Wśród ofiar 11 września było sześciu Polaków, m.in. Dorota Kopiczko. Jej matka Bogusława, gdy dowiedziała się o zamachu, nie chciała uwierzyć, że jej córka nie żyje. - Krzyczałam, że to niemożliwe. Nawet nie było myśli, że ona zginęła - wspomina po 10 latach.
Kopiczko opowiada, że dzień zamachów pamięta do dziś. - Córka miała tego dnia nie iść do pracy, bo miała planowany prywatny wyjazd na Florydę w czwartek. W poniedziałek nie była w pracy, robiła pranie, była zakatarzona, ale mówi: "muszę jeszcze coś tam uzupełnić, żeby wszystko było w porządku, pójdę jutro do pracy". No i poszła, na 7 - opowiada.
I kontynuuje: - Miałam włączony telewizor, coś robiłam w kuchni, ale słyszę, że coś krzyczą w telewizji, że mały samolot uderzył w wieżę. Nie skojarzyłam, że to jest to miejsce, w którym pracuje Dorotka. (...) Później komentator powiedział, że jest to duży samolot, ale ciągle nie wiedzieli co (się stało). Za ileś minut krzyczą, że drugi samolot nadlatuje. Ja to wszystko widziałam.
"Nawet nie było myśli, że ona zginęła"
Kopiczko podkreśla, że nie chciała uwierzyć, że jej córka może umrzeć. - Ja nadal nie wiedziałam, ciągle nie zdawałam sobie sprawy. Mój brat do mnie zadzwonił i powiedział, że ten pierwszy samolot uderzył w miejsce, gdzie pracuje moja córka. I wtedy krzyczałam, że to niemożliwe. (...) Nawet nie było myśli, że ona zginęła - wspomina.
Syn kobiety wraz z rodziną i znajomymi pojechał do Nowego Norku, by szukać Doroty. Wszyscy mieli nadzieję, że została ranna i przebywa w szpitalu. - Syn z grupą kuzynów i znajomych chodzili od szpitala do szpitala i dowiadywali się. Mieli zrobione jej zdjęcie, rysopis i wszędzie zostawiali. To trwało kilka dni, stan ciągłej niepewności i strasznej zgrozy - dodaje.
Kobieta podkreśla, że powodu tragedii nie rozumie do dziś. Nie popiera też odwetu USA i rozpoczęcia wojny w Afganistanie. - Zło rodzi zło - mówi.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24