Tygrys na czarnym rynku kosztuje nawet kilkadziesiąt tysięcy euro. A jeśli sprzedajesz go na części, zysk może być jeszcze większy. Tylko gram kości jest wart nawet 60 euro. Handel egzotycznymi zwierzętami to bardzo intratny biznes - obok handlu bronią, narkotykami i ludźmi.
Tygrysy zatrzymane na polsko-białoruskiej granicy dochodzą powoli do siebie. Wiadomo jedynie, że jechały z Włoch do Dagestanu. Być może miały być przeznaczone na części.
Wyniszczone, wygłodzone
- Tu wszystko nie zagrało - mówi o sprawie zatrzymanych tygrysów Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! - Te zwierzęta w ogóle nie powinny wyjechać z Włoch, bo już sama organizacja transportu w taki sposób jest niedopuszczalna.
Tygrysy jechały samochodem do przewozu koni. Nie było do nich swobodnego dostępu - co jest niezgodne z restrykcyjnymi przepisami dotyczącymi takich transportów. Były głodne i odwodnione. Do granicy białoruskiej dotarły w czwartek 24 października. I tu zaczął się kłopot, bo Białorusini nie wpuścili zwierząt do swojego kraju.
- Jak to możliwe, że polski weterynarz nie widział przeszkód, aby wypuścić zwierzęta z terenu Unii Europejskiej? Jak to możliwe, że Główny Inspektor Weterynarii przekonuje, że były w dobrym stanie? Żeby móc ocenić stan zwierząt, trzeba je zobaczyć. A to było niemożliwe. Żeby sprawdzić, czy dokumenty należą do tych konkretnych zwierząt, należy sprawdzić chipy. To też było niemożliwe - komentuje Anna Plaszczyk.
Tygrysy utknęły na granicy. Spędziły tam w sumie pięć dni. - W poniedziałek zacząłem dzwonić do wszystkich ogrodów zoologicznych w Polsce, nie było chętnych na ich przyjęcie. Decyzja o tym, że dzikie koty będą mogły odpocząć w Poznaniu, zapadła we wtorek - informował w rozmowie w tvn24.pl Jarosław Nestorowicz, graniczny lekarz weterynarii z Koroszczyna. Jeden z dziesięciu przewożonych tygrysów nie przeżył. Ekipa z poznańskiego zoo pojawiła się na miejscu 29 października. Jej ocena była jednoznaczna. "Tygrysy oblepione własnymi odchodami, wyniszczone, wygłodzone, nasz lekarz weterynarii określa ich stan jako tragiczny" - informowało zoo na swoim Facebooku. Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka poznańskiego zoo określiła to dosadniej: "do nas przyjechały prawie zwłoki".
Sprawa wywołała wielkie emocje. Za nimi poszły pieniądze na pomoc zwierzętom i budowę azylu dla dużych drapieżników, bo takiego miejsca w Polsce nie ma. Prozwierzęcy aktywiści przekonują, że azyl jest niezbędny, bo takie transporty nie są wyjątkiem.
Bulion z kości tygrysa
Hodowla egzotycznych zwierząt i handel nimi nie są niczym nowym. Służą za to różnym celom. W Afryce na przykład działają farmy zwierząt hodowanych tylko po to, aby organizować płatne polowania na nie. Interesy hodowców i handlarzy mają jeden wspólny mianownik: gigantyczne pieniądze. Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!, która zajmuje się m.in. kampanią "Cyrk bez zwierząt", komentuje: - Jeśli wiemy, że na przykład takie lamparty perskie na czarnym rynku mogą osiągać zawrotną sumę pół miliona złotych, to wizja ich rozmnożenia jest czystym zyskiem. Cena żywego tygrysa to nawet kilkadziesiąt tysięcy euro. Bogaci posiadają tygrysy dla kaprysu. W Rosji posiadanie w domu dzikiego kota jest wyznacznikiem wysokiego statusu społecznego. Ale to nie kapryśni bogacze są głównymi odbiorcami takiego "towaru". Bo o wiele cenniejszy może okazać się... martwy dziki kot. - Tygrysy na części, tak to nazywamy - tłumaczy Plaszczyk.
Wtedy osobno można sprzedać każdą część zwierzęcia. Skórę, kości, pazury, mięso. Są wykorzystywane w tradycyjnej medycynie chińskiej - wino i buliony na tygrysich kościach są oferowane jako preparaty wzmacniające potencję. Wiara w niezwykłe właściwości "wyciągów z tygrysa" jest w Azji głęboko zakorzeniona. Gram tygrysich kości kosztuje na czarnym rynku 60 euro.
Koszmarny cyrk w Czechach
Europa przekonała się rok temu o tym, jak wygląda masowa produkcja zwierząt na rynek azjatycki. Martwe tygrysy, zdarte skóry i buliony z kości zwierząt - to wszystko znaleźli latem ub.r. śledczy w jednej z posiadłości w Czechach. Pavla Rihova, czeska inspektor ochrony środowiska informowała m.in. o potwornym zapachu, jaki uderzył wszystkich po wejściu na teren posesji. Znaleziono tam m.in. odłączoną od prądu zamrażarkę. Była wypełniona mięsem i szczątkami zwierząt. Tygrysy były zabijane strzałem w oczy lub szyję - wszystko po to, aby nie uszkodzić cennej skóry.
W nielegalny proceder był zamieszany znany hodowca i treser dzikich kotów Ludvik Berousek. Berouskovie to znana rodzina cyrkowa w Czechach. Ich zwierzęcy podopieczni występowali na arenach cyrków w całej Europie, także w Polsce. Urocze tygrysiątka czy lwiątka były wynajmowane do sesji zdjęciowych i reklam. Białe lwiątko od Berouska wypożyczyła do spotu promocyjnego Lechia Gdańsk. Klub piłkarski zadeklarował wówczas wsparcie fundacji zajmującej się ratowaniem zagrożonych wyginięciem białych lwów. Na filmie dziki kot biega po PGE Arenie i bawi się z klubową maskotką.
Prawdziwym biznesem dla hodowców takich jak Berousek były jednak nie pokazy i występy, ale przetwarzanie tygrysów na produkty wykorzystywane w medycynie chińskiej. Media okrzyknęły posiadłość tresera "rzeźnią tygrysów". Międzynarodowa organizacja Four Paws miesiąc wcześniej udokumentowała spotkanie Ludvika Berouska z "kontrahentami". Berousek pokazał azjatyckim nabywcom swoją hodowlę tygrysów pod Pragą i zaoferował im sprzedaż zwierząt oraz pomoc w załatwieniu dokumentów.
Organizacja Four Paws alarmuje, że makabryczne odkrycie w Czechach to tylko wierzchołek góry lodowej. Przekonuje, że zarówno legalny, jak i nielegalny handel tygrysami, w tym na części, kwitnie w Europie. Jej aktywiści informują, że w latach 1999-2016 wywieziono legalnie z Unii Europejskiej do Azji 161 tygrysów. Co się z nimi stało? Raporty Four Paws nie pozostawiają złudzeń: "duże koty znikają w sieci przemytników dzikiej przyrody". Nikt nie potrafi oszacować, ile takich nielegalnych transportów wyjeżdża ze Starego Kontynentu. Kieran Harkin, dyrektor kampanii Wildlife w Four Paws przy okazji czeskiej afery podkreślał, że w Azji powszechne jest przekonanie, iż tygrysy z Europy są większe i silniejsze. To tak jak z samochodami - europejskie pochodzenie oznacza jakość. Azjatyccy handlarze przyznają wprost, że oni i ich klienci wolą "eurotygrysy". Problem polega na tym, że nikt tak naprawdę nie wie, ile dzikich kotów, w tym tygrysów, jest hodowanych i przetrzymywanych na terenie Europy w różnych celach. Również w Polsce nikt tego nie wie. Trudno mówić o kontroli, gdy nie ma żadnych statystyk. Główny Inspektor Weterynarii odsyła nas z pytaniem o liczbę tygrysów do Ministra Środowiska. Ministerstwo Środowiska nie umie na nie odpowiedzieć. Resort w ubiegłym roku roku wydał 864 świadectwa unijne CITES, a więc specjalne dokumenty pozwalające m.in. na przewóz okazów fauny i flory gatunków zagrożonych wyginięciem. Rejestry zwierząt niebezpiecznych i zagrożonych wyginięciem (takimi są tygrysy) prowadzą starostwa powiatowe, ale to sam właściciel musi zgłosić się do urzędu.
Zrób sobie cyrk
Tygrysy i lwy to nie tylko zwierzęta zagrożone wyginięciem, ale i niebezpieczne. W Polsce mogą je posiadać ogrody zoologiczne, placówki naukowo-badawcze oraz cyrki. Przepis na posiadanie tygrysa jest zatem prosty: wystarczy zarejestrować... działalność cyrkową. Taka właśnie postępują osoby, które marzą o dzikim kocie we własnym domu. W zeszłym roku policja weszła do domu w Rybniku po tym, jak otrzymała zgłoszenie, że mieszkająca tu kobieta ma lwiątko, którym chętnie chwali się w mediach społecznościowych. Zwierzę miał jej podarować znajomy, który okazyjnie kupił "kociaka" w Czechach. Ten sam mężczyzna podarował innej kobiecie - mieszkance Tarnowskich Gór - kilkumiesięcznego lygrysa. To hybryda lwa i tygrysa. Oprócz tego w domu kobiety były jeszcze trzy krokodyle, zaś dziki kot mieszkał w jednym pokoju z... małym dzieckiem.
Najgłośniejsza tego typu afera w Polsce dotyczy hodowli dzikich zwierząt w Pyszącej pod Śremem w Wielkopolsce. Oficjalnie to także był cyrk. Nie było tam jednak ani cyrkowych namiotów, ani artystów. Na terenie hodowli przebywało blisko 300 zwierząt, w tym sześć tygrysów, pumy i wyjątkowo cenne lamparty perskie. Plaszczyk zwracała wtedy dziennikarzom uwagę na rażące zaniedbania właściciela, chociażby na to, że tygrysy były umieszczone obok... antylop, na które w naturalnych warunkach polują. - Psychiczna udręka - skomentowała ekspertka.
Aktywiści określili wartość zwierząt z Pyszącej na 4 miliony złotych. Ich właściciel przyznał, że sprzedawał "nadwyżki" hodowcom i ogrodom zoologicznym z Czech, Holandii, Belgii i Niemiec.
Obecnie przeciwko właścicielowi toczy się proces karny przed sądem w Poznaniu m.in. za znęcanie się nad zwierzętami oraz sprawa o wykroczenie przed sądem w Śremie za nielegalne posiadanie niebezpiecznych zwierząt. – Bo w Polsce to jest tylko wykroczenie - zaznacza Anna Plaszczyk.
Tygrysy jak ludzie
Janusz Rak opiekuje się dzikimi kotami w warszawskim zoo od 24 lat, w tym także tygrysicą sumatrzańską Ratu, dumą ogrodu. Rozmawiamy przez telefon, dochodzi 15.30. - Zaraz się odezwie, bo właśnie idę ją karmić - śmieje się. Na chwilę rozmowę zagłusza donośny ryk. Rak nie chce komentować sprawy transportu tygrysów. - Ja mogę mówić o zwierzętach, którymi sam się opiekuję. Nie oceniam niczego po zdjęciach - tłumaczy. O "swoich" dzikich kotach mógłby rozmawiać godzinami. - Brzydzę się słowem "tresura". Ja trenuję z moimi podopiecznymi. To trening medyczny. Nie uczymy się sztuczek. Pracujemy nad tym, aby taki dziki kot w razie potrzeby dał sobie zrobić zastrzyk czy osłuchać serce. Tu nie ma mowy o metodach "kija i marchewki". Jest tylko marchewka, a raczej kawałek mięsa. Wystraszone i zestresowane zwierzę może nie wytrzymać i zareagować agresją. Stąd biorą się wypadki - przekonuje.
Janusz Rak podkreśla, że dzikie koty mają różne charaktery, tak samo jak ludzie. Ratu lubi bawić się piłkami futbolowymi i plastikowymi beczkami. Lubi też towarzystwo swojego opiekuna. Po skończonym treningu pan Janusz musi usiąść na krześle obok klatki i poczekać, aż tygrysica zaśnie. Kiedy próbuje wyjść wcześniej - awanturuje się. Nigdy nie podchodzi do Ratu bez żadnego zabezpieczenia. - Takie bezpośrednie obcowanie z dzikim zwierzęciem w zasadzie kończy się, kiedy ono ma rok. Potem wszystko jest już z odpowiednim zabezpieczeniem. Nie ma odstępstw od tej zasady. Dzięki temu ja i moi współpracownicy jesteśmy w jednym kawałku - zaznacza.
Jak zatem złamać psychikę takiego zwierzęcia jak tygrys? Lekarz weterynarii Dorota Sumińska odpowiada wprost: - Tak samo jak człowieka. Tak samo jak łamie się ludzką psychikę w najcięższych więzieniach czy jak robiono to w obozach koncentracyjnych. My tu mówimy o tygrysach, które urodziły się w niewoli. One nie wiedzą, jak być prawdziwymi tygrysami. Są bardzo wcześnie zabierane od matek. Jeśli mają być przeznaczone do cyrku, tresuje się je od małego. Oczywiście zwierzęta mają różne charaktery. Tu w cenie będą te uległe. Jeśli tygrysiątko już na początku jest agresywne, pozbywają się go. To jest brutalny rynek, nie ma tu miejsca na skrupuły.
Tygrysy na arenie
Organizacje prozwierzęce w Polsce prowadzą liczne kampanie przeciwko występom zwierząt w cyrkach. Aktywistka Vivy! Magdalena Matulka odwiedziła razem ze swą 12-letnią wówczas córką kilkanaście takich placówek. Nagrały m.in. niedźwiedzia karmionego popcornem czy dzieci fotografujące się za 10 zł ze słoniem, uznawanym przecież za jedno z najbardziej niebezpiecznych zwierząt. To m.in. zdjęcia i spostrzeżenia ich autorstwa znalazły się w głośnym raporcie fundacji z 2016 roku, który pokazuje, jak wygląda cyrkowa rzeczywistość zwierząt. - Widziałam też występy tygrysów. To były bardzo smutne widowiska. Bardzo prymitywne - podkreśla Matulka.
W raporcie czytamy: "Aktywiści Vivy podczas przedstawień zaobserwowali wystraszone duże koty, które uciekały przed treserem i przed batem. Treser nerwowo poruszał się po arenie, całemu występowi towarzyszyła atmosfera napięcia i strachu. Na arenie występowały razem tygrysy i lew. Cały występ trwał około 10 minut, to jedyny czas kiedy zwierzęta mogą opuścić naczepę, na której spędzają niemal całe życie. Przed pojawieniem się tresera na arenie koty korzystały z chwili i tarzały się po arenie". Jest też zacytowana relacja obserwatora: "Nie trzeba być ekspertem, żeby zauważyć, jak bardzo się go bały. Treser w jednym ręku trzymał bat, a w drugim metalowy pręt. Podesty, po których skakały koty, ruszały się, stały na nierównym podłożu i doprowadziły do dwóch upadków zwierząt".
W tym sezonie żaden z największych polskich cyrków nie miał w programie występów dzikich kotów. Cyrk Zalewski odmówił nam odpowiedzi na pytanie o przyczynę tej sytuacji. - Widzę, że cyrki od tego odchodzą. To się ludziom nie podoba, jest źle widziane. Na arenach częściej zobaczymy teraz kucyki, wielbłądy, psy, kozy - komentuje Anna Plaszczyk.
Władze największych polskich miast nie wynajmują terenów miejskich na występy cyrków ze zwierzętami. Cyrki jednak obchodzą te restrykcje i wynajmują powierzchnie od prywatnych właścicieli. *** Co będzie dalej z tygrysami zatrzymanymi na białoruskiej granicy? Niektóre z nich - te w najlepszym stanie - mają trafić do azylu w Hiszpanii. Zwierzęta przechodzą obecnie kwarantannę, ale poznańskie zoo poinformowało już, że po oględzinach dokonanych przez zastępcę Głównego Lekarza Weterynarii okres kwarantanny ma być skrócony, aby tygrysy mogły jak najszybciej ruszyć w drogę. "A my już stwarzamy kawałek tygrysiego nieba dla reszty, które pozostaną z nami" - informuje zoo. Sprawą zajmuje się też polska prokuratura. Zarzuty znęcania się nad zwierzętami usłyszeli już Rosjanin i dwaj Włosi, którzy transportowali zwierzęta. Po co naprawdę tygrysy jechały do Rosji? Czy miały być, jak sugerują obrońcy zwierząt, wykorzystane na części? Irina Kulikowskaja, właścicielka zoo w Dagestanie, gdzie miały trafić tygrysy, nie odpowiedziała na wysłane jej pytania. Nie odbiera też telefonu.
Autor: Katarzyna Świerczyńska