"Absurd goni absurd (...) Nie dziwię się, że na mapach Polska pozostaje krajem bez koronawirusa. Tutaj po prostu nikt go nie bada" - mówi na filmie opublikowanym w portalu społecznościowym pacjentka, która z podejrzeniem koronawirusa trafiła do izolatki w szpitalu w Krotoszynie. W reakcji na nagranie Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało uruchomienie zespołu ds. monitorowania prawidłowości procedur związanych z koronawirusem.
W sobotę w mediach społecznościowych pojawił się filmik nagrany przez panią Annę, pacjentkę szpitala w Krotoszynie (Wielkopolska), która od wtorku przebywa w izolatce. Kobieta pojawiła się w placówce po wizycie u internisty. Jak twierdzi, miała duszności, gorączkę 38,6 stopni Celsjusza oraz silny ból mięśni. 21 dni wcześniej była we Włoszech, a dwa dni przed wizytą w szpitalu wróciła ze Stanów Zjednoczonych.
Na prawie 10-minutowym nagraniu opisała, jak wyglądały jej pierwsze chwile w szpitalu oraz diagnostyka w kierunku koronawirusa. Autorka nagrania podkreśla, że nie dzieli się swoją historią, by siać panikę, ale by pokazać "liczbę absurdów, która spotkała ją i kadrę szpitala". Zaznacza też, że "nie ma nic do zarzucenia szpitalowi w Krotoszynie".
"Żaden ze szpitali nie chciał mnie przyjąć"
- Jak tylko szpital zorientował się, w jakim jestem stanie i pojawiło się podejrzenie koronawirusa, od razu zostałam odizolowana. Ja oraz moja mama. W tamtym momencie czułam, że utrzymanie przytomności jest nadludzkim wysiłkiem. Ale byłam w szpitalu, więc wierzyłam, że zaraz ktoś mi pomoże. W takim stanie przeleżałam dwie godziny. W kurtce, na kozetce, łapiąc każdy oddech. Co robił wtedy szpital? Stosował się do procedur wyznaczonych przez górę, za co absolutnie ich nie winię. Podczas, gdy ja próbowałam łapać oddech, pan doktor obdzwonił kilkanaście szpitali zakaźnych, z którymi według procedury powinien się zacząć kontaktować - mówi na nagraniu pani Anna.
Kobieta twierdzi, że żaden ze szpitali zakaźnych, do których zwróciła się kadra szpitala nie chciał jej przyjąć na oddział.
- W myśl zasady, wasz pacjent, wasz problem. Dlaczego? Jedyny argument jaki usłyszałam, to że wylęganie wirusa, to okres 14 dni. Ja wróciłam z Włoch 21 dni temu. Nieważny był mój stan, nieważne były objawy jednoznacznie wskazujące na koronawirusa. Nieważne było to, że każdy organizm jest inny. Ani to, że parę dni wcześniej wróciłam z kolejnej podróży zagranicznej. Ważne były widełki 14 dni. Pacjentki nie przyjmiemy - słyszymy na nagraniu.
Z relacji pacjentki wynika, że lekarze sprawdzili, czy może chorować na grypę. Pierwsze badanie miało wskazać wynik ujemny. Kobieta liczyła, że w związku z tym zostanie przewieziona do szpitala zakaźnego. Tak się jednak nie stało. Próbki do badań na identyfikację na koronawirusa miał pobrać personel w Krotoszynie.
- We wtorek laboratorium w Warszawie pracowało od 7 do 15. Nie przyjmujemy próbek. Tacy jesteśmy w naszych mediach narodowych przygotowani. Całodobowe infolinie, kursy mycia rąk. Wszystko. Ale próbki do godziny 15. Koronawirus od 15 ma wolne. Spędza czas z rodziną, niczym każdy Polak w niedzielę niehandlową. Byliśmy w kropce. Szpital zakaźny nie chciał mnie przyjąć, laboratorium w Warszawie nie chce moich wymazów na koronawirusa, SOR zamknięty. Media pod drzwiami. A ja leżę bez pomocy i z lekarzami, którzy nie wiedzą, co zrobić, bo mają związane ręce przez procedury. Odbiliśmy się wszyscy od ściany - opowiada pani Anna.
