By rozkręcić "karuzelę VAT", wysocy rangą urzędnicy Ministerstwa Finansów mieli zapożyczyć się u biznesmena, który chwilę wcześniej wyszedł z aresztu tymczasowego. Jan L. trafił za kratki w związku z zarzutami o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która wyprowadziła ze SKOK Wołomin miliardy złotych - dowiedział się tvn24.pl.
Według naszych źródeł - pragnących zachować anonimowość - to tajemniczy biznesmen Jan L. pożyczył pieniądze, które miały posłużyć do rozkręcenia "karuzeli VAT". Oskarżeni o kierowanie tym procederem są m.in. dwaj byli dyrektorzy z Ministerstwa Finansów.
- To kilkaset tysięcy, które pokryły pierwsze koszty: wynagrodzenia dla "słupów", kupno towaru do wykonania pierwszego obrotu i różne dodatkowe wydatki - mówi tvn24.pl nasze źródło.
Następnie oskarżeni mieli zwracać Janowi L. pożyczony kapitał w ratach - w zależności od tego, jakie akurat kwoty udało im się uzyskać z procederu wyłudzeń zwrotu podatku. Pożyczka została zwrócona w całości.
Według ustaleń śledztwa grupę stworzyli dwaj mężczyźni, którzy pod koniec 2015 roku rozpoczęli karierę w Ministerstwie Finansów. Arkadiusz B. objął funkcję dyrektora centrum edukacji zawodowej ministerstwa, Krzysztof B. pracował jako wicedyrektor departamentu kontroli celnej, podatkowej i kontroli gier. Obaj zostali przyjęci do resortu, gdy jego wiceszefem był Marian Banaś, obecnie prezes Najwyższej Izby Kontroli. Arkadiusz B. przez urzędników MF był uważany za bardzo bliskiego współpracownika Banasia. W Ministerstwie Finansów pracował już dekadę wcześniej. Wtedy też wiceministrem był Marian Banaś.
Z prokuratorskiego aktu oskarżenia wynika, że grupa rozpoczęła swoją działalność już pod koniec 2015 roku, czyli krótko po tym, jak obaj urzędnicy rozpoczęli pracę.
Rezydent Szwajcarii
Jak odkryliśmy, Jan L. tuż przed udzieleniem pożyczki wyszedł z aresztu tymczasowego. Za kratki trafił w związku ze śledztwem, które prowadzili policjanci z CBŚP pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. O aresztowaniu Jana L. oraz dwóch innych osób informował na początku kwietnia 2015 roku ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki.
Rolę Jana L. szerzej opisywała Katarzyna Balcer, ówczesna rzeczniczka prasowa Centralnego Biura Śledczego Policji. - Jest to biznesmen, który pośredniczył w kontaktach między członkami zarządu SKOK-u wołomińskiego a swoją grupą, która wyłudzała pożyczki - mówiła policjantka.
Jan L., jak informowało wówczas CBŚP, był rezydentem Szwajcarii. Oznacza to, że tam opłacał podatki, co jest spotykaną praktyką wśród zamożnych osób z terenu całej Unii Europejskiej. Korzystają one z możliwości, jakie daje tamtejsze prawo do negocjacji z lokalnymi władzami wysokości podatku dochodowego.
Zajmujący się aferą SKOK-u Wołomin śledczy uważają, że podstawione osoby - tak zwane słupy - otrzymywały ogromne pożyczki, których nigdy nie zamierzały spłacać. Zyskiwały na tym po kilka tysięcy złotych, a prawdziwe zyski trafiały do organizatorów, czyli zarządu SKOK Wołomin oraz właśnie takich osób jak Jan L.
Według nieoficjalnych ustaleń dziennikarzy "Superwizjera" TVN grupa zorganizowana przez Jana L. miała wyprowadzić 69 milionów złotych ze SKOK-u Wołomin.
Prokuratura uchyliła areszt Janowi L. po wpłaceniu przez niego kaucji w wysokości 50 tysięcy złotych.
Zarzut: kierowanie grupą przestępczą
W śledztwie dotyczącym "mafii vatowskiej" w Ministerstwie Finansów Jan L. ma jedynie status świadka.
W śledztwie gorzowskim, dotyczącym SKOK-u Wołomin, L. jest podejrzanym, czyli ma zarzuty. Od czasu ich postawienia minęło ponad pięć lat, ale postępowanie wciąż trwa i akt oskarżenia przeciwko Janowi L. nie został jeszcze wysłany do sądu.
- Janowi L. przedstawiliśmy zarzuty z artykułu 258 paragraf 3 Kodeksu karnego oraz z artykułu 286 paragraf 1. O ich treści nie będziemy informować na obecnym etapie śledztwa, niemniej mają one związek z działalnością SKOK Wołomin - przekazał nam obecny rzecznik gorzowskiej prokuratury Łukasz Gospodarek.
Oznacza to, że od wiosny 2015 roku Jan L. jest podejrzany o kierowanie grupą przestępczą oraz oszustwo. Grozi mu do 10 lat więzienia.
Zapytaliśmy również prokuratora Gospodarka, dlaczego mimo upływu pięciu lat prokuratura nadal nie zakończyła śledztwa.
To wielowątkowe śledztwo, które obejmuje 924 podejrzanych. Wobec 540 osób już skierowaliśmy akty oskarżenia, 423 osoby zostały skazane
Straty związane z upadkiem SKOK Wołomin szacowane są nawet na cztery miliardy złotych.
Wizyty w parlamencie, spotkania z "Pruszkowem"
Dziennikarze tvn24.pl odkryli także związek między dyrektorem Arkadiuszem B. z Ministerstwa Finansów a Janem L. Nazwiska obydwu mężczyzn można odnaleźć w archiwach Sejmu. Obaj byli zgłoszeni do udziału w wysłuchaniu publicznym podczas prac nad projektem "ustawy o odnawialnych źródłach energii". Reprezentowali wówczas tę samą firmę, która działała w branży fotowoltaicznej.
Prace nad ustawą trwały od lipca 2014 roku do marca 2015 roku, kiedy została podpisana. Jan L. i Arkadiusz B. pojawiali się wspólnie na posiedzeniach sejmowych komisji, które zajmowały się rozwiązaniami prawnymi ważnymi z punktu widzenia reprezentowanej przez nich firmy.
- Przed objęciem funkcji w resorcie finansów Arkadiusz B. po prostu pracował dla Jana L. w tej spółce - mówi nam znajomy obu mężczyzn, prosząc o zachowanie anonimowości.
Ale Jan L. bywał nie tylko w Sejmie.
Jak informowali dziennikarze "Newsweeka" i "Superwizjera" TVN Jan L. był nie tylko przedsiębiorcą, ale miał też kryminalną przeszłość.
Według "Newsweeka" we wrześniu 2014 roku w hotelu Holiday Inn L. spotkał się na naradzie ze znanymi gangsterami gangu pruszkowskiego: "Wańką", "Parasolem", "Bolem", "Słowikiem" i "Fabianem" - informował tygodnik w listopadzie 2014 roku.
Nazwisko Jana L. można odnaleźć również w licznych materiałach zgromadzonych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Wynika z nich, że od początku lat 80. ubiegłego wieku Stołeczny Urząd Spraw Wewnętrznych rozpracowywał Jana L. jako członka szajek kradnących auta na zachodzie Europy i przemycanych następnie w hurtowych ilościach do Polski.
Z dziennikarskiego śledztwa "Superwizjera" TVN wynika również, że w ostatnich latach Jan L. interesował się warszawskim rynkiem nieruchomości. Stał się właścicielem kilku działek i kamienic w ramach tzw. reprywatyzacji, odkupując roszczenia. W taki sposób wszedł w posiadanie m.in. działki bezpośrednio sąsiadującej z siedzibą Urzędu Dzielnicy Śródmieście.
Reportaż "Superwizjera" TVN o Janie L.
"Musiał decydować jakiś chory układ"
Arkadiusz B. pracował przez kilka lat w firmach Jana L., ale jego CV jest znacznie bogatsze.
Jak już napisaliśmy, B. w resorcie pojawił się za sprawą Mariana Banasia, który od jesieni 2015 roku pełnił funkcję wiceministra finansów nadzorującego pion skarbowy. Arkadiusz B. i Marian Banaś wspólnie pracowali w ministerstwie także między 2005 a 2007 rokiem, czyli w czasach pierwszego rządu Prawa i Sprawiedliwości.
- Wtedy w resorcie finansów pracował również profesor Piotr Pogonowski, który od jesieni 2015 roku stał na czele Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To kierowana przez niego instytucja odpowiadała za weryfikację, kto obejmuje najwyższe stanowiska w państwie - mówi były oficer służb specjalnych.
Arkadiusz B. oraz Piotr Pogonowski tuż przed wyborami wygranymi jesienią 2015 roku przez Prawo i Sprawiedliwość znaleźli się w tej samej spółce. Jak opisywaliśmy, Agencję Monitoringu Wywłaszczeń, w której B. został prezesem, a Pogonowski trafił do rady nadzorczej, kontrolował wówczas biznesmen Kajetan K., na którym ciążyły wyroki za paserstwo.
- Nie jestem w stanie zrozumieć, w jaki sposób Arkadiusz B. mógł przekroczyć próg resortu finansów i rozpocząć tam pracę. Służby powinny takiej osobie uniemożliwić jakiekolwiek urzędnicze zajęcie, nie wspominając o posadzie dyrektora. Jeśli jego związki z Janem L. są widoczne za pomocą wyszukiwarki, to musiał decydować jakiś chory układ - mówi Marek Biernacki, poseł sejmowej komisji do spraw służb specjalnych i były koordynator tych służb.
Recydywista przychodzi do ABW
Niezrozumiała w sprawie podejrzeń o wyłudzenia zwrotu VAT przez ministerialnych urzędników jest bierność Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego kierowanej wówczas przez Pogonowskiego.
Przyprowadzili go tam policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, którym mężczyzna opowiedział, że współdziałał w zorganizowanej grupie przestępczej wyłudzającej zwrot podatku VAT. Twierdził, że stoi nad nim dwóch dyrektorów z Ministerstwa Finansów, którzy ją wymyślili i teraz chronią przed kontrolami skarbowymi.
Według jego opowieści spółki z tej karuzeli wyłudzały zwrot podatku dzięki fikcyjnemu obrotowi wyrobami jubilerskimi, które rzekomo były eksportowane do Czech, a w rzeczywistości w bagażniku prywatnego auta Krzysztofa B. wracały do kraju, by zaraz ponownie trafić na "eksport". W ten sposób, jak później ustaliła prokuratura, oskarżeni mieli wyłudzić co najmniej 5 milionów złotych.
Jednak funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie zajęli się opowieścią Krzysztofa M. i nie przerwali działalności grupy. Nie przekazali też tych informacji do zbadania prokuraturze. Dlaczego? Zapytaliśmy o to ABW, ale odpowiedź nic nie wyjaśniła.
Nie komentujemy sprawy
Sprawa wyszła na jaw dopiero rok później, gdy na trop funkcjonowania karuzeli VAT wpadli funkcjonariusze ze szczecińskiego Centralnego Biura Śledczego Policji. Najpierw zatrzymali Krzysztofa M., który w swoich wyjaśnieniach opisał kierowniczą rolę dwóch dyrektorów z Ministerstwa Finansów. Ci zaś zostali zatrzymani, we wrześniu 2018 roku Krzysztof B., a w styczniu 2019 roku - Arkadiusz B.
Arkadiusz B. zdążył jeszcze odebrać nagrodę w wysokości 38 tysięcy złotych, którą przyznał mu wiceminister Marian Banaś.
Piotr Pogonowski kierował ABW do lutego 2020 roku, gdy przeszedł do pracy w zarządzie Narodowego Banku Polskiego.
Tajny proces
Akt oskarżenia dotyczący karuzeli VAT, obejmujący 22 nazwiska, szczeciński oddział Prokuratury Krajowej skierował do sądu w listopadzie 2019 roku. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Szczecinie, skąd przekazano ją do Sądu Okręgowego w Warszawie.
W sierpniu 2020 roku - tuż przed terminem pierwszej wokandy - nagle prokuratura zwróciła się do sądu o utajnienie procesu. Oficjalnie dlatego, że w aktach znajdują się tajemnice skarbowe, których ujawnienie zagrażałoby bezpieczeństwu państwa. Sąd się zgodził.
Jak sprawdziliśmy, przed tym samym warszawskim sądem toczą się sprawy o wyłudzenia znacznie większych kwot podatku VAT, a rozprawy są jawne i każdy może obserwować ich przebieg.
Czy prokuratorzy przyjrzeli się bliżej informacjom, że pieniądze na uruchomienie karuzeli VAT urzędnicy pożyczyli od Jana L.? Na takie pytanie prokuratura nie udzieliła nam odpowiedzi. Podobnie jak na wcześniej kierowane pytania o bezczynność funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdy policjanci przyprowadzili do nich chcącego sypać Krzysztofa M.
- Ze śledztwa [dotyczącego wyłudzeń VAT przez urzędników - red.] wyłączono materiały w zakresie innych wątków, które są nadal prowadzone przez prokuraturę. Z uwagi na trwające postępowania przygotowawcze oraz wykonywane i planowane czynności procesowe na obecnym etapie nie udzielamy bliższych informacji co do przedmiotu i zakresu wyłączonych wątków - przekazał nam jedynie pion prasowy Prokuratury Krajowej.
"Najgorętszy świadek w kraju"
Z naszych informacji - potwierdzonych w licznych, niezależnych od siebie źródłach - na współpracę z organami ścigania poszedł jeden z aresztowanych dyrektorów i zarazem organizator "karuzeli VAT", czyli Krzysztof B.
- To najgorętszy świadek w kraju. Składa zaznania w kilkunastu postępowaniach, które prowadzą różne prokuratury i służby na terenie całego kraju. Utajnienie procesu jest rozpaczliwą próbą sprawienia, by jego zeznania nie przedostały się do opinii publicznej - uważa nasz rozmówca, który pracuje w prokuraturze.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24