"Zagrożenie dla ludzi i ładunków". Proces w sprawie zatrzymywania pociągów

Przez ponad sześć godzin nie było możliwości przejazdu przez stację Lublin (zdjęcie ilustracyjne)
Seria fałszywych alarmów na kolei. Eksperci o sygnale radio-stop (30.08.2023)
Źródło: TVN24
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku trwa proces dwóch mężczyzn oskarżonych oskarżonych w sprawie nieuprawnionego nadawania sygnałów radio-stop, co spowodowało zatrzymywanie pociągów. We wtorek zeznawali między innymi maszyniści i dyżurni ruchu. Mówili o zagrożeniu, jakie mogło spowodować zatrzymanie pociągów.

Oskarżeni to mieszkaniec Białegostoku i Skierniewic, mają 29 i 24 lata. Pierwszy z nich, były policjant, nie przyznaje się do zarzutów, drugi przyznał się jedynie do nadawania sygnałów, ale już nie do tego, że chciał, by doszło do zatrzymania pociągów i stworzenia zagrożenia.

POSŁUCHAJ PODCASTU CZARNO NA BIAŁYM: Polska kolej zapomniała, w jakich czasach żyjemy. "Maszyniści usłyszeli przemówienia Putina"

Według aktu oskarżenia podlaskiej delegatury Prokuratury Krajowej, 27 sierpnia 2023 roku mężczyźni ci mieli w różnych odstępach czasu nadawać sygnał uruchamiający w pociągach hamulec bezpieczeństwa. Zatrzymanych lub zagrożonych zatrzymaniem było 18 pociągów towarowych i osobowych wyposażonych w urządzenia systemu radio-stop. Pociągi stanęły m.in. w rejonie Łap i na trasie Sokółka–Szepietowo.

Były policjant przed sądem

Oskarżeni odpowiadają za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla mienia w wielkich rozmiarach. Wartość zagrożonego mienia prokuratura oszacowała na co najmniej 149 mln zł. Oceniła, że działanie oskarżonych istotnie zakłóciło pracę systemu linii kolejowych w regionie i doszło do sytuacji, która "miała wywołać przekonanie o istnieniu zagrożenia życia lub zdrowia wielu osób lub mienia w znacznych rozmiarach".

OBEJRZYJ REPORTAŻ CZARNO NA BIAŁYM: Awaria (nie)kontrolowana

Obaj mężczyźni zostali zatrzymani w domu na jednym z białostockich osiedli. Znaleziono tam też wtedy sprzęt krótkofalarski. Były policjant odpowiada także za nielegalne przetwarzanie danych osobowych.

Z ich wyjaśnień w śledztwie wynika, że mężczyźni poznali się podczas krótkofalarskich nasłuchów. Początkowo wymieniali się informacjami technicznymi dotyczącymi swojego hobby, potem zaczęli się też odwiedzać.

Jednym ze świadków przesłuchanych we wtorek przez Sąd Okręgowy w Białymstoku był mężczyzna ze środowiska krótkofalarskiego, który na tzw. paśmie amatorskim słyszał obu oskarżonych, z ich strony pod jego adresem padały obelżywe słowa i groźby. Mówił, że następnego dnia wcześnie rano obudził go telefon od kolegi, a ten powiedział mu, że "coś się dzieje w paśmie kolejowym"; okazało się, że były nadawane sygnały radio-stop, mniej więcej co 10 minut. Jak mówił, nie wiedział, kto to robi. Dodał, że ta osoba popełniła jednak błąd - prawdopodobnie pomyliła pasma - i na tym paśmie kolejowym odezwała się i przywitała w języku krótkofalowców. Słysząc nadawanie sygnałów, zawiadomił policję.

Proces o fałszywe alarmy na kolei

Sąd przesłuchał też kilku dyżurnych ruchu i maszynistów. Dyżurni mówili, że zaczęli odbierać sygnały radio-stop i działać zgodnie z procedurą, oznaczało to przekazanie tej informacji wyżej, do dyspozytora całego zakładu, ale przede wszystkim przełączenie się na kanał ratunkowy i próbę kontaktu z nadawcą takiego sygnału. Jeden z maszynistów - pociągu pasażerskiego - w czasie, gdy odebrał sygnały, stał na stacjach - najpierw w Białymstoku, potem w Łapach. Kolejny - z pociągu towarowego - odebrał sygnał również w ruchu, ale przy niezbyt dużej prędkości.

Wszyscy podkreślali, że nagłe hamowanie pociągów wywołane odebraniem sygnału alarmowego radio-stop mogło spowodować zagrożenie dla ludzi i ładunków, również groziło uszkodzeniem składów, zwłaszcza w przypadku obciążonych pociągów towarowych. "W pociągach pasażerskich zawsze jest ryzyko, że osoby które w tym momencie przemieszczają się po pociągu narażone są na upadek, w wagonie restauracyjnym są gorące napoje, jest ryzyko poparzeń" - mówił jeden z maszynistów w śledztwie, co odczytał sąd.

Maszyniści mówili też, że po takim incydencie nie mają prawa sami podjąć decyzji o ponownym ruszeniu, a dopiero po konsultacji z dyżurnym, gdy ten ma wiedzę, czy bezpiecznie można jechać dalej. Przyznali również, że w ich życiu zawodowym zdarzały się w przeszłości przypadki nieuprawnionego zatrzymania pociągów, które prowadzili.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: