|

Polski mistrz Rolanda Garrosa. "Kibicują babcie, dziadek Adam to fanatyk"

Alan Ważny, mistrz juniorskiego Rolanda Garrosa w deblu
Alan Ważny, mistrz juniorskiego Rolanda Garrosa w deblu
Źródło: Darek Delmanowicz/PAP
Płakał, przez godzinę albo i dłużej, kiedy tata na zachętę zaproponował ten pierwszy, pokazowy trening. Dzisiaj bez tenisa nie wyobraża sobie życia, podporządkował tenisowi absolutnie wszystko. Na razie, dopiero co, został mistrzem juniorskiego Rolanda Garrosa, w deblu, u boku Fina Oskarego Paldaniusa. Co dalej? Gdzie Alan Ważny widzi siebie za lat pięć, powiedzmy, że za tyle?Artykuł dostępny w subskrypcji

Piłka meczowa, wtedy, w Paryżu. Nerwy? Stres? Emocje? W myślach mistrzostwo było ich, czy droga do niego wciąż daleka?

- W singlu ten stres na pewno byłby większy, bo tam jesteś sam. Tu byliśmy razem. Wiadomo, przed taką piłką zdenerwowanie jest trochę większe, ale w deblu, przy serwisie, zaplanowana jest każda wymiana. Ustaliliśmy z Oskarim, że pierwszy serwis, bo serwował on, pośle na zewnątrz, a ja pójdę w lewo. Nie trafił, więc przed drugim pokazałem mu, żeby uderzył na ciało. I wyszło na nasze, rywal posłał po crossie dość słaby return, a ja skończyłem ten mecz wolejem - opowiada dla TVN24+.

W tym wielkim finale Polak i Fin pokonali Amerykanów, Noaha Johnstona i Benjamina Willwertha 6:2, 6:3. Bardzo pewnie.

Potem? W czasie dekoracji humory rzecz jasna dopisywały. Oskari zadziwił, przemawiając i dziękując po angielsku, nagle powiedział: "Dzień dobry, dziękuję". Tak jest, po polsku. - Z grzecznych słów zna tylko te dwa. Z tych mniej grzecznych, znacznie więcej - wyjaśnia Alan. On po fińsku wymówić jest w stanie też dwa, góra trzy słowa. Są kolegami, od czterech, może pięciu lat kolegami bardzo dobrymi. Bywało, że na wyjazdach nocowali w tym samym pokoju, nawet przez tydzień. Kumple i już.

W sobotni wieczór po finale mistrzowie, ich trenerzy i najbliżsi, wybrali się w Paryżu na uroczystą kolację. Świętowanie, toasty, szampan? - Nie, nie, ja nie, alkohol to nie ja, nawet szampan - mówi Alan. Już po przylocie do Polski też wyskoczył na miasto, z przyjacielem, a nawet więcej. - Gabriel to nawet nie przyjaciel, a brat, dokładnie, właściwie brat. Do tej samej szkoły chodziliśmy. Do klasy nie, bo on jest młodszy, ale znamy się nie ze szkoły, a z piaskownicy, chyba tak długo - opowiada.

Ważny: na korcie za każdym razem czuję gigawielką frajdę

Rzeszów, tam Alan mieszka, tam trenuje, tam się urodził, 4 czerwca roku 2007, pełnoletni jest zatem od niedawna. Tenis był pierwszy, od początku. Nie piłka nożna, nie inna dyscyplina. Tenis, zawsze tenis, chociaż na zajęcia iść nie chciał, za nic. Przepłakał z godzinę. Albo więcej.

- Miałem pięć lat, byłem dzieckiem trochę nieśmiałym, nigdzie nie chciałem chodzić, dobrze czułem się w domu, wśród swoich, nie wśród obcych. Tata grał w tenisa amatorsko i postanowił mnie zachęcić, pokazać, na czym ten sport polega. Płakałem i płakałem. A jak w końcu poszliśmy, spodobało mi się od razu, tym bardziej że na trzecim treningu ograłem dzieci, które grały od roku czy dwóch.

Alan Ważny, jego idolem jest Rafael Nadal
Alan Ważny, jego idolem jest Rafael Nadal
Źródło: Darek Delmanowicz/PAP

Co w tenisie jest tak magnetycznego, że został w nim na dobre? Że tenisowi podporządkował życie? - Nie ma prostej odpowiedzi. Ja jestem gigawielkim fanem tego sportu, na korcie za każdym razem czuję gigawielką frajdę. Zawsze tak było. Z czasem staje się to coraz bardziej profesjonalne, bardziej zawodowe, trenowanie, turnieje, wyjazd za wyjazdem, ciągle w drodze. Ale ta frajda jest, chyba coraz większa - opowiada.

"Od następnego roku postawiliśmy na szkołę brytyjską"

18 lat skończone. Szkoła? Matura? - Nie jestem w polskiej szkole, tylko w brytyjskiej, online - tłumaczy Alan. Na czym taka nauka polega? - Przepisałem się w pandemii, kiedy zaczęły się zdalne lekcje. Doszły też problemy z frekwencją, bo wyjazdów związanych z tenisem tylko przybywało. Tata zaproponował, żebyśmy przez miesiąc spróbowali tej brytyjskiej szkoły. Najpierw byłem w obu, a od następnego roku szkolnego postawiliśmy tylko na brytyjską. Lekcje są zdalne, poziom bardzo wysoki, nauczyciele rozumieją, że jestem sportowcem, jeżeli trzeba, sprawdziany mam przesuwane na inny termin.

Dobrze, a matura? - Zdawałbym już w tym roku, maturę brytyjską, niestety, złożyło się tak, że trzy dostępne terminy wypadają na trzy Wielkie Szlemy. Zdam za rok, taki jest plan. Na egzaminy maturalne zapisuję się sam, w tych podanych terminach, odbywają się w centrach egzaminacyjnych, w Polsce, jedno z nich na pewno jest w Warszawie - wyjaśnia.

Dziadek ma prawie 80 lat, przyjeżdża rowerem

Mama i tata - pana Aneta i pan Paweł - sukces Alana oglądali z bliska, z trybun, do Paryża polecieli, inaczej być nie mogło. W Polsce kibicowali wnukowi dziadkowie, imiona wymienić jak najbardziej należy - dziadek Adam i babcia Krysia, to od strony mamy, dziadek Henryk i babcia Beata, to od strony taty.

Kibicują wszyscy, z całych sił. - Dziadek Adam to fanatyk, kibic totalny - mówi Alan. - Ma prawie 80 lat, a czasami przyjeżdża na moje treningi, rowerem przyjeżdża, siedzi i patrzy. Po wygranej w Paryżu zadzwonił do mnie, cały zapłakany. Kiedyś grał w piłkę, bramkarzem był. Strasznie czuły jest, wrażliwy, taki emocjonalny. Ekstra mieć takich kibiców. Rodzina jest w tym sporcie bardzo ważna, nic by bez niej nie było. Jak miałem 10 lat, turnieje rozgrywałem głównie na Śląsku, dwudniowe, co weekend, samochodem na nie jeździliśmy. Potem turnieje ogólnopolskie, pierwsze mistrzostwo Polski, do lat 12. Koszty są ogromne, wiadomo, te finansowe. Jestem jedynakiem, mama zrezygnowała z pracy, żeby dbać o tę moją karierę, można powiedzieć, że jest moją menedżerką, ale dba o wszystko, jedzenie, wyjazdy, absolutnie wszystko.

"Miejmy nadzieję, że w turniejach Wielkiego Szlema"

Wzór? Idol? Bohater? Rafa Nadal, gigant, tytuły wielkoszlemowe w singlu, w tym na kortach Rolanda Garrosa. Alan też stawia na rywalizację w singlu. - W moi wieku każdy gra w w debla, bo w tych kategoriach wiekowych ranking jest łączony, singlowy i deblowy. Wygraliśmy z Oskarim w Paryżu, super, ale skupiamy się na singlu.

Trenerem Alana od lat ponad pięciu jest Konrad Kolbusz, rocznik 1979, absolwent krakowskiej AWF, zawsze marzył, by skończyć te studia. Sam grał w tenisa, pokonały go kontuzje. Jak chłopiec - lat wtedy skończonych 12 - do niego trafił?

- Znaliśmy się, środowisko tenisowe nie jest tak duże, Alan był zresztą naszym zawodnikiem, w Czarnych Rzeszów. Coś mu się nie poukładało z poprzednim trenerem i trafił do mnie, nie pamiętam już, czy na pierwszą rozmowę przyszedł z tatą czy z mamą, a może byli we trójkę - mówi Kolbusz.

Alan Ważny i trener Konrad Kolbusz
Alan Ważny i trener Konrad Kolbusz
Źródło: Darek Delmanowicz/PAP

Mocne strony Alana? - Szybkość uderzenia. Fantastyczny backhand. Forehand zresztą też. Bardzo dobra technika. Lekkość poruszania się po korcie, co jest i ważne, i trudne. Ogromny talent.

Nad czym musi najbardziej musi pracować, żeby go tylko nie wychwalać? - Nad wszystkim, to taki sport, że zawsze i każdego jest coś do poprawy, nawet u tych, którzy wygrywają Wielkie Szlemy. Na dziś do poprawy będzie szybkość, na jutro poruszani się po korcie, za tydzień - mental. Ciągle coś. Teraz jest czas na radość, ale pracować trzeba bez przerwy.

Wzruszył się trener w Paryżu po piłce meczowej? - Oczywiście, że tak.

Łezka popłynęła? - Oczywiście, że tak.

Gdzie widzi Alana za lat pięć, powiedzmy, że za tyle? O jakiej skali talentu rozmawiamy? - Chciałbym go zobaczyć w seniorskim Rolandzie Garrosie, w singlowej drabince. To na początek, jak najszybciej. Widzę go tam i wierzę, że może tam dotrzeć. Wierzę, że da radę to zrobić.

Gdzie za te pięć lat widzi siebie Alan? Odpowiedź pada szybko. Błyskawicznie. - Miejmy nadzieję, że w turniejach Wielkiego Szlema. Że tam będę, w tym towarzystwie. Już to byłoby bardzo w porządku, ale wiadomo, że najfajniej jest wygrywać.

W niedzielę 15 czerwca ruszają eliminacje do challengera ATP w Poznaniu, do których Ważny dostał w singlu tzw. dziką kartę. W deblu wystąpi w turnieju głównym razem z Paldaniusem.

Czytaj także: