Kilkudziesięciu migrantów trzynasty dzień koczuje w Usnarzu Górnym na granicy polsko-białoruskiej. W sobotę próbowali się do nich dostać przedstawiciele fundacji Ocalenie, prawnicy, a także lekarka, która chciała udzielić pomocy potrzebującym. Nie zostali jednak przepuszczeni za kordon utworzony przez polskich pograniczników i żołnierzy. Radca prawny Patryk Radzimierski mówił, że prawnicy podjęli próbę kontaktu z cudzoziemcami przez megafon. - Udało nam się dowiedzieć, że w tej chwili potrzebują lekarza. Następnie zabroniono im tam podnoszenia rąk, uniemożliwiając jakąkolwiek komunikację - przekazał.
W sobotę rano w miejscowości Usnarz Górny Straż Graniczna i wojsko przesunęły kordon o kilkaset metrów od granicy z Białorusią, gdzie już od kilkunastu dni koczuje kilkudziesięciu cudzoziemców. Migranci chcą dostać się do Polski i starać się o pomoc międzynarodową. Funkcjonariusze straży granicznej i żołnierze uzbrojeni w pistolety maszynowe nie przepuszczają dziennikarzy. Miejsce, w którym są cudzoziemcy, zasłonięte zostało szczelnie przez stojące samochody wojskowe i straży granicznej.
Jak mówiła reporterka TVN24 Marta Abramczyk, przesunięcie kordonu sprawa, że dziennikarze są coraz dalej od prowizorycznego obozu migrantów. - Nie widzimy w tym momencie już właściwie nic. Widzimy tylko wojsko i wozy - dodała.
Przedstawiciele fundacji i prawnicy nie zostali dopuszczeni do migrantów
W sobotę rano do Usnarza Górnego przyjechali przedstawiciele fundacji Ocalenie z prawnikami i tłumaczką. Próbowali dostać się do obozowiska migrantów. Nie zostali jednak przepuszczeni za kordon utworzony przez polskich pograniczników i żołnierzy.
Radca prawny Patryk Radzimierski z kancelarii Dentons wyjaśniał, że jest pełnomocnikiem osób, które w piątek złożyły wnioski o ochronę międzynarodową. - Mam obowiązek skontaktować się z moimi mocodawcami - mówił. Funkcjonariusz straży granicznej, z którym prawnicy rozmawiali, nie chciał się wylegitymować.
Radzimierski mówił TVN24, że prawnicy podjęli próbę nawiązania kontaktu z migrantami za pomocą megafonu z odległości około 150 metrów. - Widać było tę grupę uchodźców, naszych mocodawców. Chcieliśmy się dowiedzieć przede wszystkim, jaki jest ich stan zdrowia. Poprzez komunikację - w jedną stronę megafon, w drugą stronę podnoszenie rąk - udało nam się dowiedzieć, że w tej chwili potrzebują lekarza. To jest rzecz pierwszej potrzeby. Następnie zabroniono im tam podnoszenia rąk, uniemożliwiając jakąkolwiek komunikację. Straż Graniczna , widzieliśmy to z odległości przez lornetkę, wymusiła opuszczenie rąk, tak żeby nie mogli nawet potwierdzić (tak lub nie) odpowiedzi na pytania, które zadawaliśmy - relacjonował Radzimierski.
- Nie wiemy, kto jest za to odpowiedzialny. Próby kontaktu telefonicznego z komendą Straży Granicznej również zakończyły się niepowodzeniem - mówił. - Mamy nadzieję, że ktoś się opamięta i umożliwi tym ludziom przynajmniej skorzystanie z pomocy lekarskiej zanim dojdzie do tragedii - powiedział Radzimierski.
Jak informował w piątek mecenas Mikołaj Pietrzak, prawnicy z Warszawy zgłosili się jako pełnomocnicy koczujących na granicy osób. Tego dnia wygłoszono przez megafon wnioski o objęcie migrantów ochroną międzynarodową. Wyczytywane były ich nazwiska, a następnie te osoby wstawały i oświadczały, że domagają się pomocy międzynarodowej w Polsce.
- Straż Graniczna udaje od wielu dni, że nie słyszy, jak te osoby składają wnioski o objęcie ich ochroną międzynarodową. Więc my to dziś zrobiliśmy przez megafon, w obecności mediów. Nie ma żadnych wątpliwości, że funkcjonariusze Straży Granicznej te wnioski słyszeli. Mają obowiązek prawny rozpoczęcia postępowania w sprawie nadania, wszystkim w tej chwili osobom, ochrony międzynarodowej – mówił adwokat.
Reporterka TVN24 przekazała, że prawnicy próbowali wczoraj osobiście złożyć wnioski o pomoc międzynarodową dla migrantów w siedzibie Straży Granicznej. Nie zostali do budynku wpuszczeni, w związku z tym wysłali je pocztą i czekają na odpowiedź.
Lekarka nie została dopuszczona do migrantów
Po południu do Usnarza Górnego przyjechała lekarka, która pracuje między innymi w przychodni w Czarnej Białostockiej. Również nie została dopuszczona do migrantów.
- Przyjechałam, ponieważ zadzwoniono do mnie z prośbą z fundacji Ocalenie. Poinformowano mnie, że tam są osoby, które źle się czują. Wiadomo, że te osoby przebywają w bardzo trudnych warunkach. To jest kwestia czasu, powiem wprost, aż ci ludzie zaczną umierać, bo nie mają już prawie jedzenia, wody. Mają ogromny problem, zwłaszcza kobiety, z załatwianiem potrzeb fizjologicznych – powiedziała w rozmowie z TVN24.
- Te osoby są przeziębione. Prawdopodobnie kilka z tych osób ma już zapalenie płuc. Ja przywiozłam leki, antybiotyki i w miarę możliwości chciałabym spróbować pomóc – dodała.
Szef MON: problem na granicy polsko-białoruskiej to brudna gra Łukaszenki i Kremla
W sobotę z inicjatywy szefa polskiego rządu odbywa się telekonferencja z udziałem szefów rządów Litwy, Łotwy i Estonii, poświęcona sytuacji na granicach z Białorusią.
Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak napisał w sobotę na Twitterze, że "problem na granicy polsko-białoruskiej to brudna gra Łukaszenki i Kremla".
"Uszkodzenie ogrodzenia to także efekt działalności białoruskich służb, co widać na zdjęciach" - dodał i załączył zdjęcia.
Migranci koczują na polsko-białoruskiej granicy
Sobota to trzynasty dzień, w którym 32 cudzoziemców, w tym cztery kobiety i 15-letnia dziewczyna, koczują w Usnarzu Górnym w lesie na granicy polsko-białoruskiej. Uchodźcy są pilnowani przez polską Straż Graniczną i białoruskie wojsko. Władze w Mińsku oskarżane są o celowe przerzucanie przez granice z Litwą, Łotwą i Polską, które jednocześnie są granicami strefy Schengen, migrantów z Iraku czy Afganistanu w celu wywarcia presji na Unię Europejską z powodu nałożonych przez nią sankcji na białoruski reżim.
W piątek wieczorem Straż Graniczna przekazała, że zwracała się już kilkakrotnie do Białorusinów o interwencję w tej sprawie.
"W ostatnich dniach Straż Graniczna trzy razy zwracała się do strony białoruskiej z prośbą o podjęcie interwencji wobec grupy osób koczujących po stronie białoruskiej. Strona białoruska informuje, że takie czynności podejmuje" - napisano na Twitterze.
Kalina Czwarnóg z fundacji Ocalenie powiedziała w piątek, że osoby znajdujące się na granicy nie chcą zostać na Białorusi.
Wiceszef MSWiA Maciej Wąsik pytany o sprawę w środę, mówił, że nikt nie koczuje po polskiej stronie granicy, a sytuacja po białoruskiej stronie to konsekwencja celowych działań prezydenta Białorusi.
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24