Przez pięć lat sprawa ordynator ze szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim nie trafiła do sądu - informuje reporterka "Dużego Formatu" Justyna Kopińska. Kobieta, która miała brutalnie znęcać się nad swoimi pacjentami, nadal leczy chorych.
Jesienią 2010 roku do rzecznika praw dziecka przyszedł list ze szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych w Starogardzie Gdańskim. To jeden z najstarszych i największych szpitali psychiatrycznych w Polsce, nazywany też Kocborowem.
Pielęgniarki i salowi opisali w nim drastyczne kary, jakie ordynator oddziału nr XXIII Anna M. miała stosować wobec nastoletnich pacjentów. Kobieta miała ich poniżać, wyzywać, zamykać w izolatkach i ograniczać spotkania z rodzicami.
"Pacjenci traktowani byli nieludzko"
Oddział XXIII, opisany w liście do rzecznika, powstał w styczniu 2009 roku. Od początku jego ordynatorem była Anna M. Trafiają do niego dziewczyny i chłopcy w wieku 13-18 lat z zaburzeniami emocjonalnymi lub psychicznymi.
Po otrzymaniu listu pracownicy biura Rzecznika Praw Dziecka oraz wojewódzki konsultant ds. psychiatrii dr Izabela Łucka przyjechali w listopadzie 2010 r. na kontrolę oddziału.
W swoim aporcie wskazali wiele przypadków znęcania się nad pacjentami, jak zastraszanie, kopanie, usypywanie uzależnionym od narkotyków "ścieżek z cukru" z rozkazem: "Wciągnij". Za niegrzeczne zachowanie "wstrzykiwano dzieciom zastrzyki z soli fizjologicznej. "
Po raporcie odbyła się jeszcze kontrola wojewódzka. Jerzy Karpiński, lekarz wojewódzki, mówił w "Faktach" TVN: - Wszystkie opisane w raportach sytuacje wydawały się wręcz nieprawdopodobne, ale po dokładnej analizie potwierdziły się i kwalifikują tylko do prokuratury. Ta sprawa ma charakter kryminalny. Pacjenci traktowani byli nieludzko.
Prof. Katarzyna Popiołek, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, dodała: - Te dzieci trafiły do piekła, przecież to był obóz koncentracyjny, a jakie są skutki przebywania w obozie, wiemy od drugiej wojny światowej.
Gdy sprawa wyszła na jaw, na oddziale wymieniono kadrę. Pracę straciła ordynator Anna M., dyrektor szpitala oraz kilku pracowników. Śledztwo w sprawie znęcania się nad nastolatkami ze względu na wagę podejrzewanych przestępstw zostało przeniesione z prokuratury w Starogardzie Gdańskim do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Bezkarna ordynator?
Jak ustaliła reporterka "Dużego Formatu" Justyna Kopińska, pięć lat po wydarzeniach w Kocborowie była ordynator Anna M. pracuje jako biegła Sądu Okręgowego w Gdańsku oraz psychiatra w przychodni w Malborku.
Już przed 2010 rokiem do prokuratury w Starogardzie Gdańskim napływały informacje o przemocy na różnych oddziałach w Kocborowie. Wszczęto 14 postępowań, które dotyczyły narażenia pacjentów przez personel szpitala na utratę życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu, znęcania się salowych nad pacjentami oraz doprowadzenia nieletniej pacjentki z oddziału XXIII do obcowania płciowego.
Prokuratura w Starogardzie odrzuciła lub umorzyła wszystkie 14 postępowań.
Do sądu nie trafił żaden akt oskarżeni przeciwko ordynator. - Psychiatra Anna M. zachorowała, przedłożyła zaświadczenie lekarskie podpisane przez biegłego sądowego i nie mogła wziąć udziału w przejrzeniu zebranego materiału dowodowego. A jesteśmy zobowiązani udostępnić materiał podejrzanemu, zanim powstanie akt oskarżeni - tłumaczy reporterce prokurator Bożena Kapusta, która prowadzi sprawę.
Nazwisko kobiety jeszcze do niedawna widniało na liście biegłych sądowych marszałka pomorskiego opublikowanej w internecie. Dopiero po interwencji dziennikarki prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku usunął Annę M. z tej listy.
M., choć śledczym przedstawia zwolnienie lekarskie, nadal przyjmuje w gabinecie w Malborku. Reporterce udało się umówić do niej na wizytę lekarską.
Prokurator prowadząca sprawę pytana, dlaczego nie zastosowała żadnego środka zapobiegawczego wobec Anny M., mówi, że nie było ku temu żadnych przesłanek.
Wspomnienia byłych pacjentów
Autorka reportażu skontaktowała się z byłymi pacjentami szpitala.
Jedna z kobiet tak opisywała swój pobyt na oddziale nr XXIII w 2009 r.:
"Miałam 15 lat, gdy trafiłam na oddział psychiatryczny. Policjanci, którzy po mnie wtedy przyjechali, nie powiedzieli, dlaczego biorą mnie do szpitala. Może dlatego, że cały czas wagarowałam i nie słuchałam nauczycieli. Najbardziej zapamiętam, jak ordynator kazała związać Roberta, który nic złego nie zrobił. Był przy kości i za to z niego szydziła. Leżał taki związany, załatwiał się pod siebie, w końcu cały materac przeciekł i zaczęło się lać na podłogę. To taka scena, której nawet na horrorze nikt nie zobaczy. Każdy mógł podejść i go uderzyć. Niektórzy salowi chcieli przypodobać się ordynator, więc zaczęli go bić sznurami. A on trząsł się cały ze strachu. Innym razem związano chłopca, na którego pluli i rzucali jedzenie. Ordynator urządzała bijatyki z dziewczynami. Przekomarzałyśmy się, przyszła doktor Anna i powiedziała do Sary: 'Jak jesteś taka niewyżyta, to stań do prawdziwej walki'. Zabrała ją do sali do ćwiczeń. Później Sara wyszła taka upokorzona, posiniaczona, a doktor śmiała się i mówiła: 'Nawet bić się nie potrafisz. Ordynator miała jakieś 40 lat, szczupła, krótkie czarne włosy. Często chodziła w okularach przeciwsłonecznych, nawet w pomieszczeniach. Była wulgarna. Inni lekarze tak się nie odzywają do ludzi. Wyzywała nas od debili, złodziei. Salowi też nas poniżali, ale chyba głównie na jej życzenie. Chociaż była jedna rzecz, którą robili sami - dotykanie związanych dziewczyn. Podobno traktują to jako bonus pracy w szpitalu. Jedna z dziewczyn została zgwałcona, nie pamiętam, czy przez pacjenta czy salowego, w każdym razie rodzice to zgłaszali do prokuratury. Nic z tym dalej nie zrobiono. Skoro z gwałtem nic nie zrobili, to byliśmy pewni, że nie zajmą się pozostałymi karami. Raz pani Anna wyrzuciła jednego z chłopców w samej bieliźnie na spacerniak, kazała mu szczekać, udawać psa. Pewnie gdyby stosowała tylko zastrzyki i pasy, nikt by tego nie wykrył. Ale ona się w tym upokarzaniu rozsmakowała."
Pacjentka dodaje: "Myślę, że ta doktor Anna była chora psychicznie bardziej niż my. Tylko dlaczego nikt tego od razu nie zauważył?"
"Nie wierzę, że ordynator kiedykolwiek pójdzie do więzienia za to, co nam zrobiła. Jeśli pozwolą jej wykonywać ten zawód w innym miejscu, w innym szpitalu, jestem pewny, że zrobi to ludziom ponownie" - mówi inny pacjent.
Była ordynator odmówiła rozmowy reporterce "Dużego Formatu". Zaznaczyła tylko: - Cała afera wynikła z zemsty. Zaczęłam zgłaszać przemoc salowych na oddziale, a oni zaatakowali mnie na wielu frontach, między innymi rozpętali aferę, napisali do rzecznika. Proszę zostawić numer telefonu, nie wykluczam udzielenia pani wywiadu w przyszłości - stwierdziła na koniec.
Autor: db//plw / Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY 3.0) / Paweł Oleksiak