Kobieta na urlopie macierzyńskim, karmiąca 5-miesięczne dziecko i jej koleżanki z pracy, matki samotnie wychowujące dzieci, decyzją wojewody mazowieckiego skierowane zostały do pracy do ogarniętego koronawirusem domu pomocy społecznej – ustalił tvn24.pl. Decyzje zapadły wbrew zapisom ustawy o zwalczaniu epidemii. - W dobie epidemii obywatel ma bardzo ograniczoną możliwość bronienia się przed błędami urzędników – komentuje ekspert.
Grójec, niedziela wielkanocna. Jarosław Pruś, żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej, szykuje się do wyjścia na służbę. Do walki z epidemią został powołany w marcu. Mieszka sam, by nie narażać rodziny. Żona jest w grupie ryzyka, bo ma astmę. Przebywa na urlopie macierzyńskim, karmi pięciomiesięcznego synka i przeniosła się do rodziców. Widują się z mężem tylko przez szybę.
Godzina 8 rano. Do drzwi dzwoni dwóch policjantów. Zaskoczonemu mężczyźnie wręczają pismo podpisane przez wojewodę mazowieckiego Konstantego Radziwiłła. Dokument informuje o nałożeniu 5 tysięcy złotych kary na jego żonę za to, że nie stawiła się na doręczone kilka dni wcześniej wezwanie wojewody do pracy w domu pomocy społecznej w Tomczycach.
Placówka – jak pisaliśmy w tvn24.pl – jest sparaliżowana, bo zakażonych koronawirusem jest tam 70 osób – od pensjonariuszy, przez personel po dyrektora. Decyzja o nałożeniu kary – jak podkreślono w piśmie - "podlega natychmiastowemu wykonaniu". Policjanci sporządzają notatkę, bo mężczyzna odmawia przyjęcia kary.
Monika Berkieta-Pruś, jego żona, jest po trzydziestce. Pracuje na etacie w Środowiskowym Domu Samopomocy w Łychowskiej Woli. Jako terapeutka prowadzi zajęcia z niepełnosprawnymi. Teraz, po urodzeniu synka, jest na urlopie macierzyńskim, po którym planuje wziąć urlop wychowawczy. Czy to się uda po tym, jak po raz pierwszy odwiedzili ją policjanci? 6 kwietnia dostarczyli jej decyzję wojewody, kierującą ją do placówki w Tomczycach na podstawie "Ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych".
Pracownicy podmiotów leczniczych, osoby wykonujące zawody medyczne oraz osoby, z którymi podpisano umowy na wykonywanie świadczeń zdrowotnych, mogą być skierowani do pracy przy zwalczaniu epidemii. Do pracy przy zwalczaniu epidemii mogą być skierowane także inne osoby, jeżeli ich skierowanie jest uzasadnione aktualnymi potrzebami podmiotów kierujących zwalczaniem epidemii.
- Zadzwoniłam do starostwa, gdzie mnie uspokojono, że mam 14 dni na odwołanie. Napisałam maila z opisem mojej sytuacji, ale po paru dniach próbowano mi dostarczyć kolejną decyzję, tym razem z mandatem. Gdybym była w domu, policja zastałaby mnie podczas śniadania wielkanocnego z mężem i dzieckiem – nie kryje oburzenia Berkieta-Pruś.
Kobieta wynajęła adwokata i odwołała się od decyzji wojewody.
Ustawa wymienia listę osób, których do pracy powołać nie wolno. Wśród grup wyłączonych są wszystkie osoby nieletnie i starsze niż 60 lat, kobiety ciężarne i osoby wychowujące dziecko młodsze niż 14 lat (osoby samotnie wychowujące dziecko wyłączone są aż do ukończenia pełnoletniości przez ich dziecko).
- Oboje z mężem uważaliśmy, że należy się angażować i pomagać. Dlatego mąż się zgłosił do WOT. Teraz spotkała nas za to kara. Czuję się gnębiona za to, że jestem w domu i opiekuję się dzieckiem – mówi.
Dodaje, że nie jest jedyną osobą skierowaną z Łychowskiej Woli do pracy przez wojewodę z naruszeniem przepisów chroniących osoby samotnie wychowujące dzieci.
"Łapanka na ślepo"
Katarzyna Białkowska ma 28 lat. Na pół etatu pracuje w Środowiskowym Domu Samopomocy w Łychowskiej Woli. Teraz jest na zwolnieniu lekarskim.
- Jestem instruktorem terapii. Czyli organizuję zajęcia plastyczne i manualne dla podopiecznych – przedstawia się.
Po godzinach opiekuje się samotnie dziesięcioletnim synem (ojciec został pozbawiony praw do opieki w zeszłym roku) i razem z matką prowadzi 2,5-hektarowe gospodarstwo, na którym mają plantację jabłek.
- Jak mogę się przydać do zwalczania epidemii w DPS-ie w Tomczycach, w którym szaleje koronawirus? Nie mam pojęcia, pewnie by mi jakąś funkcję wymyślili. Ale sam fakt, że ktoś wpadł na taki pomysł, jest dla mnie kuriozalny. Przecież mój syn zostałby bez opieki. Wszystko to pokazuje, jak bardzo na ślepo organizuje się pracowników do walki z wirusem - komentuje.
Decyzję wojewody o skierowaniu jej do pracy w domu pomocy dostała w sobotę 4 kwietnia.
- Policjanci podjechali pod bramę i wręczyli mi dokument. Jak go przeczytałam, to nogi się pode mną ugięły. Zapytałam funkcjonariuszy, czy to nie pomyłka. A oni na to, że nie ma sensu z nimi rozmawiać, bo oni tylko dostarczają dokumenty - opowiada.
W decyzji wojewody znajdowała się informacja, że Katarzyna Białkowska jest zobowiązana do tego, żeby w ciągu 12 godzin skontaktować się ze wskazaną pracownicą starostwa w Grójcu (podany był numer telefonu komórkowego).
- Jeszcze zanim wybrałam numer, zapoznałam się z treścią ustawy, na podstawie której skierowano mnie do pracy w DPS. A w niej stoi, że nie wolno zmuszać do pracy osoby, która samotnie wychowuje dziecko. Wygląda to więc tak, jakby ktoś w ogóle nie przeczytał tej ustawy, tylko z automatu wysyłał decyzje - komentuje Katarzyna Białkowska.
Kiedy zadzwoniła pod wskazany w piśmie numer, pracownica starostwa – jak twierdzi - nie chciała słuchać jej argumentacji.
- Zapytała tylko, czy będę odwoływać się od decyzji, bo to musi wiedzieć. Kiedy powiedziałam, że tak, to się rozłączyła - opowiada rozmówczyni tvn24.pl.
Odwołanie, w którym tłumaczy swoje racje, wysłała do wojewody. Na razie nie dostała potwierdzenia, że list został odebrany.
- Może poczta ma za dużo pracy? Grunt, że w przeciwieństwie do koleżanek z domu samopomocy w Łychwoskiej Woli nie dostałam mandatu - kończy.
"Nie chciałabym, by dzieci zostały bez matki"
Wioleta Chmielewska jest rehabilitantką w tym ośrodku. Od piątku jest na zwolnieniu na opiekę nad dzieckiem. Ma troje dzieci - 12, 10 i 3-letnie.
Decyzję wojewody otrzymała 3 kwietnia. Zadzwoniła do starostwa, zgodnie z wytycznymi z pisma.
- Powiedziałam, że mam trójkę nieletnich dzieci, a mąż jest strażakiem i ma dyżury. Pani odpowiedziała, że nie może mi pomóc, ale mogę się odwołać. W sobotę patrol policji przyniósł kolejne pismo – decyzja z nakazem kary. Odmówiłam jej przyjęcia – relacjonuje.
Chmielewska podkreśla, że czuje się oszukana, bo prawo, które w teorii powinno ją chronić, nie działa.
- Czytamy, że w domu w Tomczycach dzieją się straszne rzeczy i nagle mam tam wejść na miesiąc. To mnie przerasta. Mogę pomóc w inny sposób, ale nie mogę zostawić dzieci. Nie wiem, czy stamtąd wrócę. Sama wychowałam się bez rodziców i nie chciałabym, by moje dzieci zostały bez matki – dodaje.
Płacz i płać
W tej samej placówce w Łychowskiej Woli pracuje 44-letnia Anna Kacprzak. Jest opiekunką na pełnym etacie. Obecnie na L4.
Ona też - biorąc pod uwagę zapisy ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi - nie powinna być wezwana do pracy w DPS, bo samotnie wychowuje trzynastoletniego syna. Ale wezwana została i w Tomczycach się nie stawiła. I też już została za to nałożona na nią kara w wysokości 5 tysięcy złotych.
- Na samą karę musiałabym odkładać dwa i pół miesiąca. Pod warunkiem, że nie będziemy z synem jeść, pić ani płacić rachunków – mówi tvn24.pl.
Wezwanie do stawienia się w DPS w Tomczycach otrzymała 5 kwietnia, późnym wieczorem. Następnego dnia dodzwoniła się do pracownicy starostwa, której numer był w piśmie.
- Usłyszałam, żebym zadzwoniła później, bo jest jakiś problem w decyzjach, które wydał wojewoda. Kobieta powiedziała mi, że wezwania trafiły do osób, które wezwane być nie powinny - opowiada Anna.
Na tamtym etapie była przekonana, że sprawa szybko zostanie odkręcona.
- Syn płakał, że się zakażę i umrę, bo mam problemy z sercem. Ja mu mówiłam, że to po prostu nieporozumienie, które trzeba wyjaśnić - opowiada.
Zmieniła zdanie trzy godziny później, kiedy ponownie - zgodnie z prośbą przedstawicielki starostwa – zadzwoniła.
- Ta sama pani przestawiła zupełnie inną narrację. Mówiła, że mam natychmiast szykować się do pracy w DPS-ie w Tomczycach i że nie pozwoli mi się wyłgać. Moje tłumaczenia skwitowała śmiechem i zaznaczyła, że "wojewoda tego tak nie zostawi" - relacjonuje Anna Kacprzak.
W następną sobotę znowu odwiedzili ją policjanci z komendy w Białobrzegach. Tak jak poprzednio, poprosili o pokwitowanie odbioru pisma.
- Przeczytałam w nim, że muszę zapłacić pięć tysięcy. W ciągu siedmiu dni, niezależnie od tego, czy się odwołuję od decyzji wojewody o nałożeniu kary, czy nie. A ja przecież nie mam tak dużych pieniędzy - zaznacza nasza rozmówczyni.
Spodziewa się, że jej rodzinę może odwiedzić komornik.
- Zabierze mi auto? A może coś z wyposażenia domu? Płakać mi się chce, bo od kilkunastu dni żyję na beczce prochu, chociaż w niczym nie zawiniłam - łamie się jej głos.
"Tylko przekazali listę"
Starosta grójecki Krzysztof Ambroziak, któremu podlega placówka w Tomczycach, wyjaśnia w rozmowie z nami, że na wniosek wojewody placówka w Łychowskiej Woli została zawieszona jeszcze w marcu, a listę jej pracowników dyrektor ośrodka wysłał do starostwa, skąd przekazano ja do urzędu wojewódzkiego.
Lista, do której dotarliśmy, zawiera wyłącznie nazwiska pracowników, ich dane adresowe i informacje o ich stanowiskach. Nie ma na niej kluczowych informacji, które sprawiają, że część tych osób nie mogła być przymusowo kierowana do pracy.
Wiesława Pruś, dyrektorka placówki w Łychowskiej Woli, przyznała w rozmowie z tvn24.pl, że wysłała listę pracowników do starostwa. – Dopytywałam, do czego ta lista jest potrzebna, ale nie uzyskałam takiej informacji – twierdzi.
- Dlaczego starostwo nie przekazało tej informacji? – pytamy starostę.
- To się odbywało poza nami. W piątek urząd województwa chciał listę pracowników i ją przekazaliśmy. Tamtego dnia było urwanie głowy, szukaliśmy lekarzy i pielęgniarek. W sobotę były u nas dwie panie z urzędu wojewódzkiego, które powiedziały nam, że pracownicy z zawieszonej placówki będą kierowani do Tomczyc – tłumaczy Ambroziak.
Dopytany o opisane przez bohaterki testu zachowanie urzędniczki, do której numer był podany w pismach wojewody, starosta powiedział: - Przysłuchiwałem się kilku tym rozmowom. Panie były informowane, że mogą się odwołać. Jedna z nich chciała się spotkać. Tłumaczyłem jej, że jeśli są przesłanki z ustawy, to można się odwoływać.
Wojewoda: przecież można się odwołać
O sprawę zapytaliśmy we wtorek zespół prasowy wojewody mazowieckiego, który podkreślił w odpowiedzi, że "decyzje o skierowaniu do pracy przy zwalczaniu epidemii są wydawane w związku z pilnymi potrzebami zapewnienia obsady kadrowej w zakładach leczniczych".
"Brak fachowej obsady prowadzi natomiast bezpośrednio do narażenia na niebezpieczeństwo zdrowia i życia pacjentów przebywających w tych placówkach. Wobec powyższego kara pieniężna za niewykonanie decyzji o skierowaniu do pracy służy jako środek zapewnienia wykonania nałożonych obowiązków" – zaznaczono w odpowiedzi.
Służby prasowe zastrzegły jednak, że "w przypadku, gdy osoba skierowana do pracy podlega przewidzianym w ustawie wyłączeniom (np. opieka nad małoletnim dzieckiem) – wówczas wojewoda uchyla swoją decyzję - zarówno o oddelegowaniu, jak i karze".
Służby prasowe wojewody zapewniają, że każde odwołanie, które do nich dotrze, będzie rozpatrywane indywidualnie, a gdy okaże się zasadne – zostanie najpewniej cofnięta decyzja o oddelegowaniu do pracy w związku z pandemią.
"Wezwanie do pomocy w walce z pandemią może otrzymać - teoretycznie – każdy"
Ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych obowiązuje od 5 grudnia 2008 roku. Jacek Giezek, profesor nauk prawnych i wykładowca akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, mówi w rozmowie z tvn24.pl, że to akt prawny, który pozwolił rządzącym wprowadzać kolejne obostrzenia w przemieszczaniu się społeczeństwa.
- Ten sam dokument, a konkretnie art. 47, pozwala skierować do pracy przy zwalczaniu epidemii osoby z trzech grup. Pierwszą stanowią ci, którzy wykonują zawody medyczne. Drugą są osoby, z którymi została podpisana umowa na wykonywanie świadczeń zdrowotnych. Trzecią, najrozleglejszą i najogólniej określoną, są inne osoby, których skierowanie jest uzasadnione bieżącymi potrzebami - na przykład domu pomocy społecznej - informuje prof. Giezek.
Zaznacza, że tym samym wezwanie do pomocy w walce z pandemią może otrzymać - teoretycznie - każdy.
- Oczywiście, akty prawne, nawet te pisane w sposób dość ogólny, należy interpretować zgodnie z intencjami ustawodawcy. Czyli na przykład ściągnięcie hydraulika powinno być bardzo dobrze uzasadnione - zaznacza ekspert.
Ustawa, o której mowa, obowiązuje od 12 lat i - jak zaznacza Giezek - reguluje funkcjonowanie państwa w warunkach skrajnych.
- Taką ekstraordynaryjną sytuacją jest epidemia, której rozmiary w obecnych warunkach oznaczają już stan klęski żywiołowej. A procedury stosowane w sytuacjach awaryjnych często są niedoskonałe i mogą – choć nie powinny – krzywdzić niewinnych ludzi, którzy obawiają się o swoje zdrowie i życie. Tak jest też w tym wypadku - mówi prof. Giezek.
Podkreśla, że każda decyzja - nawet wydana w sposób wadliwy, jak w przypadku części pracownic Środowiskowego Domu Samopomocy w Łychowskiej Woli - może bardzo poważnie skomplikować życie osoby, której dotyczy.
- Tryb natychmiastowej wykonalności sprawia, że obywatel de facto ma bardzo ograniczoną możliwość bronienia się przed błędami urzędników - mówi. - Bo zanim sprawa zostanie wyjaśniona, nałożona może zostać grzywna, którą trzeba albo wpłacić, albo liczyć się z interwencją komornika. To oczywista dysproporcja między nadzwyczajnymi uprawnieniami władzy państwowej a prawami obywatela, które nawet w skrajnych sytuacjach powinny być należycie chronione.
W ustawie sprzed 12 lat wskazane zostały osoby, których do pracy przy zwalczaniu epidemii skierować nie wolno. Wśród grup wyłączonych są wszystkie osoby małoletnie i starsze niż 60 lat, kobiety ciężarne i osoby wychowujące dziecko poniżej 14. roku życia (osoby samotnie wychowujące dziecko wyłączone są aż do osiągnięcia przez dziecko pełnoletniości).
- Nie można też skierować do pracy osób niepełnosprawnych, u których stwierdzono niezdolność do pracy, a także cierpiących na przewlekłe choroby. Do walki z epidemią nie można też skierować posłów, ani senatorów - dodaje prof. Giezek.
Na jak długo wojewoda może oddelegować kogoś do pracy przy zwalczaniu epidemii? Do trzech miesięcy.
- W tym czasie skierowany otrzymuje 150 procent wynagrodzenia osoby, której obowiązki wykonuje - zaznacza prof. Giezek.
Pracodawca skierowanej do pracy w innym miejscu osoby jest zobowiązany do udzielenia bezpłatnego urlopu. Pracownika wezwanego przez wojewodę nie wolno zwolnić.
15 ze 100
W przesłanym PAP w sobotę komunikacie wojewoda mazowiecki poinformował, że ze stu osób, które wojewoda skierował do pracy, dotychczas zgłosiło się 15 osób.
"Wojewoda w przypadku niestosowania się do decyzji skieruje do placówki kolejnych lekarzy. Z kolei na te osoby, które nie wypełniają nałożonego obowiązku, nakładane będą kary administracyjne od 5 do 30 tysięcy złotych" – podkreślono w komunikacie. Do tego czasu Konstanty Radziwiłł – według PAP - nałożył pięć kar po 5 tysięcy złotych.
DECYZJE O SKIEROWANIU DO PRACY (stan na 14 kwietnia 2020 r.):
województwo mazowieckie: 130
województwo łódzkie: 97
województwo śląskie: 63
województwo lubelskie: 11
województwo pomorskie: 32
województwo małopolskie: 35
województwo dolnośląskie: 56
województwo lubuskie i opolskie - brak danych (do momentu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy informacji, o które poprosiliśmy urzędy wojewódzkie).
W pozostałych województwach nie wydano decyzji o skierowaniu kogokolwiek do pracy przy zwalczaniu epidemii.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź