Wojewoda mazowiecki unieważnia decyzje kierujące matki wychowujące nieletnie dzieci do domu pomocy ogarniętego koronawirusem. Tłumaczy, że nie wiedział "o okolicznościach wskazanych w odwołaniu" - dowiedział się tvn24.pl. - Uspokoiłam się. Tę noc trochę spałam – mówi nam jedna z nich. W środę ujawniliśmy, że wojewoda podejmował decyzje wbrew zapisom ustawy o zwalczaniu epidemii.
Dwóm z czterech kobiet, których historię opisaliśmy, policja w piątek doręczyła pisma wojewody mazowieckiego uchylające jego wcześniejsze decyzje. Mąż trzeciej z nich nie otworzył policjantom w obawie, że przynoszą kolejną decyzję kierującą jego żonę, karmiącą pięciomiesięcznego synka, do walki z epidemią.
Decyzja wojewody i mandat
Decyzję wojewody odebrała Wioleta Chmielewska, rehabilitantka w Środowiskowym Domu Samopomocy w Łychowskiej Woli, którego działalność została zawieszona na czas epidemii. Przed tygodniem poszła na zwolnienie na opiekę nad dziećmi. Ma ich troje - 12-, 10- i trzyletnie.
3 kwietnia otrzymała decyzję wojewody, który na podstawie ustawy o zwalczaniu epidemii skierował ją do sparaliżowanego przez zakażenia koronawirusem Domu Pomocy Społecznej w Tomczycach.
Chmielewska odwołała się od tej decyzji, argumentując, że wychowuje trójkę nieletnich dzieci, a jej mąż pełni liczne dyżury jako strażak. Po kilku dniach – jak pisaliśmy w tvn24.pl - policjanci doręczyli jej kolejną decyzję wojewody o 5 tys. zł kary za to, że się nie stawiła do pracy w Tomczycach.
Decyzja wojewody była niezgodna z art. 47 ustawy o zwalczaniu epidemii, określającym krąg osób, które nie mogą być kierowane do walki z epidemią. Są to osoby nieletnie i starsze niż 60 lat, kobiety ciężarne i osoby wychowujące dziecko młodsze niż 14 lat (osoby samotnie wychowujące dziecko wyłączone są aż do ukończenia pełnoletniości przez ich dziecko).
Policjanci pukają do drzwi
W piątek Chmielewską ponownie odwiedzili policjanci.
- Ktoś zapukał do drzwi, jak zobaczyłam, że to policja, to struchlałam. Zapytali, z kim mają przyjemność i powiedzieli, że przyszli do mnie. Myślałam, że to kolejna kara albo mnie powołują znowu. Dopiero jak zobaczyłam, że to uchylenie decyzji, to kamień spadł mi z serca – relacjonuje rehabilitantka.
Konstanty Radziwiłł napisał, że "uchyla w całości" decyzję z 3 kwietnia, bo zgodnie z art. 47 decyzji o kierowaniu do pracy nie podlegają osoby wychowujące dziecko do 14 lat.
Z odwołania wynika – jak dodał – że Wioleta Chmielewska wychowuje trójkę dzieci razem z mężem, który jest strażakiem w Państwowej Straży Pożarnej i w związku z epidemią pełni służbę "w systemie zmianowym w wymiarze 24/24 godziny".
"Na dzień wydania decyzji organ nie posiadał wiedzy o okolicznościach wskazanych w odwołaniu" - czytamy w dokumencie podpisanym przez Radziwiłła i dostarczonym kobiecie.
Chmielewska: - Każdy ma prawo do pomyłki, tylko się trzeba do niej przyznać. Liczyłam na to, że po tym, jak wysłałyśmy odwołania, to pan wojewoda przyzna, że to była błędna decyzja. W jednym z wywiadów powiedział jednak, że nie popełnił błędu, ale można się odwołać.
"Tę noc trochę spałam"
Wojewoda uchylił też swoją decyzję podjętą wobec Katarzyny Białkowskiej, instruktorki terapii ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Łychowskiej Woli.
Konstanty Radziwiłł również w tym wypadku swoją decyzję tłumaczył – jak mówi nam Białkowska - brakiem informacji, jaka jest jej sytuacja.
Kobieta opiekuje się samotnie dziesięcioletnim synem (ojciec został pozbawiony praw do opieki w zeszłym roku) i razem z matką prowadzi 2,5-hektarowe gospodarstwo, na którym mają plantację jabłek.
- Jak w piątek zobaczyłam policję, to myślałam, że to kara albo kolejna decyzja o skierowaniu do pracy. Policjant odpowiedział, że teraz ma dobre wieści. Uspokoiłam się. Tę noc trochę spałam – przyznaje Białkowska.
Podkreśla, że ostatnie dni były dla niej trudne również ze względu na wypowiedzi wojewody.
Konstanty Radziwiłł przekonywał w rozmowie z TVN24, że "z całą pewnością samotne matki, czy w ogóle matki małych dzieci, nie stanowią większości tych osób skierowanych, ale być może takie się zdarzyły".
Wojewoda podkreślił, że w takich wypadkach skierowania są uchylane.
- Jesteśmy lekarzami, pielęgniarkami - mówię my, bo ja też jestem lekarzem - i opiekunami, którzy są na wojnie z wirusem. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że na pierwszym miejscu są nie ci, którzy pracują, tylko ci, którzy wymagają opieki, ratunku – tłumaczył Radziwiłł.
- Wojewoda potraktował nas kiepsko, jakbyśmy były dla niego mało ważne. Jesteśmy dla niego tylko szarymi ludźmi, ale ważne, że wszystko dobrze się skończyło – ocenia Białkowska.
"Mąż nie wpuścił policjantów"
W piątek policja odwiedziła też Monikę Berkieta-Pruś, której historię opisaliśmy. Terapeutka z domu w Łychowskiej Woli przebywa na urlopie macierzyńskim, karmi pięciomiesięczne dziecko.
- Mąż nie wpuścił policjantów. Obawiał się, że policja przynosi kolejny nakaz. Teraz od koleżanek wiem, że mogę się spodziewać pozytywnej decyzji i ją odbiorę - zaznacza w rozmowie z nami.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24