W sierpniu 2019 roku i niemal dokładnie rok później doszło do awarii przeprowadzonego pod Wisłą rurociągu, którym do oczyszczalni ścieków płynęły nieczystości z lewobrzeżnej Warszawy. Kalendarium budowy - sięgające jeszcze lat 90. - przeanalizował w swoim reportażu dla "Czarno na białym" Marek Osiecimski. Odnalazł ludzi, którzy już kilkanaście lat temu ostrzegali przed ryzykowną inwestycją, i dokumenty potwierdzające, że urzędnicy ignorowali ostrzeżenia.
TU ZOBACZYSZ CAŁY REPORTAŻ "PRAWDA UKRYTA W BETONIE" >>>
Widok płynących do Wisły ścieków zdziwił i oburzył wielu. Jak to możliwe - pytano - że w stolicy dużego, europejskiego kraju ścieki wpadają wprost do rzeki?
W przypływie społecznego gniewu, w który bardzo szybko wmieszała się polityka, zapomniano, że taki widok jeszcze osiem lat temu był codziennością.
Odkąd skanalizowano lewobrzeżną Warszawę, a więc od przełomu XIX i XX wieku, przez kolejnych 115 lat ścieki z Mokotowa, Śródmieścia, Żoliborza, Woli, Ochoty, Bielan czy Bemowa wpadały do Wisły i płynęły wprost do morza.
Dopiero w 2013 roku, gdy po prawej stronie rzeki zakończono rekordowo drogą rozbudowę oczyszczalni ścieków "Czajka" - zamknięto ten wstydliwy rozdział w historii. Dla ekologów początek 2013 roku i uruchomienie tak zwanego kolektora transportującego lewobrzeżne ścieki do oczyszczalni na prawym brzegu, stanowi cezurę, od której zaczęło się nowe, lepsze życie Wisły.
- To jest nasz wspólny sukces jako społeczeństwa, niezależnie od orientacji politycznej. I z tego samego powodu, awaria to jest nasze wspólne zmartwienie - mówi doktor Przemysław Nawrocki z WWF Polska.
Dwie rury zalane betonem
To zmartwienie - jak mówi dr Nawrocki - to dwie poważne awarie biegnącego pod Wisłą rurociągu, co z kolei uruchomiło falę teorii, oskarżeń, skrótów myślowych i półprawd.
Już zdanie "Czajka uległa awarii" jest półprawdą. To tak, jakby powiedzieć, że awarii uległ odkurzacz, choć w rzeczywistości zepsuła się rura. Rura znajdująca się pięć kilometrów od samej oczyszczalni - mniej więcej na wysokości Mostu Północnego. To właśnie tam, pod dnem Wisły, od 2013 roku istnieje system przesyłowy ścieków.
Budowano go podobnie, jak buduje się metro. Od środka obudowano go żelbetowymi płytami, a na jego dnie ułożono dwie rury z tworzywa sztucznego, które następnie zalano betonem. To ważne, by rury były stabilne, bo właśnie nimi pod dużym ciśnieniem płyną ścieki.
I to pod tym betonem, prawdopodobnie, kryje się odpowiedź na najważniejsze w tej sprawie pytanie - dlaczego doszło do awarii. Najpierw jednej - w sierpniu 2019 roku, a potem drugiej - w sierpniu tego roku.
Reporter "Czarno na białym" wszedł za zgodą Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji do tunelu pod Wisłą. Patrząc w jego głąb, gołym okiem widać, że doszło tu do gwałtownego zdarzenia. Przestrzeń między betonową wylewką, pod którą są rury a sufitem - na początku wynosi około 190 cm. Im bliżej miejsca zdarzenia, tym ta przestrzeń jest mniejsza. W najwęższym odcinku nie da się już stać.
Jak doszło do awarii?
Co musiało się wydarzyć, żeby takiemu spiętrzeniu uległ kawał zbrojonego betonu?
- To jest zadziwiające, że tak uniosła się płyta zbrojona prętami stalowymi, to jest dziwne - mówi prof. dr hab. inż. Andrzej Kuliczkowski z Politechniki Świętokrzyskiej, światowej sławy ekspert od systemów kanalizacyjnych i technologii bezwykopowych.
Czy mógł to być efekt eksplozji? - Była taka teoria, nie wykluczał tego prezydent Warszawy. Towarzyszyły temu śmiechy, ale nie można wykluczyć żadnego z wariantów - podkreśla Kuliczkowski.
Prokuratura wykluczyła jednak sabotaż i to po siedmiu dniach śledztwa.
Miejska spółka zarządzająca rurociągiem dalej nie wie, co spowodowało awarię. Prezes warszawskich wodociągów jest ostrożna w ocenie sytuacji. Z reporterem "Czarno na białym" rozmawia tylko w obecności prawnika.
- Nie chodzi o tworzenie jakiejś sensacji, ale chodzi o poszukiwanie tego, co jest najważniejsze w tej sprawie, czyli znalezienie przyczyny po to, żeby znaleźć właściwe lekarstwo - mówi prof. dr hab. Michał Romanowski, pełnomocnik Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji.
Do dziś prokuratura nie wyjaśniła jednak przyczyn obydwu awarii. O możliwych powodach i to tylko pierwszej awarii, mówią na razie tylko hipotezy ekspertów z Warszawy i Krakowa, zamówione przez MPWiK.
- Wada ukryta materiałowa, ale "ukryta" to znaczy nie wiemy, jaka to jest wada. Być może jest to wada ukryta "wykonawcza", być może jest to wada ukryta w zakresie projektowania - dodaje Romanowski.
Wykonawca nie posłuchał eksperta i zastosował rury z tworzywa sztucznego
Wyjaśnienia trwają, choć odpowiedź może być banalnie prosta. Profesor Kuliczkowski już 14 lat temu na prośbę miejskiej spółki opiniował projekt budowy i zastosowanie takich rur. Zrobił to, zanim rozpoczęły się prace układania rur z tworzywa sztucznego.
Profesor Kuliczkowski do dziś ma tę opinię, którą przygotował wtedy dla Warszawy.
- W przypadku tak ważnego, strategicznego i bardzo kosztownego obiektu, jakim jest projektowany syfon, powinno się przyjąć rozwiązania o prognozowanej trwałości szacowanej na około 200 lat. Ten warunek nie został spełniony w tej koncepcji, ponieważ zaproponowano rury z tworzywa sztucznego, a takie rury projektuje się na okres 50 lat - taka jest średnia ich trwałość - wyjaśnia ekspert.
To - jego zdaniem - "pierwszy błąd, że przyjęto rury nie takie, jak proponował". - Proponowałem rury stalowe, żeliwne, które nie podlegają procesom starzeniowym - dodaje.
Rury z tworzywa sztucznego szczególnie podatne są na uszkodzenia, zwłaszcza podczas transportu lub montażu.
- Jeżeli wystąpi pęknięcie, wtedy czynnik korozyjny dostanie się do włókien szklanych, włókna szklane podlegają procesom korozyjnym, są wypłukiwane, a włókna to jest ten główny element nośny takich rur. Wtedy dochodzi do osłabienia tego miejsca wokół pęknięcia, ono się poszerza, i w pewnym momencie ta część może ulec wypchnięciu do zewnątrz, tworzy się wtedy duży otwór, ścieki przez niego wypływają. To jest jedna z wielu hipotez uszkodzenia rury żywicznej - tłumaczy prof. Kuliczkowski.
"Współpraca tych dwóch materiałów jest w zasadzie prawie niemożliwa"
To, co mówi profesor, potwierdza też inżynier Janusz Waś, ekspert stowarzyszenia "Nasza Choszczówka", które piętnaście lat temu protestowało przeciwko rozbudowie oczyszczalni ścieków Czajka i poprowadzeniu do niej rurociągu z lewobrzeżnej Warszawy.
Waś zwracał uwagę, że zanim ścieki trafią do rur z tworzywa sztucznego, najpierw nabierają prędkości spadając stalową rurą. Brzeg Wisły w tym miejscu jest stromy, co wykorzystali projektanci, by dzięki grawitacji nadać ściekom odpowiednią prędkość i ciśnienie. Kłopot w tym, że rurę stalową trzeba było połączyć z rurą z tworzywa sztucznego, co - według Wasia - nie miało prawa dobrze się skończyć.
Made with Visme Presentation Maker
- Spotkał się jeden materiał z drugim materiałem, czyli stal z tym kompozytem, bo to kolano jest stalowe. I współpraca tych dwóch materiałów jest w zasadzie prawie niemożliwa. Szczególnie jak się dotykają, bo stal jest twarda i odporna na ścieranie właśnie, więc jak dotrze się coś takiego do stali, to zostanie skruszone - wyjaśnia.
Również z tego powodu profesor Kuliczkowski 14 lat temu radził, by nie stosować pod Wisłą rur z tworzywa sztucznego i wybrać rury stalowe. Radził i napisał to w oficjalnej opinii sporządzonej na zamówienie warszawskich wodociągów. Profesor napisał także, by nie oblewać rur betonem.
- Podstawową ideą budowy tuneli wieloprzewodowych jest to, że jest dostęp do rurociągów. Czyli mamy możliwość przeglądu co pewien czas stanu technicznego, zewnętrznej powierzchni rur, a jeżeli już pojawi się awaria, to takie awarie w tunelu usuwane są w przeciągu kilku godzin. Nie trwa to tygodniami - tłumaczy prof. Kuliczkowski.
Obie rady zostały zignorowane.
"Zasadnicze zastrzeżenia" zignorowane
Firmę, która wyprodukowała rury użyte pod dnem Wisły, przejęła spółka Amiblu. Jej przedstawiciele zapewniają, że to produkt trwały. Twierdzą jednak, że nie wiedzieli, iż ich rury zostaną zalane betonem, i że nikt nie konsultował z nimi tego rozwiązania.
A - jak wskazuje profesor Kuliczkowski - "to były zasadnicze zastrzeżenia dotyczące tej koncepcji". Przyznaje, że "wygląda na to", że zastrzeżenia te zignorowano.
- Ja nie uczestniczyłem już po napisaniu tej opinii w dalszych etapach związanych z dalszym opiniowaniem czy projektowaniem. Nie byłem już zaproszony do dalszych etapów - mówi Kuliczkowski.
Zarządzająca dziś MPWiK prezes Renata Tomusiak przyznaje, że nie wie dlaczego nikt nie posłuchał profesora Kuliczkowskiego.
- Trudno mi to komentować, bo mnie tutaj w tej spółce wówczas nie było. Natomiast oczywiście potwierdzam to, że taka opinia powstała. Ja pana profesora Kuliczkowksiego osobiście bardzo cenię. Natomiast rzeczywiście faktem jest różnica w stosunku do jego rekomendacji dotyczącej rur - mówi Renata Tomusiak, prezes MPWiK.
Budowa oczyszczalni w Warszawie. Kalendarium
By znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że miejska spółka kilkanaście lat temu nie skorzystała z rad światowej sławy eksperta albo skorzystała z nich wybiórczo, trzeba prześledzić ciąg politycznych decyzji, jakie od lat 90. zapadały w Warszawie.
- Już w 1999 roku została podjęta decyzja, która była wtedy uznawana za kontrowersyjną, żeby nie budować dwóch oczyszczalni ścieków, również po lewej stronie Wisły, ale żeby budować przesył - mówił pod koniec sierpnia obecny prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.
Mowa o dwóch głosowaniach w Radzie Miasta. Pierwsze miało miejsce w 1999 roku.
To wtedy warszawscy radni przypieczętowali strategiczną zmianę w planach rozwoju oczyszczalni ścieków. Zrobili to na wniosek ówczesnego wiceprezydenta Wojciecha Kozaka. Trudno w najnowszej historii Warszawy o osobę, która miała większy wpływ na kształtowanie polityki zarządzania ściekami niż właśnie Wojciech Kozak - 46. prezydent Warszawy (od 14 stycznia 2002 r. do 18 listopada 2002 r.), a wcześniej wiceprezydent miasta za kadencji Marcina Święcickiego (od 1998 r.) i Pawła Piskorskiego.
Kozak swoich dokonań się nie wstydzi i cierpliwie tłumaczy chronologię zdarzeń. Pierwsze plany dotyczące ścieków powstały na początku lat 90.
- Ten plan przewidywał trzy oczyszczalnie: Czajki, Pancerz i Południe. Czajki miały oczyszczać ścieki z prawej strony Warszawy, czyli Białołęka, Praga Południe, Praga Północ, Wawer, Rembertów i tak dalej, a dwie oczyszczalnie pozostałe miały oczyszczać ścieki z lewej strony Wisły - mówi.
Made with Visme Presentation Maker
W tamtym czasie gotowa była wyłącznie oczyszczalnia przy ul. Czajki na Białołęce, prace nad nią rozpoczęto jeszcze za Gierka i ukończono 1991 roku. Pozostałe dwie były wyłącznie na papierze. Jako pierwsza na lewym brzegu Wisły powstać miała oczyszczalnia Południe.
- Władze Warszawy przystępują do wykupu gruntów pod tą oczyszczalnię i co się okazuje? A że ciężko te grunty wykupić, że jak trzeba wykupić, to są protesty, że ta oczyszczalnia nie powinna być tu, a gdzie indziej - wylicza Kozak.
Ostateczną lokalizację Południa trzeba było zmienić i ponownie wykupić grunty. Wstępne prace pochłaniały coraz więcej pieniędzy i czasu, a prace budowlane ruszyły tu dopiero w 1998 roku.
Wtedy też zaczęto przymierzać się do prac nad tak zwanym Pancerzem na północy lewobrzeżnej Warszawy, na granicy Bielan z Łomiankami. Tu także władze miasta spodziewały się problemów z wykupem gruntów. Do tego doszły względy ekologiczne.
- Poszliśmy, ja osobiście chodziłem, do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i mówię: dajcie pieniądze. Bo fundusz się tym zajmował, a gdzie ty chcesz budować tę oczyszczalnie? A ja mówię w Lesie Młocińskim. To nie dostaniesz. A dlaczego? Bo w lesie, trzeba będzie drzewa wyciąć w lesie - wspomina Kozak.
Wtedy aktywnością wykazał się ówczesny zarząd MPWiK. Jego pomysł niejako spadł urzędnikom z nieba.
- MPWiK przychodzi z koncepcją, że po co budować oczyszczalnię Pancerz, u nas jest sprawa załatwiona. Co rozumiem przez sprawę załatwioną? My mamy teren pod oczyszczalnię. Nie potrzeba kupować. Możemy połączyć przyjemne z pożytecznym: zmodernizować istniejące Czajki, skanalizować okolice Czajek, bo one nie były skanalizowane - mówi.
- Mamy taką sytuację, że nie musimy kupować gruntów, nie musimy płacić za to, nie musimy nic planistycznie zmieniać. Oszczędzamy czas na zmianę planu, oszczędzamy czas na wykup gruntów i oszczędzamy pieniądze przy wykupie gruntów. Co to kosztuje? Zmianę koncepcji polegającą na tym, że trzeba kolektor przepchnąć pod Wisłą - wyjaśnia Kozak.
"To było ludzkie lenistwo"
Dziś tamtą decyzję i stojącą za nią argumentację, w bezpośrednim sąsiedztwie Czajki ocenia się jednoznacznie.
- To było ludzkie lenistwo. To ogromny teren, nie zajmujmy się dłużej tym gównem, tutaj akurat literalnie, tylko postawmy to w jednym miejscu zamiast się zastanawiać, jakie będą kłopoty z lokalizacją w czterech czy pięciu innych miejscach rozwiązać, kiedy inni mieszkańcy będą się burzyli - mówi Piotr Płocharski, mieszkaniec Choszczówki.
Do pana Piotra i innych mieszkańców Choszczówki, zielonego zakątka Białołęki, którzy byli pogodzeni z sąsiedztwem oczyszczalni, ale nie z jej rozbudową, za chwilę wrócimy. Na razie wróćmy do 1999 roku. W którym to wiceprezydent Kozak "przepycha" przez Radę Miasta koncepcję z tunelem pod dnem Wisły i rozbudową Czajki. Jednocześnie zarzucono pomysł budowania drugiej oczyszczalni na lewym brzegu Wisły. I to przy aprobacie większości ówczesnej koalicji Unii Wolności z AWS, w której zasiadali ludzie dziś związani zarówno z Platformą, jak i z PIS.
Tę zgodę dobrze pamięta ówczesny radny dzielnicy, były polityk PiS-u, obecny poseł Koalicji Obywatelskiej, Paweł Poncyliusz.
- Dzisiaj trudno znaleźć jednego winnego, dlatego że każdy na swoim etapie rządzenia miastem dołożył swój kamyczek do tego ogródka, jakim na koniec jest awaria Czajki - mówi.
Gdy w koalicję z Unią Wolności wszedł w mieście Sojusz Lewicy Demokratycznej, sprawa oczyszczalni nabrała rozpędu.
W 2002 roku władzę w mieście przejął Lech Kaczyński, u którego za politykę dotyczącą ścieków odpowiedzialny był wiceprezydent Sławomir Skrzypek. To wtedy o planach miasta, z osiedlowej gazety, dowiedzieli się mieszkańcy Choszczówki.
- MPWiK zamówiło w naszej gazecie reklamę, "Oswoić Czajkę - Czajka jest częścią zielonej Białołęki". Pokazali nam różne rzeczy, schematy, jak to działa. My oczywiście byliśmy za tym, żeby modernizować oczyszczalnię, ale zawsze sądziliśmy, że oczyszczalnia służyć będzie prawobrzeżnej części Warszawy. W ogóle nie mieliśmy świadomości, że może to być oczyszczalnia dla całej praktycznie Warszawy - mówi Krzysztof Pełc, mieszkaniec Choszczówki, redaktor naczelny gazety "Nasza Choszczówka".
"Był jeden nieprzyjemny punkcik. Wiedzieliśmy, że coś niedobrego może się dziać"
Rozbudowa oznaczała dla mieszkańców widmo uciążliwej budowy, większego ruchu, a w konsekwencji: widmo życia w smrodzie i potencjalnie toksycznym powietrzu.
- Tu był taki jeden nieprzyjemny punkcik, który się nazywał spalarnia i on nas najbardziej zaniepokoił. Stąd się wzięła nasza już wtedy rewolucyjna czujność i już zaczęliśmy wiedzieć, że tutaj coś niedobrego się może zacząć dziać - wspomina Pełc.
Mieszkańcy zawiązali stowarzyszenie, którego delegaci spotkali się z wiceprezydentem Skrzypkiem. Na spotkaniu był Piotr Płocharski.
- Pamiętam, jak mówiliśmy o możliwości powstania awarii. I Skrzypek powiedział wtedy, że nic takiego się nie może stać, bo jest to świetnie budowane i świetnie pomyślane. Opowiadał nam historię, jak to będzie zamrażany piasek pod dnem Wisły, że będą tarcze, tak jak w metrze, drążyły ten piasek, następnie to będzie szalowane, betonowane - opowiada Płocharski.
- Byliśmy też u prezydenta Kaczyńskiego, spotkaliśmy się, przyjął nas, ale też nie było jakiejś wielkiej determinacji, żeby nam pomóc. Przyjął, powiedział, że sprawdzi, kazał MPWiK też przygotować jakieś nowe koncepcje, ale na tym się skończyło - dodaje Pełc.
.Lech Kaczyński rozpoczął wtedy walkę o Belweder. Wygrał ją i z całą swoją miejską ekipą, w tym z odpowiedzialnym za ścieki Skrzypkiem, przeniósł się do Pałacu Prezydenckiego. Władzę w mieście przejęli nominowani przez PiS komisarze.
Gronkiewicz-Waltz: nie miałam wyboru, musiałam kontynuować to, co zaczął Kaczyński
Potem zaczęła się kampania wyborcza na prezydenta Warszawy z 2006 roku, z którą mieszkańcy Choszczówki wiązali pewne nadzieje. Temat rozbudowy Czajki poruszyli najważniejsi kandydaci na prezydenta Warszawy, wśród nich posłanka PO i była szefowa NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz były marszałek Sejmu z SLD Marek Borowski.
Odwiedzili protestujących mieszkańców 17 września 2006 roku. Marek Borowski po 14 latach nie chce wracać do tego tematu, nie zgodził się na rozmowę. Zgodziła się za to Gronkiewicz-Waltz, która triumfowała w wyborach w 2006 roku. Jej zwycięstwo nie zmieniło jednak nic w sprawie oczyszczalni.
- Ja bezpośrednio przyszłam po prezydencie Kaczyńskim i musiałam to, co on już zaczął, kontynuować, ponieważ inaczej przepadłyby po pierwsze pieniądze z Unii Europejskiej, po drugie nigdy by nas nie było stać na oczyszczalnię ścieków lewobrzeżnej Warszawy tylko i wyłącznie z budżetu Warszawy - tłumaczy.
Takie słowa do dziś nie znajdują na Choszczówce zrozumienia.
- Takie zaklęcie, takie łatwe usprawiedliwienie: musieliśmy wykorzystać pieniądze, w związku z tym mamy przyzwolenie na to, żeby robić rzeczy nieprzemyślane i złe - mówi mieszkaniec dzielnicy Piotr Płocharski.
I to jeszcze przy sporych kontrowersjach związanych z przetargiem. - Przetarg wyglądał w ten sposób, że wyeliminowano niektórych oferentów tylko z powodu niespełniania jakichś tam formalnych wymogów, ale to powodowało, że od razu do finałowej stawki wchodziły oferty dużo droższe - mówi Poncyljusz.
Koszt inwestycji sięgnął blisko czterech miliardów złotych. Mimo tak wielkich nakładów nie udało się spełnić najważniejszej obietnicy złożonej mieszkańcom.
- Absurdem jest to, że wokół oczyszczalni Czajka nie ma kanalizacji do tej pory. I to jest przerażające - mówi Krzysztof Pełc.
"Zawiniło tutaj całe mnóstwo osób"
O słowa mieszkańców Choszczówki reporter "Czarno na białym" pyta Hannę Gronkiewicz-Waltz.
- Myślę, że jak się patrzy na to, co się dzieje dzisiaj na Białołęce, to nie ma takiego złego zapachu, jak był wtedy. Podobno czasami się zdarza, ale są to minimalne w stosunku do tego, co było. Oni żyli w takim odorze. Teraz jest to wszystko oczyszczane. Oczywiście, sprawdzałam, czy się da ten Pancerz zrobić gdzie indziej, ale oczyszczalnia i tak by na Białołęce powstała. Oczyszczalnia na Białołęce nie byłaby zlikwidowana, a ona została kompletnie zmodernizowana - tłumaczy była prezydent.
Piotr Płocharski twierdzi, że "zawiniło tutaj całe mnóstwo osób i to nawet niekoniecznie prezydenci czy wiceprezydenci". - Tylko ludzie, którzy podejmowali decyzje dotyczące wyboru technologii, dotyczące projektowania, dotyczące wyboru całej koncepcji tego, jak będzie wyglądała gospodarka ściekami w Warszawie. I tu oczywiście trudno o dowody i wskazanie palcem konkretnych osób, ale mam wrażenie, że przy tego typu inwestycjach infrastrukturalnych diabeł ogonem zamiata - ocenia.
"Wybór technologii powinien być kompletnie apolityczny"
Wojciech Kozak twierdz, że to MPWiK przejęło pełną kontrolę nad wartą miliardy złotych inwestycją. A politycy - którzy powinni ją nadzorować - jedynie akceptowali podpowiadane rozwiązania.
- Jeśli chodzi o decyzję polityczną, to ja jestem w stanie tej decyzji politycznej bronić. Natomiast potem jest wybór technologii. Teoretycznie to już powinno być kompletnie apolityczne. Bo trudno mówić o polityczności rury. Że rura jest pisowska, platformiana, lewicowa czy konfederacyjna. Tu czysto przesłanki techniczne powinny decydować, bądź finansowe - podkreśla.
Ostatecznie więc to spółka - MPWiK - zdecydowała o wyborze technologii, to ona żądała od miasta pieniędzy na jej sfinansowanie, to ona prowadziła przetargi i to ona decydowała o zmianie projektów.
W latach 2004-2006, kluczowych dla przygotowania tej inwestycji, szefem MPWiK był Stanisław Tomasz Bortkiewicz, dzisiaj prawa ręka Jacka Kurskiego, jeden z najważniejszych dyrektorów w Telewizji Polskiej. Prośba o rozmowę z nim na temat podejmowanych wtedy decyzji pozostała bez odpowiedzi.
- MPWiK to jest instytucja, która od początku do samego końca była na straży tego projektu - mówi Poncyljusz.
Most pontonowy po awarii. Ekspert widział "troszkę inne", sprawdzone rozwiązanie
Zwłaszcza teraz, gdy trzeba niwelować skutki awarii. A każda z takich decyzji kosztuje dziesiątki milionów złotych. Tak, jak ta o wykorzystaniu mostu pontonowego, który trzeba rozbierać za każdym razem, gdy stan rzeki rośnie. - Chcieliśmy minimalizować czas i wybraliśmy rozwiązanie sprawdzone - mówi prezes MPWiK Renata Tomusiak.
Profesor Andrzej Kuliczkowski przyznaje, że "troszkę inaczej widział rozwiązanie tego problemu", ale nikt nie pytał go o zdanie.
- Jedna z takich prostszych metod rehabilitacji przewodów to jest wprowadzenie takiej tkaniny nasączonej żywicą. Do uszkodzonego rurociągu wprowadza się taką tkaninę. I ją się wywija gorącą wodą. Ona jest miękka, dopiero później się ją utwardza: gorącą wodą, parą wodną, albo promieniami UV. I gdyby do tego uszkodzonego kolektora Czajka po pierwszej awarii wprowadzono taką powłokę, to ta powłoka przejęłaby funkcję starego rurociągu. Jeżeli dobrana by była odpowiednia grubość - tłumaczy.
Prezes MPWiK zapewnia jednak, że dołoży wszelkich starań by profesjonalnie rozwiązać problem. - Potrzebujemy czasu i potrzebujemy spokoju, do tego też potrzebujemy pewnej rozwagi w działaniu - zaznacza.
Katastrofy ekologicznej nie ma, jest katastrofa polityczna
Awaria rurociągu - twierdzą eksperci - nie doprowadziła do katastrofy ekologicznej.
- Tu na szczęście nie były substancje toksyczne. Jak się pojawiały informacje, że awaria Czajki doprowadzi do śmierci nie tylko Wisły, ale i Bałtyku, to były to sformułowania, które nie były oparte ani na wiedzy o ekosystemach wodnych, ani na rzetelnym rozpoznaniu faktów - tłumaczy doktor Przemysław Nawrocki, ekolog, ornitolog, ekspert WWF Polska.
Według dr Nawrockiego, który Wisłę bada od lat 80., do katastrofy ekologicznej nie mogło dojść ze względu na dwa czynniki: ozonowanie, a więc poddanie procesowi bakterio- i grzybobójczemu tego, co wpada do rzeki, oraz charakter Wisły, która wciąż w dużym stopniu jest dzika.
- W tym przypadku to raczej doszło do przeżyźnienia wody, przenawożenia. Bo im rzeka bardziej naturalna, to tym łatwiej sobie radzi z takimi zanieczyszczeniami organicznymi. W związku z tym po kilkunastu, a już na pewno po kilkudziesięciu kilometrach, bardzo poważna część tych zanieczyszczeń zostanie przez ekosystem rzeki wchłonięta - wyjaśnia Nawrocki.
A zanim to nastąpi, ścieki przyciągną ryby i polujące na nie ptaki. Widok, który zaobserwować można z Mostu Północnego daleki jest od katastroficznych opisów.
Katastrofą za to z całą pewnością można nazwać to w jaki sposób - ignorując głosy ekspertów i wolę mieszkańców, politycy wszystkich opcji pozwalali na realizację niezwykle kosztownej i ryzykownej wizji, zapominając, że płacą za to obywatele.
Autorka/Autor: Marek Osiecimski, ads
Źródło: TVN24