Na początku, kiedy wyjeżdżaliśmy, zadanie wydawało się wręcz niemożliwe - tak o ewakuacji cywilów z lotniska w Kabulu mówił w środę Szymon Wudarski, który brał udział w organizowanej przez polski rząd operacji na miejscu, w Afganistanie. - Każda z ewakuowanych osób musiała być zlokalizowana, odszukana w wielotysięcznym tłumie, kłębiącym się przed bramą bazy, a następnie fizycznie wciągnięta do bazy - opowiadał, zaangażowany w ewakuację Afgańczyków, Maciej Lang, ambasador RP w Rumunii.
Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau podsumował w środę zakończoną misję w Afganistanie. Przypomniał, że trwała od 2001 roku, kiedy talibowie udzielili schronienia organizatorom zamachu na World Trade Center i Pentagon.
- Polska była uczestnikiem tej sojuszniczej operacji. Wytrwaliśmy w Afganistanie do samego końca naszej misji jako wierny i wartościowy sojusznik - ocenił minister. Jak mówił Rau, wycofanie z misji doprowadziło do ewakuacji, która zakończyła się sukcesem i nie przyniosła żadnych strat w ludziach.
Minister nazwał sojuszniczą misję w Afganistanie "niekwestionowanym sukcesem". - Ten niekwestionowany sukces naszej partnerskiej misji, misji sojuszniczej w Afganistanie zawdzięczmy przede wszystkim żołnierzom naszych sił zbrojnych - podkreślił Rau. - Nie sposób raz jeszcze nie złożyć hołdu i wyrazów najwyższego uznania tym z nich, którzy zapłacili za to najwyższą cenę, cenę swojego życia - dodał.
Akcja na lotnisku w Kabulu. "Szczególnego znaczenia nabierało słowo 'koordynacja'"
Na konferencji głos zabrali też pracownicy MSZ, który koordynowali ewakuację z Afganistanu na miejscu, na lotnisku w Kabulu.
Maciej Lang, ambasador RP w Rumunii, który był zaangażowany w ewakuację Afgańczyków, powiedział, że akcja była organizowana w warunkach "niebywałego chaosu wywołanego dezintegracją struktur państwowych Afganistanu oraz pod presją czasu i pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa".
- Szczególnego znaczenia w tych okolicznościach nabierało słowo "koordynacja". Nasza misja miała charakter wojskowo-cywilny. Musieliśmy koordynować działalność komponentów wojskowych i cywilnych na miejscu. Musieliśmy koordynować działania z naszymi sojusznikami na lotnisku w Kabulu. Musieliśmy koordynować nasze działania z Warszawą - opisał.
Lang poinformował przy tym, że w Polsce aktualnie przebywa ponad tysiąc ewakuowanych z Kabulu osób. - Każda z tych ewakuowanych osób musiała być zlokalizowana, odszukana w wielotysięcznym tłumie, kłębiącym się przed bramą bazy, a następnie fizycznie wciągnięta do bazy, umieszczona w prowizorycznym kampie i wysłana wojskowym transportem do Uzbekistanu, skąd samoloty LOT przewoziły do Warszawy - mówił.
- O ile nie mogliśmy zaplanować tempa odszukiwania, wciągania na teren bazy, o tyle musieliśmy z wielogodzinnym wyprzedzeniem planować loty samolotów, które tworzyły most powietrzny na trasie Afganistan-Uzbekistan-Polska. W przeciwnym wypadku samoloty mogłyby odlatywać puste - tłumaczył.
Ewakuacja z Afganistanu. Relacje polskich dyplomatów
Na konferencji głos zabrali także inni dyplomaci, świadkowie wydarzeń w stolicy Afganistanu. Szymon Wudarski przyznał, że "warunki były naprawdę trudne". - Całemu naszemu zespołowi tam na miejscu przypadła rola wyciągania ludzi dosłownie ze ścieku, bo w wielu sytuacjach polegało to na tym, że Afgańczycy wskakiwali do rzeczki, która odprowadzała kanalizację z bazy i my stamtąd ich wyciągaliśmy - wspomniał. - Zadanie było naprawdę trudne - zaznaczył.
- Na początku, kiedy wyjeżdżaliśmy, zadanie wydawało się wręcz niemożliwe. Jak dojechaliśmy i zobaczyliśmy tłum na bramie, stwierdziliśmy, że to będzie bardzo trudne - dodał.
Opowiadał, że na miejscu razem ze współpracownikami widzieli "śmierć zadeptanych w tłumie ludzi, śmierć dzieci, które były stratowane przez tłum na bramie, który za wszelką cenę starał się przedrzeć na drugą stronę". - To było dla nas bardzo traumatycznym przeżyciem psychicznym - powiedział.
Wudarski mówił także o sytuacji rodziny jednej z pracownic ambasady w Kabulu, która rozdzieliła się z bliskimi z tłumie. - Na początku udało nam się uratować tylko ojca i roczne dziecko. Matka i babka pozostały w tłumie - wspomniał, zwracając uwagę, że talibowie nie przepuszczali przez punkty kontrolne samotnych kobiet. - One zawsze musiały być w towarzystwie męskim. Te kobiety miały dodatkową trudność - zauważył.
Szerzej o tej sytuacji mówiła druga dyplomatka, Ewa Piasek-Chojnacka, która także zajmowała się ewakuacją. - Obiecaliśmy (odnalezienie rodziny) ojcu dziecka, którzy polecieli pierwszym transportem do kraju. Minęła noc i następnego dnia rozpoczęliśmy próbę odnajdywania osób, które chcieliśmy uratować. Szczęśliwie rodzina odnalazła się po dobie, gdzieś zamieszana w tłumie - opowiadała.
Piasek-Chojnacka mówiła też o "najtrudniejszym momencie, który pozostał w jej pamięci". - To moment, kiedy nie mogliśmy wydobywać ludzi z tłumu, bo było ryzyko zamachu. Wojsko brytyjskie, ze względu również na nasze bezpieczeństwo, zaprzestało przepuszczania ludzi na stronę bezpieczną. Dostałam wtedy telefon z Polski od afgańskiego tłumacza, który pracował w ubiegłych latach z polskim kontyngentem. Ten rozpaczliwie prosił, aby uratować jego siostrzenicę z dwumiesięcznym dzieckiem, która od doby czeka na ratunek, a utraciła pokarm - opowiadała. Jak mówiła dziecko "cały dzień nie jadło", a matka była "w krytycznej sytuacji".
- Wtedy udało nam się, mimo trudności, wyciągnąć tę kobietę. Dzięki tłumaczowi, żołnierzowi z Polski, który poszedł negocjować z talibami możliwość uratowania tej dziewczyny. To jest niebywałe, to jest nie do uwierzenia, na miarę cudu, że talibowie wypuścili tego popołudnia tylko tę dziewczynę, matkę dwumiesięcznego dziecka. Dziecko żyje, matka również. Pomogli nam w tym brytyjscy medycy, sprawdzili funkcje życiowe dziecka - powiedziała. - To jest najtrudniejsza sytuacja, jaką mieliśmy - przyznała.
Szymon Wudarski dodał, że tego typu sytuacje "podniosły morale" i "były budujące i motywowały do dalszej pracy".
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24