- Moją siostrę przygniotło siedzenie. Krzyczała, ale dzieci nie mogły jej pomóc - mówiła na specjalnej konferencji prasowej siostra dziewczynek poszkodowanych w wypadku w Serbii.
Dwie dziewczynki, dziesięcio- i jedenastoletnia, są już w Polsce i przebywają w Górnośląskim Centrum Zdrowia Matki i Dziecka. Trzecia jest jeszcze w Serbii. Wczoraj przeszła operację jednej ręki, dziś czeka ją operacja drugiej.
- Te siostry, które są tutaj w Polsce, fizycznie są zdrowe, ale psychicznie nie. Mówią, że kiedy zamykają oczy widzą cały wypadek - powiedziała kobieta, która czuwa przy swoich siostrach i kuzynkach w górnośląskim szpitalu. W sobotę rano odpowiadała na pytania dziennikarzy podczas specjalnej konferencji prasowej przeprowadzonej w Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Katowicach.
Dwie dziewczynki przebywające w Katowicach czują się dobrze. Prawdopodobnie jutro wyjdą ze szpitala. Jedna z nich narzeka tylko na ból biodra, a ma też spuchniętą kostkę.
- Opieka jest super - powiedziała starsza siostra dziewczynek - Dzieci są zadowolone - dodała.
Brakowało szczegółowych informacji
Kobieta opowiadała też o tym jak dowiedziała się o wypadku. Zaznaczyła, że najgorszy był brak szczegółowych informacji na temat stanu zdrowia rodzeństwa.
- Najpierw zadzwonił tata i powiedział o wypadku. Potem dostaliśmy SMS z informacją, że siostrom nic nie jest. Później o godz. 9 okazało się, że Marzenę wzięli do szpitala, ale nie wiedzieliśmy dlaczego. Dopiero o 12:30 dowiedziałam się, co naprawdę dolega mojej siostrze dolega.
Na koniec konferencji kobieta podziękowała wszystkim mediom: - Dziękuję za szybką informację, bo gdyby nie media, to nie wiedzielibyśmy o takich szczegółach - powiedziała.
Razem w Belgradzie
Wielu krewnych poleciało w piątek do Belgradu, żeby spotkać się z dziećmi.
- Do Belgradu poleciała żona. Wieczorem, po godz. 23. dostałem od niej SMS-a, że jest obok córki. Zadzwoniłem i rozmawiałem z córką. Wtedy dopiero pojawił się ten spokój. Już nie pamiętam, co córka mówiła, chyba że jest wszystko w porządku, że jest zmęczona. Nieważne zresztą, co mówiła. Ważne, że ją słyszałem – mówił Zbigniew Tarmas.
Jak opowiadał dziennikarzom, jego 15-letnia córka Natalia była na koloniach w Bułgarii ze swym 17-letnim znajomym Mateuszem, którego ojciec pracuje w lędzińskiej kopalni „Ziemowit”, organizatora wycieczki.
- Najpierw, dzięki Mateuszowi wiedzieliśmy, że coś się stało. Udało mu się wysłać SMS-a ok. godz. 7. Mieliśmy więc informację, że doszło do wypadku, ale że są cali – zaznaczył Tarmas.
Jak opowiadał, przez kolejnych kilka godzin nie udawało mu się zdobyć dalszych wiadomości o córce. Mimo wielokrotnych telefonów do polskiej ambasady i konsulatu w Serbii, a także resortu spraw zagranicznych, dopiero biuro podróży przekazało mu numer telefonu do pilota grupy, który dał mu namiary na jedną z opiekunek.
- Ona powiedziała, że widziała bezpośrednio po wypadku Natalię i Mateusza, gdy stali obok autokaru, że nic im się nie stało. To było takie drugie potwierdzenie, że jest w porządku, ale dalej był taki niepokój, czy coś jednak później się nie okazało – podkreślił Tarmas.
Choć Tarmas zaznaczył, że chciałby, by jego córka jak najszybciej trafiła do domu, najpierw chce mieć absolutną pewność, że po wypadku nic jej nie jest. Dlatego już spokojnie zaczeka do niedzieli.
Natalia i Mateusz, podobnie jak inni poszkodowani, będą hospitalizowani w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, przejdą m.in. konsultacje chirurgiczne i neurologiczne.
Źródło: PAP, TVN24, IAR
Źródło zdjęcia głównego: TVN24