- Myślę, że to jest bardzo na szkodę tego spotkania. Spotkania na wysokim szczeblu o naszym sąsiedzie, naszym regionie - powiedziała w "Kropce nad i" ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Była wiceszefowa resortu dyplomacji i była ambasador Polski w Rosji komentowała tak rozmowy czterech przywódców na temat Ukrainy, do których nie został zaproszony przedstawiciel Polski. Jej zdaniem taki ruch "nie buduje niczyjego bezpieczeństwa".
Ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (Polska 2050, Trzecia Droga) - była wiceszefowa resortu dyplomacji i była ambasador Polski w Rosji - mówiła w "Kropce nad i" w TVN24 o piątkowym spotkaniu w Berlinie czterech liderów: prezydenta USA Joe Bidena, kanclerza Niemiec Olafa Scholza, premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera i prezydenta Francji Emmanuela Macrona.
Omawiali oni możliwość zakończenia wojny Rosji przeciwko Ukrainie oraz rozmawiali o sytuacji na Bliskim Wschodzie. Przedstawiciel Polski nie został zaproszony do tych rozmów.
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24, na chwilę przed rozmową w "Kropce nad i", że "gospodarze decydują o tym, kogo chcą zaprosić" i "nie we wszystkich formułach jesteśmy obecni". - Tam nie zapadły żadne decyzje. Opublikowano komunikat. Z tego, co słyszę, i tak Bliski Wschód zdominował (podejmowane tam - red.) decyzje. Proszę pamiętać, że to było spotkanie zorganizowane na chybcika w zastępstwie tego spotkania, na którym miał być prezydent Andrzej Duda w Ramstein. Nie przykładałbym do tego aż tak dużej wagi - stwierdził Sikorski.
Pełczyńska-Nałęcz: bardzo nieciekawy sygnał do Kremla
Pełczyńska-Nałęcz - zapytana, czy zdziwił ją brak zaproszenia dla polskiego premiera na to spotkanie - przyznała, że "zdziwiło" ją, iż w rozmowach nie wziął udziału premier Donald Tusk. - Uważam, że to ewidentnie była decyzja gospodarzy, którzy tak zdecydowali. Myślę, że to jest po prostu bardzo na szkodę tego spotkania. Spotkania na wysokim szczeblu o naszym sąsiedzie, naszym regionie - wskazywała.
Jej zdaniem było to "bardzo niefortunne, bardzo zadziwiające". Ponadto oceniła okoliczności tego spotkania jako "bardzo nieciekawy sygnał do Kremla, jeśli chodzi o jedność europejską". - Powiem szczerze, że nawet nie umiem sobie tego wytłumaczyć, dlatego że to nie buduje niczyjego bezpieczeństwa. To nie jest tak, że Niemcy od tego mają lepiej - dodała.
Ministra zaznaczyła jednocześnie, że nie sądzi, aby "celem był sygnał do Rosji". - Ale Rosja obserwuje i widzi, co się dzieje i widzi, że jest rozmowa ponad głowami, za plecami Ukrainy - oceniła.
"To projekt, nad którym Rada Ministrów pracuje, ale jeszcze go nie zaakceptowała"
Pełczyńska-Nałęcz była także pytana o projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich autorstwa ministry ds. równości Katarzyny Kotuli (Lewica), który pojawił się w wykazie na stronie Rządowego Centrum Legislacji. Wokół dokumentu wybuchła dyskusja, czy jest on rządowy czy nie. PSL nie uznaje go za taki. Argumentuje, że nadal trwają negocjacje wewnątrzkoalicyjne i ludowcy jeszcze nie opowiedzieli się ostatecznie za proponowanymi rozwiązaniami.
PSL od dawna opowiadało się m.in. przeciwko zapisom o przysposobieniu dzieci, czego w projekcie nie ma. Jednakże partia przygotowuje projekt ustawy o statusie osoby najbliższej, który ma być odpowiedzią na ten dotyczący związków partnerskich.
Gościni TVN24 wyjaśniała, że "projekt (...) został wpisany do prac rządu". - Co to oznacza? To oznacza, że rząd w takim długim procesie (...) zaczyna nad nim pracować, ale projekt rządowy staje się wtedy, kiedy Rada Ministrów go przyjmie i wówczas to jest projekt zaakceptowany przez rząd. Więc dzisiaj jest to projekt, nad którym Rada Ministrów pracuje, ale jeszcze go nie zaakceptowała - sprecyzowała.
Na uwagę, że Polskie Stronnictwo Ludowe zgłasza zastrzeżenia do proponowanych regulacji, Pełczyńska-Nałęcz odparła, że "taka jest też procedura pracy rządowej, że każdy minister może zgłaszać uwagi do projektów, które się w tym procesie rządowym znajdą".
- Projekt znalazł się w procesie rządowym i rozumiem, że ministrowie PSL protestują, mają do tego prawo, bo tak wygląda praca nad projektami w ogóle w rządzie, a w rządzie koalicyjnym w szczególności - zaznaczyła.
Podkreśliła jednocześnie, że Polska 2050 jest za związkami partnerskimi. - Uważamy, że naprawdę nie ma powodu, żeby ludzie nie mieli tego poczucia godności zawierania związków partnerskich, jakie chcą mieć i jakie jest dla nich satysfakcjonujące. Więc dla nas to jest absolutnie w porządku. Wiemy, że bardzo, bardzo dużo par chciałoby w ten sposób żyć i potrzebują takiego prawa. Jesteśmy za tym, ale równocześnie, i tu mówię o procedurach, jest tak, że partia koalicyjna ma prawo oprotestowywać projekty, które weszły w tryb prac rządowych. (...) I to robi obecnie PSL - kontynuowała.
Oceniła też, że "trzeba szukać takiego rozwiązania, które będzie akceptowalne w całej koalicji". - Dlaczego tak uważam? Bo na koniec chodzi o to, żeby był efekt dla ludzi. Jak my sobie tutaj porozmawiamy, każdy swoje położy, a na koniec nie będzie większości, to ludzie nie będą mieli tych związków partnerskich. Więc dzisiaj trzeba rozmawiać koalicyjnie, z poszanowaniem wrażliwości wszystkich stron po to, żeby na koniec była większość i żeby te związki partnerskie były, żeby był efekt - powiedziała.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24