Dwa nowoczesne włoskie samoloty szkoleniowe M-346 od dziewięciu miesięcy stoją nieużywane na lotnisku w Dęblinie. Miały być rewolucją w szkoleniu polskich pilotów, ale przez pewne braki wojsko formalnie jeszcze ich nawet nie odebrało. Włoski koncern Leonardo miał je poprawić do lipca, ale według najnowszych informacji uzyskanych przez portal tvn24.pl, ciągle trwają testy.
Problem nie tkwi w samych samolotach. Mogą normalnie latać. Polskich oczekiwań nie spełniło oprogramowanie maszyn. Okazało się, że nie mogą one robić części rzeczy, które są zapisane w umowie. Stąd opóźnienia i trudny początek rewolucji w szkoleniu polskich pilotów.
Braki ciągle są
Braki wyszły na jaw w listopadzie 2016 roku, kiedy do bazy w Dęblinie przyleciały dwa pierwsze polskie M-346 Master (nazwane Bielik). Szybko wykryli je piloci Sił Powietrznych podczas prób i sprawdzania zgodności maszyn z umową. Okazało się, że komputery pokładowe nie potrafią symulować użycia całego szeregu bomb i rakiet przenoszonych przez polskie F-16. Polskie wojsko odmówiło więc przyjęcia dwóch pierwszych maszyn. Nic w tej sprawie się nie zmieniło, co potwierdził tvn24.pl rzecznik Inspektoratu Uzbrojenia, organu MON odpowiadającego za zakupy sprzętu. - Do dnia dzisiejszego nie zostały odebrane ze względu na niespełnianie wymagań zawartych w umowie - napisał podpułkownik Rober Wincencik. Obie maszyny stoją ciągle w hangarach nieużywane. Producent, czyli włoska firma Leonardo (właściciel między innymi zakładów PZL Świdnik), deklarował w listopadzie, że braki zostaną usunięte "najpóźniej do lipca". Postanowiliśmy sprawdzić, czy tak się stało. Firma Leonardo przyznała w odpowiedzi na pytanie tvn24.pl, że testy nowego oprogramowania ciągle trwają. Nie podała, kiedy mogą się zakończyć. Padło zapewnienie, iż "obecnie celujemy dostarczyć flotę do końca listopada". Oznacza to więc, że zapewnienie "najpóźniej do lipca" jest już nieaktualne.
Latające symulatory
Pod stwierdzeniem "dostarczyć flotę" kryje się najpewniej zamiar dostarczenia wszystkich ośmiu zamówionych przez Polskę maszyn, choć firma tego nie uściśliła. Poza dwoma pierwszymi maszynami kurzącymi się w Dęblinie, gotowe są już co najmniej cztery kolejne. Polska zapłaciła za nie oraz różne dodatki w postaci na przykład symulatorów łącznie 1,2 miliarda złotych. Dlaczego Polacy robią problem z powodu oprogramowania? Ważnym atutem włoskich maszyn, będących niezaprzeczalnie jednymi z kilku najnowocześniejszych odrzutowców szkoleniowych na świecie, jest rozbudowany system symulacji. Komputery maszyny mogą udawać, że są F-16 w wersji używanej przez Polskę. Między innymi symulować użycie różnych rodzajów uzbrojenia. Mogą też udawać, że na przykład atakuje je ktoś z ziemi. Znacznie podnosi to realizm szkolenia i jego jakość. Problem w tym, że Włosi nie dokończyli oprogramowania zgodnego z polskimi wymogami na czas. Na razie nie potrafi ono symulować użycia wielu najnowszych wersji amerykańskiego uzbrojenia, zakupionych przez Polskę do swoich F-16. Na przykład rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu AIM-9X czy średniego zasięgu AIM-120C.
Prowizoryczne szkolenie we Włoszech
Zgodnie z prawem obu pierwszych samolotów nie przyjęto wiec do służby, a dostawy kolejnych zawieszono. W zamian, jak napisał tvn24.pl podpułkownik Wincencik, naliczane są kary finansowe. Ich liczenie jest skomplikowane i bez znajomości dokładnego harmonogramu dostaw nie sposób oszacować, ile już wynoszą. Za każdy dzień opóźnienia w dostawie jakiegoś elementu kontraktu naliczana jest kara w wysokości 0,1 procenta wartości tegoż elementu. Tymczasem uruchomiono prowizoryczny program szkoleń. - Piloci Sił Powietrznych wytypowani do przeszkolenia na samoloty M-346 są obecnie szkoleni we Włoszech - poinformował podpułkownik Wincencik. Latają tam na M-346 włoskiego wojska i maszynach wyprodukowanych dla Polski, ale czekających na docelowe oprogramowanie. Na zdjęciach z Włoch widać cztery kolejne Bieliki z namalowanymi już polskimi oznaczeniami. We Włoszech szkolą się też technicy z Dęblina, którzy mają docelowo obsługiwać nowe samoloty.
Wyczekiwana rewolucja nie może nadejść
Program rewolucji pokoleniowej w tym, jak szkoli się młodych polskich pilotów, nie stoi więc w miejscu. Jest jednak opóźniony. Gdyby nie było problemów z oprogramowaniem, w Dęblinie byłoby już pięć lub sześć Bielików i przebudowa systemu szkolenia szłaby pełną parą. Obecnie adepci Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznej (nazywana też Szkołą Orląt) uczą się na wiekowych polskich odrzutowcach TS-11 Iskra. Zaczęto je projektować jeszcze w latach 50. i choć później je trochę zmodernizowano, to zdecydowanie nie można ich już nazwać przystającymi do współczesności. O konieczności ich wymiany mówiono już w czasach PRL, ale stosowną umowę udało się podpisać dopiero w 2014 roku. Przejście z Iskier na Bieliki będzie skokiem z analogowego PRL do cyfrowego XXI wieku. Nie może więc dziwić, że kiedy w listopadzie dwa pierwsze M-346 przyleciały do Dęblina, to były witane entuzjastycznie i z pompą. Jednak na razie uczniowie Szkoły Orląt muszą się jeszcze uzbroić w cierpliwość.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: 4.SLSz/ZOOM | kpt. Grzegorz Grabarczuk