- Pasza ze skrzyni trafia do wszystkich żłobów, do wszystkich koni. Nie bardzo rozumiem obecność tych substancji w paszy. Takie historie się zdarzały, ale to na skutek błędów technologicznych w mieszalniach pasz - mówił w TVN24 Marek Trela, były prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim. To komentarz ws. raportu mówiącego, że w paszy podawanej koniom były antybiotyki, które są dla nich szkodliwe.
"Rzeczpospolita" dotarła do wyników badań paszy, którą były karmione konie w Janowie Podlaskim. Instytut Weterynarii w Puławach znalazł tam niebezpieczne dla koni antybiotyki, które powodują bolesną śmierć. Informacje potwierdził minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Substancja miała znajdować się w skrzyni, w której składowany jest owies dla koni.
- Pasza ze skrzyni trafia do wszystkich żłobów, do wszystkich koni. Tam jest 17 boksów, w związku z tym wszystkie 17 koni dostaje to samo. Nie bardzo rozumiem obecność tych substancji w paszy. W żaden logiczny sposób nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Takie historie zdarzały się, kiedy pozostałości paszy drobiowej trafiały do mieszanek końskich, ale to na skutek błędów technologicznych w mieszalniach pasz. Tu mamy do czynienia z owsem, w owsie już kompletnie nie miała szans znaleźć się ta substancja. Zupełnie tego nie rozumiem - mówił Marek Trela.
Trela to wieloletni prezes stadniny w Janowie Podlaskim. Został odwołany 19 lutego przez prezesa Agencji Nieruchomości Rolnych po tym jak w październiku ub. roku padła utytułowana klacz Pianissima. Decyzja ta spotkała się z oburzeniem środowiska w kraju i za granicą, wiele krytycznych głosów padło ze strony polityków opozycji i mediów.
- Natychmiast po tym, jak „Rz” ogłosiła te wyniki, zacząłem szukać w internecie tego antybiotyku. Są doniesienia naukowe, na podstawie doświadczeń przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, na temat zatrucia tymi antybiotykami. One dają konkretne objawy chorobowe - objawy zatrucia. Tutaj nie mieliśmy do czynienia z objawami zatrucia, a mieliśmy do czynienia ze skrętem jelit. Żadnych wcześniejszych objawów chorobowych nie było - komentował.
Według prezes Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich Anny Stojanowskiej to "przedziwna teoria, że antybiotyki spowodowały padnięcie klaczy".
- Pasza, która jest dawana koniom w stajni, to jest siano i owies. Ten owies składowany jest w skrzyni, z której karmione są wszystkie konie, które znajdują się w stajni, one nie są wydzielane dla poszczególnych koni. Obsługa stajni, lekarz weterynarii, który jest tam codziennie, zauważyliby dziwne zachowanie innych koni, gdyby jakieś objawy zatrucia wystąpiły - mówiła.
- Trudno tu mówić o przypadku, można mówić o niekompetencji ludzi i błędach ludzkich, bo cała opieka nad końmi polega na eliminowaniu czynników, które mogą spowodować utratę zdrowia - tłumaczyła Stojanowska.
Transportowano ciężarną klacz
Od października w stadninie w Janowie Podlaskim padły trzy konie. Chodzi o cenne klacze Pianissima, Preria i Amra. Ostatnia z nich (podobnie jak Preria, należąca do Shirley Watts) przebywała w janowskiej stadninie w ramach dzierżawy. Kilka dni wcześniej klacz oźrebiła się. Zwierzę zostało przewiezione przed oźrebieniem do kliniki SGGW w Warszawie.
Trela skrytykował tą decyzję. - Klacze powinny źrebić się tam, gdzie przebywają stale. Jak najwcześniej przed narodzinami dziecka powinny być przywiezione na dane miejsce, a później jak najdłużej po porodzie pozostać tam, ponieważ ten okres poporodowy jest najniebezpieczniejszy dla klaczy i źrebaka - powiedział.
- Proszę sobie wyobrazić sytuację, że ciężarną klacz wiezie się 200 kilometrów na 7-8 dni przed porodem w obce środowisko, z obcą wodą, z obcą paszą, z obcą obsługą. Ona źrebi się w Warszawie w obcym środowisku, gdzie źrebie nie może nabrać odporności na środowisko bakteryjne, które jest w tym miejscu. Później tę klacz w połogu z kilkudniowym źrebakiem wiezie się ponownie w nowe środowisko - tłumaczyła Stojanowska. Według niej taka decyzja była spowodowana brakiem wiedzy na temat opieki nad końmi.
Autor: kło/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24