"Polska jest wolna od koronawirusa, bo tutaj nikt go nie bada"
Jeszcze we wtorek pacjentka trafiła do izolatki, gdzie miała otrzymać kroplówki. Jej stan się zaczął stabilizować. Pobranie wymazu wyznaczono na środę rano.
- Proszę sobie wyobrazić, że personel do pobierania wymazów przeszkolono tylko w szpitalach zakaźnych. Ja nie podważam kompetencji pań pielęgniarek, które pobrały moje próbki w Krotoszynie. Sęk w tym, że one w ogóle nie powinny się znaleźć w takiej sytuacji. To szpital zakaźny powinien się mną zająć. Drodzy państwo przebadanie próbek w Chinach trwa trzy godziny. W Polsce ze względu na sprzęt, który posiadamy, trwa sześć. A do soboty nie było wyniku - mówiła pani Anna.
Pacjentka twierdzi również, że lekarz, który się nią zajmował "kilkanaście razy dzwonił do Warszawy", by dowiedzieć się, jakie są wyniki. - Nikt nie odbierał, a jak już to mieli czelność powiedzieć, żeby lekarz nie wydzwaniał i dał im pracować, bo wyników nie ma. To słyszy lekarz, który chce pomagać swojemu pacjentowi. Nic dziwnego, że mapki w mediach pokazują Polskę jako wolną od koronawirusa. Bo tutaj nikt go nie bada - dodaje kobieta.
- 30 minut po zamieszczeniu tego filmu, PZH (Państwowy Zakład Higieny - red.) z Warszawy przekazał do szpitala informację o ujemnym wyniku badania na obecność koronawirusa. Liczba godzin potrzebnych do uzyskania wyniku: 88 - napisała później pani Anna.
Szpital o pacjentce w izolatce
Poprosiliśmy szpital w Krotoszynie, żeby odniósł się do sytuacji opisanej przez pacjentkę.
- Przy przyjęciu pacjentki, w wywiadzie była informacja, że pacjentka nie więcej niż trzy tygodnie wcześniej od momentu dotarcia do szpitala, przebywała we Włoszech. W międzyczasie była w Stanach Zjednoczonych i kontaktowała się jeszcze z innymi ludźmi na różnego rodzaju lotniskach. Teoretycznie mogło dojść do zarażenia koronawirusem. Dmuchając na zimne, profilaktycznie, chcieliśmy zadziałać, dlatego wdrożyliśmy wszystkie procedury, które zostały wprowadzone w naszym szpitalu - powiedział TVN24 Sławomir Pałasz, rzecznik szpitala w Krotoszynie.
Tłumaczył też, że nie było tak, że żaden ze szpitali zakaźnych nie chciał przyjąć pani Anny.
- Zgodnie z zaleceniami ministerstwa pytaliśmy trzy szpitale zakaźne, czy przyjmą od nas tę pacjentkę. Po przekazaniu pełnego obrazu jej stanu, placówki te poinformowały, że kobieta ma być dalej hospitalizowana w krotoszyńskim szpitalu, bo nie widzą podstaw do hospitalizacji w ich placówkach - wyjaśnił Sławomir Pałasz.
Dlaczego szpital tak długo czekał na wyniki? - Lekarz kontaktował się z (Państwowym - red.) Zakładem Higieny po kilkanaście razy dziennie. Dzwonił tam i otrzymał informację, że badania są w trakcie wykonywania - dodał Pałasz.
Jak informował szpital, pani Anna otrzymała wyniki w sobotę, około godz. 20. Wiadomo, że nie jest zarażona koronawirusem. Na razie pozostaje w szpitalu, choć nie jest już objęta reżimem sanitarnym. Nie wiadomo, kiedy będzie mogła wrócić do domu.
Ministerstwo Zdrowia: zawiódł personel
Odnosząc się do opisanej przez pacjentkę sytuacji, rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz ocenił, że zawiódł szpital w Krotoszynie. Jak powiedział, każdy szpital w Polsce ma wytyczne, jak postępować w przypadku osób z podejrzeniem zakażenia koronawirusem, tymczasem szpital w Krotoszynie nie przestrzegał procedur.
- Po pierwsze, jeśli pacjentka dociera do szpitala, mówi o objawach, powinna być skierowana do odrębnego pomieszczenia, żeby uniknąć zarażenia innych osób. Od razu jest przeprowadzany wywiad epidemiologiczny - kiedy był kontakt z osobą zarażoną, czy w ogóle taki kontakt był, czy osoba przebywała w miejscach, w których występują zarażenia koronawirusem. Ta wizyta powinna być w ciągu ostatnich 14 dni. Tutaj, w tym szpitalu, po wywiadzie epidemiologicznym nie powinno być żadnych wątpliwości, że pacjentka nie kwalifikuje się na oddział zakaźny pod kątem obserwacji możliwego zarażenia koronawirusem. Nie było takiej potrzeby, żeby pacjentkę tak kwalifikować - oświadczył rzecznik resortu zdrowia.
Dodał, że według standardu wyznaczonego przez Głównego Inspektora Sanitarnego, okres wylęgania koronawirusa wynosi 14 dni. - Jeśli ten termin jest przekroczony, nie powinniśmy być kwalifikowani jako pacjent z podejrzeniem zakażenia koronawirusem - powiedział. I dodał, że w tej sytuacji kobieta powinna być badana pod kątem grypy.
Andrusiewicz podkreślił, że zawiódł personel, który wprowadził niepokój u pacjentki. Poinformował też, że w ministerstwie uruchamiany jest specjalny zespół monitorujący prawidłowość wszelkich procedur związanych z udzielaniem świadczeń zdrowotnych dla osób, które mogą być podejrzane o zarażenie koronawirusem.
Na pytanie o to, jak długo czeka się na wynik badania na obecność koronawirusa i czy 88 godzin to nie jest zbyt długo, Andrusiewicz wyjaśnił, że standardowo czeka się 18 godzin, natomiast w przypadku pacjentki z Krotoszyna nie była badana jedna próbka, tylko więcej, stąd wynik był później. - Nie było to jakąkolwiek winą Państwowego Zakładu Higieny - zaznaczył.
Pytany, czy laboratoria przyjmują próbki do badania do godziny 15, odpowiedział, że w tej chwili laboratorium PZH działa 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. - Tak jest od kilku dni, wcześniej działało do godziny 22. Nie ma takiej możliwości, że laboratorium przyjmuje próbki do 15. Jest to nieprawda - podał.
Ile trwają testy na koronawirusa?
To, jak wyglądają badania na identyfikację koronawirusa, tłumaczył w sobotę podczas konferencji dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny Grzegorz Juszczyk.
Wskazał, że proces diagnostyczny próbek zajmuje nawet do 18 godzin. - Dlatego że jesteśmy ośrodkiem referencyjnym i instytutem naukowym. Jakikolwiek najmniejszy cień wątpliwości w tym procesie jest analizowany, przeprowadzamy ponowne próby, stosujemy różne testy. Aktualnie wdrażamy do stosowania kolejny zestaw testu diagnostycznego - powiedział Juszczyk.
Podał, że zdarzają się przypadki konieczności pobrania ponownej próbki. Taka informacja, trafiająca do lekarza sprawującego opiekę nad pacjentem, nie oznacza wcale, że jest to wynik dodatni, potwierdzający obecność koronawirusa.
Poinformował, że zespół diagnostyczny pracuje praktycznie bez przerw, aktualnie w 12-godzinnych dyżurach. - Również w godzinach nocnych, próbki które docierają do instytutu poddawane są badaniom - wskazał. Podał, że czterech diagnostów naukowców i ekspertów pracuje stale w zespole badawczym. - Mamy wystarczające zasoby ludzkie, jak i odpowiednią ilość odczynników, jak i gotowych testów, by odpowiadać na zapotrzebowanie – dodał. Poinformował, że działalność diagnostyczną rozpoczęły także nowe laboratoria, poza stolicą. Juszczyk zapewnił, że nigdy nie zdarzyła się sytuacja, by próbka, którą chciał przysłać szpital, nie została przyjęta. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego - Państwowy Zakład Higieny bada próbki w kierunku koronawirusa SARS-CoV-2 od 31 stycznia. Takie badania realizuje również Wojewódzki Szpital Zakaźny w Warszawie.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Źródło: TVN24/PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/FB