Jacek Siewiera, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, odniósł się w "Faktach po Faktach" w TVN24 do sprawy znalezienia szczątków rakiety pod Bydgoszczą. Stwierdził, że "nie jest tak prosta w wyjaśnieniu i wymaga spokoju". - Jeżeli ktoś popełnił błąd, to poniesie za niego odpowiedzialność, nie ma taryfy ulgowej w tym względzie - podkreślił.
11 maja szef MON, wicepremier Mariusz Błaszczak wydał oświadczenie na temat rakiety, która 16 grudnia spadła w Zamościu pod Bydgoszczą - została znaleziona w kwietniu - oraz na temat kontroli w tej sprawie w Dowództwie Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych. - Zgodnie z ustaleniami kontroli Dowódca Operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując mnie o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej ani nie informując Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych przewidzianych w procedurach służb - oświadczył szef MON.
Do tej sprawy odniósł się w "Faktach po Faktach" major rezerwy doktor Jacek Siewiera, szef BBN.
Powiedział, że "jest wiele niuansów i właśnie dlatego ta sprawa jest tak trudna do wyjaśnienia". Dodał, że "sprawa jest absolutnie wyjątkowa i bez wątpienia ma istotny wpływ na bezpieczeństwo państwa, ale też decyzje podjęte na jej podstawie również będą miały fundamentalny wpływ na bezpieczeństwo państwa".
Siewiera: podstawową kwestią jest to, o czym meldował ministrowi Dowódca Operacyjny
Siewiera wskazywał, że "pierwszą podstawową kwestią jest to, o czym meldował ministrowi Dowódca Operacyjny, o czym wiedział minister". - Bo informacja - zgodnie z oświadczeniem ministra Błaszczaka - dotyczy przekazania informacji o obiekcie zbliżającym się w stronę Polski, mogącym być rakietą, w dacie 16 grudnia, oraz informacja dotyczy zarejestrowania odbicia radarowego na stacjach radiolokacyjnych na terytorium Polski, które nie jest jednoznaczne z identyfikacją statku powietrznego czy obiektu będącego rakietą - mówił dalej. Dodał, że to jest "bardzo istotne rozróżnienie".
- Gdy wykrywana jest aktywność lotnictwa Federacji Rosyjskiej, tego typu informacje bardzo często przechodzą w sieci komunikacji sojuszniczej. Wówczas podnoszone są rzeczywiście gotowości środków obrony państw sojuszniczych - zwracał uwagę.
Kiedy zostały poderwane samoloty polskie i amerykańskie?
- Tu trafiamy na pierwszą kluczową kwestię: sposób działania państwa będącego w stanie wojny a sposób działania państwa będącego w stanie pokoju. W stanie pokoju reagowanie jest zupełnie inne. W stanie wojny państwo ma uziemione lotnictwo cywilne, nie odbywa się lotniczy ruch cywilny i każde odbicie radarowe, które w tym okresie - od momentu podniesienia lotnictwa dalekiego zasięgu - znajdzie się w odbiciu radarowym, jest potencjalnym celem dla obrony przeciwlotniczej lub dla myśliwców. Natomiast w państwie, które nie uczestniczy w konflikcie zbrojnym, do jakiegokolwiek działania konieczne jest przechwycenie, czyli wydanie komendy przechwycenia, poderwanie środków dyżurnych (....) - tłumaczył szef BBN.
Jak mówił dalej, powołując się na oświadczenie ministra Błaszczaka, 16 grudnia doszło do poderwania dwóch par myśliwców - polskich i amerykańskich. - One był obecne w powietrzu tego dnia, to jest kluczowe dla zrozumienia sytuacji - dodał.
- Stacje radarowe, naziemne - nie precyzując (ile ich było) - zarejestrowały odbicie radarowe. Podobnie poderwano, zgodnie z procedurami natowskimi, pary dyżurne. Te samoloty nie zarejestrowały odbicia - mówił dalej.
Siewiera: można otworzyć ogień tylko do odbicia radarowego, ale to jest wbrew procedurom natowskim
- Większość komentarzy zaczyna się od tego, "dlaczego ten obiekt nie został strącony". Dla strącenia takiego obiektu kluczowe jest nawiązanie kontaktu wzrokowego pilota, przechwycenie, bo warunki tamtego dnia były fatalne. Widoczność w północnej części Polski, momentami - przez oblodzenie i marznące mgły - sięgała dwustu metrów - mówił dalej Siewiera. - Na dwie, trzy, cztery stacje radarowe naziemne mamy dwie pary dyżurne, dwie amerykańskie. Każdy z tych samolotów ma swoją pokładową stację radarową, sięgającą na kilkadziesiąt kilometrów, (...), żaden z nich nie wykrywa celu, żaden z nich nie dokonuje przechwycenia - podał Jacek Siewiera.
Gość TVN24 zaznaczył, że "można otworzyć ogień tylko do odbicia radarowego, ale to jest wbrew procedurom natowskim". Tłumaczył, że można to zrobić, jeżeli jest pewność, do czego się strzela. - A tu nie ma takiej pewności. Taka jest interpretacja tych informacji, które przekazał minister obrony - podkreślił.
Siewiera: ta sytuacja wyglądałaby tak samo w każdym innym kraju europejskim, sojuszniczym NATO
Siewiera, mówiąc następnie o próbach poszukiwania obiektu, ponownie odwołał się do niekorzystnych wówczas warunków atmosferycznych. - Pogoda w tamtym czasie nie była pogodą, która umożliwiła lot jednostki ASAR, czyli śmigłowca poszukiwawczego-ratowniczego. Widoczność była miejscami ograniczona do 200 metrów. To są warunki, w których poszukiwanie z wykorzystaniem śmigłowca jest utrudnione - dodał.
Szef BBN stwierdził, że "ta sytuacja wyglądałaby tak samo w każdym innym kraju europejskim, sojuszniczym NATO". - Brak jest instrukcji, która jednoznacznie określałaby, kiedy należy przerwać poszukiwanie, kiedy należy je wznowić, w jakich okolicznościach - powiedział.
Dodał, że nie ma instrukcji, "które precyzują kwalifikację takich celów z odbić radarowych, stopień podejmowania decyzji".
Siewiera: nie ma taryfy ulgowej
Siewiera mówił również, że wyjaśnienie sprawy "wymaga spokoju".
Odniósł się też do ewentualnych konsekwencji personalnych, które miałyby być wyciągnięte. - Jeżeli ktoś popełnił błąd, to poniesie za niego odpowiedzialność, nie ma taryfy ulgowej w tym względzie - podkreślił. - Nie ma świętych krów. Jeżeli będą stwierdzone błędy, zaniechania, to będzie wyciągnięta odpowiedzialność - zapewnił.
Siewiera o spotkaniu prezydenta z sekretarzem generalnym NATO
Szef BBN mówił także więcej o funkcjonowaniu polskiej obrony przeciwlotniczej. - Faktem jest, że tak szybko jak dziś rozwija się obrona przeciwlotnicza Rzeczypospolitej Polskiej, nie rozwijała się nigdy wcześniej - stwierdził.
Zapytany, czy wniosek z sytuacji spod Bydgoszczy jest taki, że powinniśmy lepiej obserwować to, co pojawia się w naszej przestrzeni powietrznej, odparł, że "bez wątpienia tak". - Dziś minister obrony przygotował wizytę u naszych włoskich partnerów w wyniku której zostanie wprowadzony również kontyngent okrętu rakietowego na polskie wody, który będzie wspomagał również obronę przeciwlotniczą w północnej części Polski, również infrastrukturę krytyczną - poinformował.
- Specjalnie przed programem poprosiłem o wyciąg z incydentów lotniczych z wykorzystaniem obrazowania radarowego, wszystkich incydentów, które miały miejsce nie na Ukrainie, w krajach sąsiadujących, od początku wojny. Było ich 11. Każdy miał inny przebieg, natomiast każdy z nich wymaga analizy i modyfikacji procedur na poziomie natowskim. Temu było poświęcone wczorajsze spotkanie pana prezydenta z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem - przekazał Siewiera.
Siewiera o "braku zgody" prezydenta na sposób rozstrzygania spraw "tylko na podstawie debaty publicznej"
Szef BBN został zapytany także o to, że krótko po oświadczeniu ministra Błaszczaka z 11 maja, prezydent pojawił się wspólnie publicznie z Dowódcą Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych, generałem broni Tomaszem Piotrowskim, wobec którego szef MON sformułował zarzuty. - To jest brak zgody pana prezydenta, by kwestie tak kluczowe dla bezpieczeństwa państwa były rozstrzygane tylko na podstawie debaty publicznej - powiedział gość "Faktów po Faktach".
Źródło: TVN24