontrolny w jednym kierunku, trzeba było czekać siedem, osiem godzin. Wieczorem przejścia były zamykane. Czasem musieliśmy nocować na punkcie kontrolnym, bywało, że pod ostrzałem. A to nie są duże odległości. Przed wojną z Nowoazowska do Mariupola jeździliśmy do teatru czy kina, samochodem zajmowało to dwadzieścia minut.

Jeździłam do Mariupola, żeby organizować pomoc, głównie dla dzieci. To były dzieci z internatu [domu dziecka - red.] w Nowoazwosku, który funkcjonował przed wojną. Po jej wybuchu strona ukraińska nie ewakuowała dzieci, a nowe rosyjskie władze go zlikwidowały. Trzydzieścioro dzieci wróciło do swoich babć, dziadków, wujków, do miejscowości Prymorsk.

Organizowałam więc dla nich zbiórki. Woziłam najpierw jedzenie, potem ubrania, buty, potem ukraińskie książki, zeszyty, ołówki, kredki, słodycze.

Ale pomagałam też walczącym na froncie ukraińskim żołnierzom - dla nich też woziłam potrzebne rzeczy. I zrobiłam ogromny błąd.

Żołnierze z lwowskiego batalionu podarowali mi z wdzięczności ukraińską flagę, na której wcześniej złożyli podpisy. A ja zrobiłam sobie z nimi, i z tą flagą, zdjęcie. Miałam je w telefonie.

Ktoś złożył na mnie donos, że jestem działaczką na rzecz Ukrainy. Ale o tym dowiedziałam się później.

***

Wróćmy więc do tego fatalnego dnia, 9 października 2019 roku, kiedy zostałam zatrzymana. W samochodzie zabrali mi telefon. Przeglądali zdjęcia, kontakty, korespondencję, komunikatory.

Zawieźli mnie do małego miasteczka, gdzie znajdował się areszt "Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego DRL".

Po pierwszym przesłuchaniu załadowali mnie z powrotem do samochodu. Wróciliśmy do domu. Przeszukanie. Zabrani z ulicy dwaj taksówkarze przetrząsali szafy, półki, regały, a funkcjonariusze robili jakieś notatki. Szukali między innymi flagi. Znaleźli flagę ukraińską, ale nie tę z podpisami żołnierzy. Ta była zupełnie gdzie indziej, ukryta. Byli wściekli, że nie mogą jej znaleźć. Znaleźli za to sporo książek ukraińskich poetów: Tarasa Szewczenki, Liny Kostenko. Zabrali komputer, nośniki pamięci.

W domu był kot i pies. Mój mąż był wtedy w Charkowie. Kiedy wychodziliśmy, prosiłam, błagałam, żeby jeden komplet kluczy pozwolili przekazać sąsiadce, żeby mogła wejść nakarmić zwierzęta, żeby nie skazywać ich na śmierć głodową. Zgodzili się.

W samochodzie założyli mi worek na głowę, jechałam skuta kajdankami. Długo, bardzo długo. Myślałam, że tylko chcą mnie zastraszyć, że gdzieś tam mnie zaraz wyrzucą z tego samochodu, każą przejść na ukraińską stronę, zabronią wjeżdżać na tereny okupowane, i tyle. Że mnie zaraz wypuszczą.

Kiedy samochód zatrzymał się, usłyszałam szczęk żelaznej bramy za plecami, usłyszałam jakieś nowe męskie głosy. Zdałam sobie sprawę, że mnie na wolność nie wypuszczą. Że trafiłam do więzienia.

Gdzieś mnie prowadzili. W jakimś budynku. Cały czas miałam worek na głowie.

Kazali stanąć pod ścianą.

Rozkuli jedną rękę.

Kazali się rozebrać.

Zaczęłam od bluzy. Przy ściąganiu bluzy przez głowę zaczął się zsuwać worek. Założyli sznurek na szyję, ściągnęli, żeby worek pozostał na miejscu.

Kazali dalej się rozbierać.

Kazali zdjąć wszystko.

Byłam naga z workiem na głowie, skuta kajdankami.

Nic nie widziałam.

Czułam tylko.

Nie wiem, ile to trwało.

Pół godziny.

Może godzinę.

Aż powiedzieli, że już koniec. Że mogę się ubierać.

***

Ciągle miałam worek na głowie. Wymacałam obok na podłodze swoje ubranie. Założyłam. Zorientowałam się, że przy spodniach nie ma paska, a w butach nie ma sznurówek.

Wlekli mnie po schodach. Przewracałam się. Kopali. Bolało. Ciągnęli dalej.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, wepchnęli mnie gdzieś.

Usłyszałam kobiecy głos, że mogę już ściągnąć worek, że jestem już w "Izolacji".

***

Ukraiński pisarz Stanisław Asiejew, który spędził w więzieniu "Izolacja" 962 dni, w swojej książce "Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku" (opublikowanej nakładem Wydawnictwa KEW, w tłumaczeniu Marcina Gaczkowskiego) napisał:

"Funkcjonuje tu baza wojskowa, a przy niej jedno z najokrutniejszych więzień tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. Więzienie nie ma żadnej kategorii, oficjalnie nie istnieje, nieoficjalnie w piwnicach i celach siedzi kilkadziesiąt osób. Wokół beton i żelazne rury – teren fabryki ujrzę dopiero po roku odsiadki, kiedy przed wyjściem pod prysznic wreszcie pozwolą mi zdjąć worek. (...) Rewizja ogólna. Nie wiem jeszcze, że przeszukiwać nas będzie jeden z najokrutniejszych sadystów. Potworna ironia losu sprawiła, że zajmował tu stanowisko lekarza. (...) tego mężczyznę było słychać zawsze, kiedy przyjeżdżał do Izolacji. Zazwyczaj jak opętany już w korytarzu wydzierał się na świeżaków, obrzucał ich najgorszymi z przekleństw, a nocami – wraz z szefem tego przybytku – snuł się po korytarzu i wywlekał jeńców z cel. Co działo się z nimi potem? To zależało od ilości wypitej wódki i fantazji oprawców".

Lokalizacja więzienia "Izolacja" w Doniecku
Lokalizacja więzienia "Izolacja" w Doniecku

***

- Ściągnęłam worek z głowy - kontynuuje swoją opowieść Ludmiła.

Zobaczyłam celę i kobietę, współosadzoną.

Miała na imię Karina. Od niej dowiedziałam się, jakich zasad muszę teraz przestrzegać.

W celi stały łóżka piętrowe. Moja prycza znajdowała się u góry. Tuż nad nią sufit i lampy, silne reflektory. Kiedy mogłam się położyć, świeciły prosto w twarz przez całą noc. Leżeć trzeba tylko na plecach. Z twarzą do reflektorów. Przykryć twarzy niczym nie wolno.

Od godziny szóstej rano do dwudziestej drugiej nie wolno było położyć się na pryczy. Cały czas trzeba było stać. W celi były kamery.

Raz nie dałam rady. Piętnaście minut przed dwudziestą drugą położyłam się na łóżku. "Nie rób tego!" - krzyczała Karina. "Już nie mogę wytrzymać, muszę się położyć" - odpowiedziałam.

Kroki na korytarzu. Zasada jest taka, że jak ktoś otwiera drzwi do celi, trzeba natychmiast nakładać worki na głowę i stać przodem do ściany. A ja leżę na łóżku. Zakładam worek, udaję, że się przebieram, choć w zasadzie nie miałam nic, żadnych ciuchów do przebrania. Wpada rosyjski żołnierz. Krzyki, wyzwiska, przekleństwa. Chwyta mnie za nogę. Szarpie. Spadam z piętrowego łóżka na betonową podłogę. "Następnym razem będzie znacznie gorzej" - krzyczy. Wychodzi.

"Znacznie gorzej" mogło oznaczać pobyt w "kubku". To było pomieszczenie, może metr na metr, może mniej, było tam bardzo zimno, wilgotno i śmierdziało. Zamykali tam, nie było jak usiąść, więc stało się godzinami. Zamykali cię i nie wiedziałaś, ile będą tak trzymać. Godzinę, dziesięć godzin…

Była też piwnica, zimna, wilgotna. Spało się tam na podłodze. Dawali półtora litra wody na osobę na dobę, stawiali wiadro do załatwiania się, nie sprzątali go. Wokół biegały szczury.

Nie było co jeść. Osadzeni mężczyźni chodzili do "pracy". Polegało to na tym, że z zamarzniętych pól - był wtedy listopad, gdzieniegdzie leżał już śnieg, zbierali pozostawione zmarznięte marchewki, buraki. W workach trafiały do nas. Miałyśmy trzy godziny, żeby tępymi nożami je oczyścić, oskrobać, a potem zetrzeć. W zimnej wodzie oczywiście. Miałyśmy dłonie zdarte do krwi.

Dla mnie głód nie stanowił problemu. Stres nie pozwala mi jeść - tak reaguję. Jadłam więc tyle, żeby utrzymać się przy życiu, skórkę od chleba na przykład tylko. Nie jadłam i chudłam. Żołnierze stwierdzili, że podjęłam strajk głodowy, i że trzeba mi to wybić z głowy. Od tego momentu dostawałam miskę kaszy, brudnej, śmierdzącej, z odchodami szczurów, i miałam to zjeść. Inaczej miała mnie czekać kara. Ale ja nie byłam w stanie wziąć tego do ust. Karina stawała tak, żeby zasłonić mnie przed kamerą, a ja brałam tę kaszę w dłoń, zbliżałam do ust, udawałam, że jem, a potem ukradkiem wrzucałam ją do worka foliowego, a potem do ubikacji. Trwało to tydzień. Żołnierze w końcu uznali, że mnie złamali i wróciło "normalne" jedzenie. To znaczy też kasza, ale bez odchodów, mniej śmierdząca. Albo czasem rozgotowany w wodzie makaron - taka "zupa" na wodzie. Niekiedy można było trafić w niej na mały kawałeczek marchewki.

Od mojego wyjścia z więzienia mija już rok, ale ja wciąż nie jestem w stanie jeść gotowanego posiłku. Jem tylko surowe. W więzieniu marzyłam o smaku śledzia. Jem teraz niekiedy śledzie, a poza tym chleb, wędlinę. Byle nie trzeba było gotować. Gotowanego nie wezmę do ust.

***

Któregoś dnia wezwali mnie, żebym podpisała na siebie wyrok. Że jestem ekstremistką. Mieli na mnie teczkę. Takie teczki przygotowują na wiele osób, zanim je zaaresztują. W mojej teczce było pięć donosów od pięciu donosicieli. Dwóch z nich znałam osobiście, trzech nie znałam w ogóle. Żołnierze grozili mi. Że będą bili, torturowali, że wyślą "na odpoczynek", czyli do piwnicy, co mogło równać się z karą śmierci. Podpisałam.

28 listopada 2019 roku, po pięćdziesięciu dniach w "Izolacji", przenieśli mnie do innego więzienia. Tam w celi stało pięć dwupiętrowych łóżek, były zestawione ze sobą. Na tych łóżkach spało dwadzieścia kobiet. Były wśród nas narkomanki - narkotyki dostawały od żołnierzy rosyjskich. Wśród nich były kobiety chore na AIDS. Cięły sobie żyletkami ciało, na przykład gdy przychodził narkotykowy głód, a samych narkotyków brakowało. Trzeba było uważać, żeby nie zakazić się ich krwią. Panowała gruźlica. W pewnym momencie połowa z nas zachorowała. Piętro wyżej była sala szpitalna z trochę lepszym wyżywieniem. Wśród nas były też kobiety chore psychicznie. Na nie także trzeba było uważać, nie zbliżać się do nich. Mogły się rzucić w napadzie szału z ołówkiem na przykład i zrobić krzywdę. Zdarzały się takie sytuacje. Były kobiety z wyrokami za morderstwo. I były takie jak ja, "polityczne".

Z tej celi zapamiętałam smród. Potworny smród. Nie było jak się umyć. Chore psychicznie smarowały ekskrementami kąt, w którym była dziura w podłodze służąca za ubikację. Cela nie była wietrzona. Biegały szczury. Wiele z osadzonych paliło papierosy, ale nie tylko papierosy - paliły cokolwiek. Miałam wtedy już ze sobą kilka książek, mój adwokat mi je przekazał. Wyrywały z nich kartki, robiły rulony i paliły sam papier.

Przez kilkadziesiąt dni w ogóle nas nie wypuszczali z tej celi. Potem mogłyśmy wyjść na dach, zwany przez nas "widokiem", gdzie na przestrzeni liczącej siedem kroków na siedem mogłyśmy, stojąc stłoczone, odetchnąć świeżym powietrzem.

Musiałam walczyć. Musiałam bronić się przed psychicznie chorymi kobietami w napadzie szału. Ale też musiałam wyrobić sobie pozycję w celi, więzienny autorytet. Walczyłam. Musiałam się bić.

***

Kiedy odbywało się referendum [w dniach 23–27 września 2022 roku odbyły się "referenda" na temat przyłączenia tzw. Donieckiej Republiki Ludowej, tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej oraz obwodów zaporoskiego i chersońskiego do Rosji, ich wyniki zostały sfałszowane i nie są uznane przez społeczność międzynarodową - red. ] do celi przyszedł prawnik i dali nam do podpisania karty referendalne. Krzyczeli: "podpisywać, że chcecie do Federacji Rosyjskiej!". Grozili, że jak nie podpiszemy, trafimy do znacznie gorszego więzienia. Albo że zostaniemy zabite. Zaznaczyłam, że jestem przeciwna włączeniu ukraińskich ziem do Rosji. Oprócz mnie zrobiły tak jeszcze trzy dziewczyny.

Kiedy więc po trzech tygodniach przyszli i dali dwadzieścia minut na zebranie swoich rzeczy, pomyślałam, że zabierają mnie do tego gorszego więzienia, może gdzieś w głębi Rosji. Albo że teraz mnie zabiją.

Wozili nas dwa dni, samochodem, samolotem nawet. Znowu worki na głowach, śmierdzące krwią i wymiocinami tych, które przede mną je miały na sobie.

Mówili, że wkrótce nas zabiją. Aż dojechałyśmy do Zaporoża.

Ludmiła Husejnowa
Ludmiła Husejnowa
Źródło: archiwum prywatne

Wymiana

Zaporoże, 17 października 2022 roku. W stronę białej flagi, obok której stoi ukraiński żołnierz, zmierza kolumna kobiet. Wyglądają jak cienie. Idą najpierw powoli, z czasem orientują się, gdzie zmierzają, dostrzegają flagę, żołnierza, przyspieszają, w końcu prawie biegną.

Ku wolności.

W drugą stronę zmierzają uwolnieni z rąk ukraińskich rosyjscy żołnierze.

Tego dnia uwolniono z rosyjskiej niewoli 108 kobiet, w tym 37 ewakuowanych z mariupolskich zakładów Azowstal, 11 oficerów, 85 szeregowych i sierżantów, a także kobiety, które trafiły do niewoli na terytorium samozwańczych republik w Donbasie jeszcze przed rozpoczęciem przez Rosję pełnoskalowej agresji przeciwko Ukrainie.

Wśród tych ostatnich była Ludmiła. Spędziła w rosyjskiej niewoli trzy lata. Dokładnie 1104 dni.

Zaporoże, 17 października 2022 roku. Uwolnione Ukrainki zmierzają do podstawionego autokaru
Zaporoże, 17 października 2022 roku. Uwolnione Ukrainki zmierzają do podstawionego autokaru
Źródło: t.me/ermaka2022

Chwała bohaterkom

Leszno, 24 listopada 2023 roku. Trwa konferencja.

Dowiaduję się, że Ludmiła - owa niepozorna, filigranowa wręcz Ukrainka - jest coraz bardziej znana, nie tylko w Ukrainie i Polsce, z tego, że domaga się sprawiedliwości - ukarania swoich oprawców. Złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Napisała w niej, że została poddana torturom i doświadczała przemocy seksualnej. Jest dzisiaj aktywistką organizacji SEMA UKRAINE, wspierającej kobiety, które doświadczyły przemocy seksualnej, gwałtów wojennych w Ukrainie.

Ludmiła zabiera głos między prezentacjami specjalistów od psychotraumatologii i prawa międzynarodowego. Stoi pośrodku sali z mikrofonem:

- Jestem tu po to, by głośno mówić o moich siostrach, więźniarkach, które teraz przechodzą to, czego ja doświadczyłam w rosyjskiej niewoli. To dzieje się cały czas. W rosyjskich więzieniach wciąż przebywają kobiety, które zostały porwane ze względów politycznych, za działanie na rzecz Ukrainy. Według naszych szacunków aktualnie jest ich około dwóch tysięcy.

Nikt tutaj nie mówi o nich "ofiary wojennych gwałtów i tortur". Bo pojęcie "ofiary" jest stygmatyzujące. W języku angielskim funkcjonuje określenie "survivor". To ktoś, kto przetrwał dzięki swojej sile i determinacji. W języku polskim pojęcie to nie ma odpowiednika. Mówi się więc o nich "ocalałe". Te kobiety to przecież bojowniczki, bohaterki, nie żadne ofiary.

Ludmiła prezentuje zdjęcia kolejnych uwięzionych i torturowanych kobiet.

- Chwała Ukrainie! - pada z sali.

- Bohaterom chwała! - odpowiada audytorium.

***

Ludmiła Husejnowa jest jedną z bohaterek filmu dokumentalnego Martyny Wojciechowskiej "A jeśli jutro wojna się skończy?", poświęconego ocalałym z Ukrainy - kobietom, które trafiły do rosyjskich więzień.

***

Po zakończeniu konferencji poprosiłem Ludmiłę, żeby przesłała mi prezentację. Uczyniła to - jak sama przyznała - chętnie, z nadzieją, że opublikujemy wizerunki więzionych Ukrainek.

- Te kobiety zostały bezprawnie porwane i są bezprawnie przetrzymywane w rosyjskich więzieniach na terenach okupowanych za działania na rzecz Ukrainy. To więźniarki polityczne. Są poddawane torturom, takim samym, jakich ja doświadczyłam - mówiła Ludmiła. Przekonywała, że świat musi dowiedzieć się o ich losie, bo dzięki międzynarodowej presji być może uda się doprowadzić do ich uwolnienia. - Chciałabym, żeby nie były anonimowe. Pamiętajmy, że są matkami, żonami, mają bliskich i przyjaciół, którzy na nie czekają - dodała.

Poniżej publikujemy materiał sporządzony na podstawie prezentacji Ludmiły Husejnowej i dodatkowych informacji o uwięzionych, które Ludmiła nam przekazała. Materiał zawiera wizerunki kilku uwięzionych przez Rosjan kobiet. Zaledwie siedmiu.

Przypomnijmy: ukraińskich więźniarek politycznych, przetrzymywanych w rosyjskich więzieniach - jak szacują ukraińskie organizacje walczące o prawa kobiet - jest około dwóch tysięcy.

Switłana Dowhal
Switłana Dowhal
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Switłana Hołowań
Switłana Hołowań
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Ołena Fedoruk
Ołena Fedoruk
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Maryna Jurczak
Maryna Jurczak
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Darja Safonowa
Darja Safonowa
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Natalia Własowa
Natalia Własowa
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową
Olga Mełeszczenko
Olga Mełeszczenko
Źródło: Opracowanie własne na podstawie materiałów dostarczonych przez Ludmiłę Husejnową

Serdecznie dziękuję Katerynie Makhovskiej za pomoc w realizacji materiału.

Czytaj także: