- Rząd w ramach deregulacji przyjął projekt zakładający, że budynki użyteczności publicznej do określonej powierzchni będą powstawać na podstawie zgłoszenia budowy.
- Rozwiązanie budzi wątpliwości przedstawicieli samorządów. Zdaniem Marka Wójcika ze Związku Miast Polskich projekt "w niektórych przypadkach pogarsza sytuację, a nie ułatwia", a nawet "może zagrażać bezpieczeństwu użytkowników".
- Prawnik Jacek Kosiński przekonuje jednak, że taka budowa nadal będzie odbywać się pod nadzorem, a efektem deregulacji może być szybsze powstanie niektórych obiektów.
Na początku czerwca Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz niektórych innych ustaw (tzw. projekt deregulacyjny). W komunikacie resort rozwoju i technologii wyjaśnił, że przepisy zakładają, że - zamiast wymaganego dotychczas pozwolenia na budowę - w wielu przypadkach potrzebne będzie już tylko zgłoszenie budowy. Dotyczy to między innymi obiektów takich jak wolno stojące budynki użyteczności publicznej o powierzchni użytkowej do 200 metrów kwadratowych czy wolno stojące przydomowe budowle ochronne o powierzchni użytkowej do 35 metrów kwadratowych - w zamyśle chodzi o schrony.
Zdaniem Marka Wójcika ze Związku Miast Polskich Prawo budowlane wymaga przeglądu pod kątem uproszczenia pewnych procedur. - Tyle tylko, że trzeba to zrobić w taki sposób, żeby sytuację polepszyć, a nie pogorszyć - skomentował na wstępie naszej rozmowy.
- Jako strona samorządowa, jako Komisja Wspólna Rządu i Samorządu Terytorialnego, negatywnie zaopiniowaliśmy ten projekt. Byliśmy przeciwko, bo projekt ustawy jest nieprzejrzysty, w niektórych przypadkach pogarsza sytuację, a nie ułatwia - wyjaśnił Wójcik.
"To jest nieprawdopodobna rewolucja"
Przedstawiciel Związku Miast Polskich ocenił, że w projekcie ustawy "definicje są nieścisłe, zbyt szerokie, obniżają standardy dotyczące obiektów". - To może zagrażać bezpieczeństwu użytkowników, mieszkańców. Uważam, że ten projekt nie uwzględnia horyzontalnego podejścia do Prawa budowlanego - stwierdził.
Przykładem mają być właśnie zmiany dotyczące obiektów użyteczności publicznej o powierzchni użytkowej do 200 metrów kwadratowych. Nie będą wymagać one pozwolenia, wystarczy zgłoszenie budowy.
- To jest nieprawdopodobna rewolucja i niekoniecznie w dobrą stronę. Definicja budynku użyteczności publicznej obejmuje wiele pojęć. Mogą to być budynki usługowe, biurowe, ale też dużo bardziej skomplikowane, które wymagają szczegółowego nadzoru. To stwarza ryzyko nadużyć - ocenił nasz rozmówca.
Podał przykład punktu z usługami ochrony zdrowia i diagnostyką. - Przecież tam znajdują się sprzęty rentgenowskie, promieniujące. Tego typu budynki wymagają zupełnie innych standardów wynikających z przepisów przeciwpożarowych, sanitarnych - podkreślił Wójcik.
- Są też kwestie nośności budynków, bo w takich obiektach mogą być urządzenia o dużej wadze. Są też kwestie poziomu hałasu. Dlatego pakowanie wszystkiego do jednego worka jest niebezpieczne, obniża standardy - ocenił przedstawiciel Związku Miast Polskich.
Dopytujemy Marka Wójcika, czy obiektem użyteczności publicznej może być punkt komercyjny np. sklep lub restauracja. - Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Projekt ustawy wymaga dookreślenia tego. Sprawa jest skomplikowana, bo przykładowo mamy komercyjną firmę szkoleniową, która oprócz szkoleń biznesowych ma w ofercie darmowe korepetycje dla młodzieży z danej miejscowości. Jak ją potraktować? - zastanawia się Wójcik.
"Będzie można robić cuda"
Jak dodał, ryzykowny może okazać się też zapis dotyczący przydomowych budynków do 35 metrów kwadratowych bez pozwolenia na budowę.
- Będzie można robić cuda pod hasłem budynek gospodarczy. To jest w ogóle katastrofa, bo mogą powstawać budynki gospodarcze w oderwaniu od istniejącej zabudowy - zaznaczył Marek Wójcik.
Jego zdaniem taki budynek w rzeczywistości może służyć potem do dowolnych celów.
Co to jest budynek użyteczności publicznej?
O budynki użyteczności publicznej zapytaliśmy Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Biuro prasowe resortu przekazało, że jest to budynek przeznaczony na potrzeby administracji publicznej, wymiaru sprawiedliwości, kultury, kultu religijnego, oświaty, szkolnictwa wyższego, nauki, wychowania, opieki zdrowotnej, społecznej lub socjalnej.
Dodano w odpowiedzi na nasze pytania, że chodzi też o budynek z przeznaczeniem na obsługę bankową, handel, gastronomię, usługi, w tym usługi pocztowe lub telekomunikacyjne, turystykę, sport, obsługę pasażerów w transporcie kolejowym, drogowym, lotniczym, morskim lub wodnym śródlądowym. Zakres jest więc duży.
Jak wynika z odpowiedzi resortu, brak pozwolenia na budowę nie będzie oznaczał braku kontroli nad powstawaniem nowego obiektu. "Projektowane zmiany zakładają, że zgłoszenie budowy takiego budynku będzie wymagało sporządzenia i załączenia projektu zagospodarowania działki lub terenu oraz projektu architektoniczno-budowlanego, ustanowienia kierownika budowy i prowadzenia dziennika budowy" - czytamy.
Resort podkreślił również, że budynki będą podlegały też obowiązkowi zawiadomienia o zakończeniu budowy, kontrolom okresowym oraz będzie dla nich prowadzona książka obiektu budowlanego.
"Potrzeba wprowadzenia zmian wynika z konieczności zapewnienia prostych rozwiązań prawnych umożliwiających budowę budynków użyteczności publicznej służących lokalnym społecznościom poprawiających dostęp oraz pozwalających na zaspokajanie potrzeb życiowych związanych m.in. z kultem religijnym, oświatą, działalnością leczniczą, społeczną lub socjalną czy obsługą pocztową" - wyjaśniło biuro prasowe ministerstwa.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Prawnik: nie mamy tu wolnej amerykanki
Jacek Kosiński, partner zarządzający w kancelarii Jacek Kosiński Adwokaci i Radcowie Prawni, w rozmowie z TVN24+ skomentował, że planowana zmiana, umożliwiająca budowę niewielkich wolno stojących budynków użyteczności publicznej bez konieczności uzyskiwania pozwolenia na budowę, jest rozwiązaniem wyważonym i bezpiecznym.
- Nie mamy tu do czynienia z deregulacją w rozumieniu wolnej amerykanki. Taka budowa nadal będzie wymagać zgłoszenia inwestycji do organu architektury. Co więcej, organ (administracji publicznej) w ciągu 21 dni od zgłoszenia ma prawo wnieść sprzeciw. Może też nałożyć obowiązek uzyskania pozwolenia na budowę, jeśli inwestycja mogłaby naruszać ład przestrzenny, bezpieczeństwo, środowisko czy prawa sąsiednie. To istotny bezpiecznik - wskazał Jacek Kosiński.
Zwrócił uwagę, że czas oczekiwania na pozwolenie na budowę w praktyce wynosił dotychczas kilka miesięcy. - Skrócenie ścieżki administracyjnej z miesięcy do 21 dni, przy zachowaniu kontroli i odpowiedzialności zawodowej uczestników procesu budowlanego, może realnie przyspieszyć inwestycje lokalne, szczególnie oświatowe, opiekuńcze czy religijne - zaznaczył nasz rozmówca.
- Nie dostrzegam tutaj ryzyka wzrostu samowoli budowlanych czy obniżenia poziomu bezpieczeństwa - ocenił mecenas.
Jak dodał, inwestycje te nadal będą musiały spełniać wymogi techniczno-budowlane i być realizowane pod nadzorem osoby z uprawnieniami.
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock