Jednym z najważniejszych "przyjaciół Polski", którzy przylecą do nas z Afganistanu, jest generał wojsk specjalnych Muhammad Haidar Nikpai – dowiedział się tvn24.pl. Czekają na niego dwaj synowie, którzy najpierw skończyli w Polsce liceum lotnicze w Dęblinie, a wkrótce zaczną trzeci rok studiów. - Ostatnie dni to był koszmar, czekaliśmy na informację, że ojciec i nasi bliscy będą bezpieczni, spodziewaliśmy się najgorszego w każdej chwili – mówią młodzi Afgańczycy, którzy zaczynają starania o polskie obywatelstwo.
Do czwartku nie było pewne, czy generałowi afgańskich wojsk specjalnych udało się dotrzeć na lotnisko w Kabulu.
- Pierwszy samolot z Polski wylądował nocą, gdy (w Afganistanie - red.) obowiązuje ścisła godzina policyjna. Mieliśmy też świadomość, że ojciec jest jednym z celów talibów, jak każdy wysoki rangą żołnierz – mówią dziennikarzowi tvn24.pl synowie Haidara.
Oni sami trafili do Polski już przed sześciu laty. Wtedy rozpoczęli naukę w dęblińskim liceum lotniczym. - Lataliśmy na szybowcach, skakaliśmy ze spadochronem. Koledzy przyjęli nas świetnie, choć z językiem polskim nie było łatwo – mówią.
O tym, jak trafili do Polski, nie chcą opowiadać. Podkreślają jednak, że czują się tu świetnie. Również nasze źródła w armii niechętnie mówią o szczegółach.
- Ich ojciec był dobrym przyjacielem, wielokrotnie pomógł naszemu kontyngentowi. Mogliśmy na niego liczyć nawet w tak skrajnych sytuacjach, jak atak na bazę w Ghazni – mówi żołnierz, prosząc o zachowanie anonimowości.
Atak talibów
- To był kompleksowy atak. Rebelianci próbowali się wedrzeć do bazy wszelkimi możliwymi sposobami – relacjonował komandor Janusz Walczak, odpowiedzialny wtedy za komunikację w Ministerstwie Obrony Narodowej.
Atak został odparty, ale rannych zostało dziecięciu polskich żołnierzy - jeden z nich zmarł po kilku dniach. Od odniesionych ran śmierć poniósł też jeden Amerykanin. Największe straty ponieśli jednak Afgańczycy walczący po stronie wojsk zachodnich.
- Nie chcę mówić o szczegółach, ale tak policjanci, jak i żołnierze afgańskich wojsk specjalnych bardzo nam pomogli. Dzięki właśnie ówczesnemu pułkownikowi Haidarowi – opowiadają nasi rozmówcy.
Świadectwem dobrych relacji było również przyznanie Muhammadowi Haidarowi honorowego odznaczenia, nazywanego "certyfikatem generalskim", który we wrześniu 2013 roku wręczył mu ówczesny dowódca Polskich Sił Zadaniowych, generał Marek Sokołowski.
- Później Haidar wizytował Polskę. Wtedy też dowódca operacyjny sił zbrojnych Marek Tomaszycki obiecał pomóc dwóm jego synom – ujawniają nasi rozmówcy, związani z armią.
Dżentelmeńska umowa
Właśnie w efekcie tej "dżentelmeńskiej umowy" dwaj synowie pojawili się w Polsce. Zaczęli naukę w liceum lotniczym w Dęblinie.
- Nie mogliśmy jednak latać na samolotach - co nas najbardziej interesowało, bo nie mamy polskiego obywatelstwa. Skończyliśmy liceum, teraz zaczniemy trzeci rok studiów na kierunku bezpieczeństwa narodowego – opowiadają.
Przez te wszystkie lata żyją w Polsce na podstawie tak zwanego genewskiego dokumentu podróży. Wydawany jest raz na dwa lata tym cudzoziemcom, którym nadany został status uchodźcy. W ostatnich miesiącach oczekiwali na wydanie kolejnego. Udało się go dostać w Urzędzie do Spraw Cudzoziemców, czego świadkiem był reporter tvn24.pl.
- Tylko tego nam brakowało, by się starać o obywatelstwo. Bardzo nam pomaga szkoła, koledzy – mówią.
- Mieliśmy kilkanaście lat, gdy pojawiliśmy się w Polsce. Od tamtej pory nie byliśmy w Afganistanie. Z rodziną mamy kontakt wyłącznie za pomocą telefonów – opowiadają.
Generał wojsk specjalnych
Gdy przed kilkoma dniami upadł dotychczasowy rząd w Afganistanie, a armia poddała się talibom niemal bez walki, życie generała Muhammada Haidara zawisło na włosku. Był już trzygwiazdkowym generałem, dowodzącym dużą częścią wojsk specjalnych – odpowiednikiem naszych jednostek wojskowych GROM i Komandosów z Lublińca.
Jednocześnie o jego bezpieczny przyjazd do Polski zaczęli się starać emerytowani żołnierze oraz funkcjonariusze Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
- W Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego nie wiedzieli nic, pamięć instytucjonalna została zagubiona przez te lata. Bo wielu młodych 40-letnich oficerów już dawno na emeryturach – opowiadają nasi rozmówcy.
- Okazało się, że na nic nie jesteśmy gotowi. Wszystko jest improwizacją. Podobnie jak z opieką nad synami. Rzeczywiście studia pomógł im rozpocząć minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, ale wszystko wymaga zabiegów, telefonów, bo same z siebie organa państwa już zapomniały - dodaje inne z naszych źródeł. Synów generała wspierają także emerytowani żołnierze i funkcjonariusze.
Sprzeczne informacje
Ostatnie 72 godziny dla synów generała stanowił prawdziwy koszmar. Docierały do nich sprzeczne informacje, czy ojcu udało się przedostać na lotnisko.
- Dostałem informację, że z rodziny generała tylko jeden mężczyzna dostał się na lotnisko, reszta nadal koczuje na zewnątrz – taka informacja trafiła do obydwu synów jeszcze w środę.
Jednym z problemów, których nie było jak pokonać, był brak polskich żołnierzy na miejscu. Gdy Amerykanie zaprowadzali porządek na samym lotnisku - tak by tysiące uciekających Afgańczyków nie blokowało pasów startowych - przestano na nie wpuszczać kolejnych.
- Zapadła decyzja, że wejdą tylko ci, którzy są na listach. Od nas nie było nikogo, by dostarczyć listy naszych przyjaciół – mówi tvn24.pl urzędnik resortu spraw zagranicznych.
Dopiero w nocy ze środy na czwartek dotarła informacja, że generał wraz z rodziną dostał się na lotnisko i wszyscy mają zapewnioną ewakuację.
- Czekamy na ojca i bliskich, których nie widzieliśmy przez sześć lat. Już niedługo, to najważniejsze – mówią synowie generała Haidara.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: U.S. Air Force/Senior Airman Taylor Crul / Forum