|

Czy rząd odrobił lekcje? Bo komputer w plecaku 10-latka nie wszystkich cieszy

Minister cyfryzacji Janusz Cieszyński mówi o wyrównywaniu szans, walce z wykluczeniem cyfrowym (które według badań jest zjawiskiem marginalnym), a jednocześnie przyznaje, że laptopy od niego mają zastąpić wysłużony szkolny sprzęt. Komputer od rządu w plecaku 10-latka nie cieszy jednak wszystkich, jak zapewne oczekiwałby tego minister - część dyrektorów, nauczycieli, a przede wszystkim rodziców uważa, że to początek kłopotów w domach i w szkołach.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Począwszy od września tego roku wszyscy uczniowie czwartej klasy otrzymają nieodpłatnie laptopy, które będą służyły im przez kolejne lata edukacji. W tym roku sprzęt trafi do 370 tys. uczniów - poinformował 24 stycznia premier Mateusz Morawiecki. Janusz Cieszyński, wówczas minister w KPRM, a dziś minister cyfryzacji, poinformował, że koszt tego przedsięwzięcia to 760 mln zł "plus VAT". Pieniądze mają pochodzić z Krajowego Programu Odbudowy (KPO).

Premier przekonywał: - Czas ostatecznie wprowadzić polską szkołę w XXI wiek i przenieść system nauczania naszych dzieci na jak najwyższy poziom.

Laptopy dla czwartoklasistów mają być, jego zdaniem, jednym z elementów “wspierania transformacji cyfrowej”.

laptopy
Premier: od września tego roku wszyscy uczniowie IV klas otrzymają nieodpłatnie laptopy
Źródło: TVN24

Szybko zaczęły mnożyć się pytania i wątpliwości.

Najpierw Cieszyński był zmuszony zapewnić, że rząd wprowadzi zabezpieczenia uniemożliwiające sprzedaż. To istotne, bo projekt zakłada, że komputery przejdą na własność uczniów, a właściwie ich rodziców.

Kilka tygodni później okazało się, że jednym z tych zabezpieczeń ma być wygrawerowane na laptopie godło. Teoretycznie, gdy ktoś w komisie czy lombardzie zobaczy orzełka, powinien już wiedzieć, że ten komputer objęty jest pięcioletnim zakazem sprzedaży.

Na razie "teoretycznie", bo ci, którzy na co dzień zajmują się edukacją, wciąż dobrze pamiętają historię z lutego 2021 roku, gdy do lombardu na zachodzie Polski trafiły trzy komputery wypożyczone uczniom do nauki zdalnej.

Jeszcze wcześniej minister Cieszyński obiecał, że ci, którzy otrzymają sprzęt, będą mieli bezpłatny dostęp do oprogramowania niezbędnego w szkole. A rodzice do oprogramowania, które umożliwi im zablokowanie na komputerach dostępu do niepożądanych treści, np. pornografii.

Rodzice i nauczyciele mieli się ucieszyć. Tymczasem, gdy pytamy ich o zdanie, okazuje się, że więcej jest obaw, a rząd PiS nie wyciągnął wniosków ze słabych stron cyfryzacji szkół, którą ponad dekadę temu przeprowadzić próbował rząd PO-PSL.

Ale to już było. I czy musi wracać?

Rozdawanie komputerów to nie jest nowy, rewolucyjny pomysł. "Informatyczną rewolucję w szkołach" i laptop od rządu dla każdego gimnazjalisty Donald Tusk, ówczesny premier, zapowiedział po raz pierwszy w maju 2008 roku. Szybko okazało się jednak, że globalny kryzys finansowy uderzył i w Polskę, rząd jednak komputerów nie kupił.

Ale pomysł nie umarł.

"Uczniowie czwartych klas w podstawówkach i ich nauczyciele dostaną komputery, może nawet do domu! Szkoła zdecyduje - laptopy czy tablety" - tak zaczynał się 21 stycznia 2012 roku tekst Aleksandry Pezdy w "Gazecie Wyborczej". Z epoki kredy w epokę cyfrową polską szkołę miał pchnąć pilotaż rządowego programu Cyfrowa Szkoła. Jakieś komputery do szkół rzeczywiście wówczas trafiły, ale niewiele dobrego dla edukacji z tego wyniknęło.

E-szkoła na papierze
E-szkoła na papierze (reportaż archiwalny z 2012 roku)
Źródło: tvn24

O tamtym programie przypomniał mi prof. Maciej M. Sysło, informatyk i matematyk, który od lat 90. zajmuje się tworzeniem podręczników i programów szkolnych. Był jednym z orędowników nauki kodowania od pierwszej klasy, którą ostatecznie wprowadzono w 2017 roku. Jest wielkim entuzjastą mądrego - jak sam podkreśla - wprowadzania nowoczesnych technologii do edukacji.

Gdy usłyszał o tym, że rząd PiS chce rozdać komputery czwartoklasistom, przypomniał mi, jak przebiegał projekt Cyfrowa Szkoła za rządów PO-PSL. A dokładniej, że Millward Brown na zlecenie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji sporządził wówczas raport na temat pilotażu. Prof. Sysło był jednym z jego konsultantów naukowych i autorem rekomendacji w nim zawartych.

Badanie dotyczyło właśnie uczniów klas czwartych, bo to ich grupa dostała za rządowe pieniądze sprzęt elektroniczny. Już wtedy wśród głównych wniosków badawczych znalazły się następujące zapisy:

Lepiej oceniany jest model, w którym w sprzęt wyposażana jest szkoła, a uczniowie nie otrzymują komputerów na własność ani nie wypożyczają ich do domów.
Rozwiązanie z przynoszeniem do szkoły własnego sprzętu przez uczniów spotykało się z obiekcjami grona pedagogicznego i było krytykowane przez rodziców
Jako typ urządzeń udostępnianych w szkołach lepiej sprawdza się, na obecnym etapie, laptop niż tablet.

O ile zastrzeżenia sprzed dekady do tabletów dziś są nieaktualne (np. to, że jest na nie za mało aplikacji edukacyjnych i dzieciom trudno pisać bez klasycznej klawiatury), o tyle te związane z dystrybucją sprzętu w szkołach wciąż pozostają w mocy.

Jak to jest z tym wykluczeniem cyfrowym?

Raport sprzed 10 lat każe się też zastanowić nad tym, czy rząd PiS naprawdę chce walczyć z wykluczeniem cyfrowym. 

Czytamy w nim bowiem: "Biorąc pod uwagę deklaracje samych uczniów klas czwartych szkoły podstawowej, zjawisko e-wykluczenia wydaje się być raczej marginalne - aż 98,2 proc. uczniów zadeklarowało posiadanie komputera w domu". A odpowiedzi 10-latków zestawiano z odpowiedziami ich rodziców i nauczycieli, więc badacze mieli pełen obraz.

W raporcie czytamy też: "Tzw. wykluczenie cyfrowe uczniów nie stanowi autonomicznego problemu społecznego, a występuje, jako składowa szerszego problemu dysfunkcji i deficytów w konkretnej rodzinie. Zjawisko to nie ma charakteru masowego i nie jest systematycznie monitorowane".

I jak przypomina prof. Sysło, to były lata 2012/2013! Nie ma żadnych powodów, by zakładać, że teraz jest gorzej.

W rekomendacjach czytaliśmy: "Tzw. wykluczenie cyfrowe jest zjawiskiem marginalnym i tak też należy do niego podchodzić. Innymi słowy wskazana jest identyfikacja deficytów młodych ludzi w zakresie dostępu do TIK (technologii informacyjno-komunikacyjnych - red.) w procesie identyfikacji innych deficytów socjalnych, a nie masowa walka z wykluczeniem cyfrowym jako takim".

Z danych Federacji Konsumentów z początku 2021 roku wynikało, że ok. 1-1,5 proc. wszystkich uczniów nie posiada w domu żadnego komputera lub tabletu - to między 50 a 70 tys. dzieci w całym kraju (a uczniów jest 4,5 miliona). Równocześnie jednak - i to rzeczywiście ważne z punktu widzenia rządowych planów - około miliona uczniów współdzieliło swoje komputery lub tablety z rodzeństwem lub rodzicami, co utrudniało im edukację zdalną. Doświadczyli tego nawet ci, których wykluczonymi cyfrowo byśmy nie nazwali - bo jeśli w czteroosobowej rodzinie dostępne były aż trzy komputery, to z punktu widzenia zdalnej szkoły i tak oznaczało to problemy.

1803N397XR PIS DNZ OTREBA DZIECI NA ZDALNYM
Nauka zdalna i jej wpływ na uczniów
Źródło: TVN24

Tyle tylko, że nowe komputery od rządu nie są już potrzebne do codziennej zdalnej edukacji. Jak często mają być wykorzystywane w szkole? Czy może się tak zdarzyć, że trzeba będzie je nosić codziennie? A może szkoła nigdy nie poprosi o ich przyniesienie na lekcje? Tego żadne przepisy ani wytyczne jak na razie nie precyzują. 

Wioletta Krzyżanowska, dyrektorka SP 323, jednej z największych podstawówek w Warszawie, od września będzie miała w swojej szkole około 120 czwartoklasistów. - Większość z nich będzie po pierwszej komunii świętej, na którą dzieci zwykle dostają swój pierwszy poważny sprzęt elektroniczny, ale nawet te, których to nie dotyczy, zwykle mają już komputery, tablety, telefony - mówi dyrektorka.

- Zazwyczaj, jeśli ktoś w tym wieku nie ma swojego telefonu, to dlatego, że rodzice chcą go chronić przed nadmiernym używaniem ekranów. Do tego wiele zmieniła pandemia, rodziny naprawdę zadbały o to, by dzieci miały sprzęt na wypadek zdalnej edukacji. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że pewnie nie wszystkich stać na takie wydatki, ale to właśnie do tych osób rząd powinien kierować pomoc. Czemu miałby kupować komputery wszystkim? Przecież w pandemii wiele szkół już świetnie wypracowało mechanizm wypożyczania sprzętu, tak jak się wypożycza podręczniki - przypomina. 

I komentuje: - Dla mnie to brzmi jak kiełbasa wyborcza. Biorąc pod uwagę termin tego programu i nadchodzące jesienne wybory, trudno oceniać to inaczej - dodaje. 

Wioletta Krzyżanowska o zarobkach nauczycieli w swojej szkole (wrzesień 2022 roku)
Źródło: TVN24

Minister z Wrocławia

Wybory rzeczywiście wydają się mieć wpływ na kształt proponowanego przez rząd programu. I to na wielu poziomach.

Minister Janusz Cieszyński jego kluczowe założenia prezentował we Wrocławiu w towarzystwie lokalnej polityczki PiS i szefowej sejmowej komisji edukacji Mirosławy Stachowiak-Różeckiej. Urodzony w stolicy Dolnego Śląska - o czym głośno, choć nieoficjalnie, mówią już w PiS - minister Cieszyński ma właśnie z Wrocławia wystartować w najbliższych wyborach do Sejmu.

Cieszyński jest twarzą projektu, zaciekle broni go w mediach społecznościowych. Podobnie jak jego poprzedniej odsłony - komputerów rozdawanych dzieciom z terenów popegeerowskich. W 2022 roku po dofinansowanie zakupu komputerów zgłosiły się 1604 gminy. W całym kraju złożono wnioski na ponad 215 tys. komputerów i laptopów oraz przeszło 3 tys. tabletów o wartości ok. 541 tys. zł.

- Trzeba było mieć większy rozmach, bo we Wrocławiu nie ma pegeerów, dlatego teraz trzeba rozdawać wszystkim - usłyszałam od osoby znającej kulisy projektu.

Dlaczego akurat dawać komputery czwartym klasom? Cieszyński w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" przekonywał: - Kierowaliśmy się rekomendacjami ekspertów, którzy mówią, że pierwsze trzy lata nauki to jest czas, kiedy dzieci skupiają się przede wszystkim na nauce podstawowych umiejętności, takich jak pisanie, czytanie czy liczenie. I wtedy komputer mógłby okazać się większym rozpraszaczem niż pomocą. Start w czwartej klasie będzie najkorzystniejszy dla młodych ludzi.

Jeśli jednak zajrzymy do raportu Millward sprzed dekady może się okazać, że pilotaż przeprowadzony wówczas na czwartoklasistach wcale nie był tak udany.

We wnioskach z raportu czytamy:

Dyrektorzy, nauczyciele oraz rodzice sceptycznie, a czasem krytycznie podchodzą do pomysłu przekazywania uczniom sprzętu TIK do użytku poza terenem szkoły. Dodatkowo uczniowie są przede wszystkim zorientowani na wykorzystanie TIK w celu zabawy i rozrywki, a mniej w celach edukacyjnych.

Rekomendacja z badania była jasna: "Należy zrezygnować z pomysłu przekazywania uczniom przez szkoły tabletów do użytku domowego. Mając na uwadze sytuację uczniów pochodzących z rodzin bardzo ubogich lub dysfunkcyjnych, w pierwszym rzędzie należy zagwarantować dostępność szkolnych świetlic wyposażonych w stanowiska pracy z komputerem oraz sal komputerowych (do późnych godzin popołudniowych/wczesnych godzin wieczornych po lekcjach".

Z badania jasno wynikało, że poza szkołą sprzęt najczęściej wykorzystywany jest do zabawy i rozrywki. To nie tylko polska specyfika. Na podobny problem wskazało badanie Ofera Malamuda z Uniwersytetu w Chicago. Badacz ten przeanalizował postępy w szkole uczniów rumuńskich, którzy otrzymali komputery w ramach programu rządowego. Tam pomysł rozdysponowania sprzętu przyniósł edukacyjne straty w postaci pogorszenia się ocen. "Rumuńskie nastolatki wykorzystywały komputery przede wszystkim do grania, a nie nauki" - czytamy w raporcie.

Wyniki polskiego badania "Granie na ekranie"
Wyniki polskiego badania "Granie na ekranie"
Źródło: Dbam o mój zasięg

Jak inni to robili?

To jednak nie oznacza, że nie można prowadzić skutecznej polityki cyfryzacyjnej w szkołach.

Jednym z bardziej udanych programów był ten wprowadzony kilka lat temu w Wielkiej Brytanii z udziałem telewizji BBC, która włączyła się w przekazywanie uczniom i uczennicom mikrokomputerów micro:bit.

W 2016 roku po raz pierwszy ten sprzęt otrzymali wszyscy brytyjscy siódmoklasiści. Mierzący 4 na 5 cm kieszkonkowy Micro:Bit miał m.in. diody LED, wbudowany kompas, był wyposażony w technologię bluetooth i zaczął służyć powszechnej nauce kodowania. 

Na jednych z największych targów edukacyjno-technologicznych na świecie Bett Show w Londynie oglądałam kilka lat temu szkolne eksperymenty, które uczniowie prowadzili z jego udziałem, na przykład monitorowali wilgotność gleby w szkolnych pracowniach, w których sadzili rośliny.

Zdjęcie zrobione podczas Bett Show
Micro:bit, który otrzymali uczniowie brytyjskich szkół
Źródło: archiwum prywatne

W kolejnych odsłonach komputer był ulepszany m.in.: o mikrofon, czujniki światła, lepszą pamięć. Dzięki temu jego możliwości stale wzrastały.

Podstawowy model edukacyjny kosztuje około 100 złotych i z powodzeniem może być wykorzystywany również w polskich szkołach. Orędownikiem tego rozwiązania jest m.in. profesor Sysło, który nawet przetłumaczył na język polski opisy projektów edukacyjnych z zastosowaniem tego urządzenia.

Dlaczego wielu edukatorów upiera się, że lepiej byłoby sprzęt kupić szkołom niż dzieciom? Bo znają stan szkolnego sprzętu. 

Z raportu opracowanego przez Fundację EdTech Poland a opublikowanego pod koniec 2022 roku wynika, że "ponad połowa zasobu komputerów w polskich szkołach, 61 proc., to sprzęt co najmniej pięcioletni, którego funkcje mogą się okazać niewystarczające do sprawnej realizacji zadań edukacyjnych. W 26 proc. badanych placówkach - znajdujących się głównie na obszarach wiejskich i w miastach do 20 tys. mieszkańców - komputery starsze niż pięć lat stanowią więcej niż trzy czwarte zasobu".

Z danych unijnych z przełomu 2019 i 2020 roku (tuż przed pandemią) wynikało z kolei, że w Polsce tylko ok. 37 proc. uczniów miało dobry dostęp do sprzętu cyfrowego i internetu w szkołach podstawowych. Blisko 50 proc. uczniów z różnych typów szkół deklarowało, że w ich szkołach nie są stosowane żadne cyfrowe technologie.

Od kogo można się uczyć? W tym czasie 90 i więcej procent uczniów i nauczycieli deklarowało wysoki poziom wyposażenia w technologię w Danii, Finlandii, Norwegii, Szwecji i Islandii.

Trwa analiza

19 kwietnia minister Cieszyński poinformował, że najkorzystniejszą ofertę na dostawę komputerów dla czwartoklasistów złożyła firma x-kom.pl. Koszt jednego urządzenia ma wynosić 2952 złote brutto.

Obecnie w ministerstwie prowadzona jest analiza ofert, bo do programu zgłosiło się 14 podmiotów, które chciałyby wyposażyć uczniów w komputery.

Cieszyński w Radiu Zet tłumaczył: - W momencie kiedy ocenimy te 14 ofert, będziemy rozpisywać postępowania wykonawcze, tak by na jesieni tego roku sprzęt trafił do szkół. Na jesieni tego roku sprzęt trafi do szkół - powtórzył i dodał: - Na dostawy jest 40, albo 45 dni, no to przetarg musi być rozstrzygnięty 40 dni wcześniej.

A co z nauczycielami? Rząd zdecydował, że ci, którzy pracują w szkołach publicznych, raz na pięć lat będą mogli otrzymać bon o wartości 2,5 tys. złotych na zakup sprzętu.

Jak tłumaczył we Wrocławiu minister Cieszyński, nauczyciel będzie mógł zakupić dowolny sprzęt spełniający wymogi opisane w rozporządzeniu Ministra Edukacji i Nauki. - W przypadku uczniów postawiliśmy na jednolity standard dla wszystkich w klasie, ale nauczyciele mają różne potrzeby i ustawa daje im możliwość wyboru takiego sprzętu, jaki najlepiej przyda im się w pracy. Dopuszczamy zarówno tradycyjne komputery przenośne, jak i sprzęt oparty o chmurę - mówił Cieszyński.

Pierwsza partia trafi do nauczycieli, którzy będą prowadzić zajęcia dla uczniów klas czwartych. Organ prowadzący szkołę lub placówkę będzie mógł złożyć wniosek o bon dla uprawnionego nauczyciela przez platformę, która zostanie udostępniona przez resort cyfryzacji. 

Szkolne zagrożenia

Dariusz Stachecki, dyrektor SP nr 3 w Nowym Tomyślu (dawniej gimnazjum), kieruje jedną z pierwszych szkół w Polsce, która zapewniła dostęp do tabletów swoim uczniom. Sprzęt trafił do nich już w 2011 roku. Choć jest entuzjastą nowych technologii i cyfryzacji w edukacji, wobec pomysłu rządu jest sceptyczny.

- W większości szkół nie ma warunków, by te komputery włączyć w proces lekcyjny - ocenia. - Proszę sobie wyobrazić rozkładanie tych 25 komputerów na ławkach, podłączenie ich do prądu, bo przecież bateria nie będzie trzymała wiecznie. I już nawet nie chodzi o to, że w szkołach wzrosną rachunki za prąd, tylko o to, że to niebezpieczne - zauważa.

I wspomina historię kolegi dyrektora ze szkoły na wschodzie Polski, który dekadę temu chciał kupić swoim uczniom 20 tabletów, ale gmina zamieniła mu je właśnie na laptopy. - To nie był dobry sprzęt, te komputery trzymały baterię mniej niż godzinę, więc trzeba było opracować skomplikowany system ładowania, żeby to można było wykorzystać na lekcjach - wspomina. - W końcu stało się to, co stać się musiało. Jeden z uczniów zahaczył nogą o przewód, komputer się rozwalił. I to nie było najgorsze. Gorsze było, że stracił dwa zęby, a jego rodzice ciągali dyrektora po sądach. Dlatego nie zdziwię się, jeśli w dużych szkołach będą bali się z tych komputerów korzystać. Co innego mieć 15 laptopów, a co innego, jak u mnie będzie 130 - zauważa.

Stachecki przypomina, że komputery w plecakach będą nosiły zaledwie 10-latki, których rodzice już dziś często żalą się na za duży ciężar. - Tablety miały u nas sens, bo były niewielkie, mają gabaryty zeszytu, a bateria wystarczyła na 20 godzin pracy, więc my je ładowaliśmy raz w tygodniu - wspomina. I zaraz dodaje: - A sprzęt był tak dobry, że działa do dziś.

Komputer w plecaku, obok książek, zeszytów, śniadaniówki, obowiązkowej wody i innych dziecięcych "przydasiów" to też stres dla rodzica, w jakim stanie laptop zostanie doniesiony na lekcje. Lęk będzie tym większy u tych, którzy nie raz wyciągali kiedyś zalane czy zabrudzone zeszyty z plecaka dziecka.

Rządowy program zakłada, że ewentualne naprawy uczniowskich komputerów powinny się odbywać w ciągu pięciu dni roboczych od zgłoszenia awarii. Za serwis będzie odpowiedzialny ten, kto dostarczy komputery. Jeśli naprawa będzie musiała trwać dłużej, dzieci mają otrzymywać sprzęt zastępczy. Ale na razie nie wiadomo, gdzie i jak trzeba będzie zepsute komputery dostarczyć. Do zgłaszania problemów technicznych z laptopami ma powstać specjalny serwis internetowy.

Dyrektor Stachecki, podobnie jak inni, z którymi o tym programie rozmawiałam, uważają, że administrator komputerów powinien być zatrudniony w szkołach, by móc szybko rozwiązywać uczniowskie i nauczycielskie problemy.

Na zakupy nie cieszą się też jego nauczyciele, a nawet rodzice jego uczniów. - Pierwsze wiadomości o komputerach poszły w świat, akurat jak mieliśmy drzwi otwarte w szkole, więc wielu rodziców mnie o to pytało. I widzieli więcej problemów niż korzyści - wspomina. - W edukacji nie chodzi w końcu tylko o to, żeby wydać dużo pieniędzy, ale wydać je na to, co rzeczywiście jest potrzebne i przynosi jakieś efekty. Z kolei jeśli chodzi o komputery do pracy dla nauczycieli, to lepiej by było, gdyby zostali potraktowani jak pracownicy korporacji. Dostali sprawdzony sprzęt, zarządzany przez szkołę, precyzyjnie skonfigurowany do naszych warunków, z odpowiednim oprogramowaniem i zabezpieczeniami. Oni wcale nie chcą przechowywać wrażliwych dokumentów, na przykład opinii z poradni, na swoim prywatnym sprzęcie, co z tego, że dofinansowanym przez rząd. Nauczyciele chcą dostać narzędzia pracy, tak jak większość ludzi dostaje w profesjonalnych firmach. Dofinansowanie komputerów to jakby zamiast zapewnić szerokopasmowy internet wszystkim w szkole – dawać nauczycielom bony na karty LTE, żeby każdy sobie robił z telefonu własny hotspot - zauważa.

I przypomina: - Nauczycielom to przede wszystkim należą się podwyżki, a nie jakieś bony. Takie traktowanie tej grupy zawodowej tylko nas frustruje. Nie znam nikogo, kogo by te bony cieszyły - dodaje.

laptop
Minister cyfryzacji Janusz Cieszyński o programie laptopów dla uczniów i nauczycieli
Źródło: TVN24

Minister edukacji Przemysław Czarnek do tych wszystkich problemów się nie odnosi. Dla niego to nie problem, że komputery będą wykorzystywane w domach. 26 kwietnia pytany o to przez dziennikarzy RMF FM odparł: - Po to przeznaczamy środki finansowe na doposażanie szkół, po to są pracownie komputerowe, by w szkołach dzieci korzystały z tych komputerów, a te laptopy są do domu. 

Ostatecznie jednak - jak sam przyznaje - o tym, kto i kiedy będzie musiał przynieść komputer, zadecydują nauczyciele.

MEiN pracownie komputerowe dofinansowywało w czasie pandemii i zdalnej edukacji. Razem z NASK przekazywal szkołlom m.in. tablety do tworzenia tzw. mobilnych pracowni komputerowych. W ramach projektu "Zdalna Szkoła" wsparcie rządu w wysokości 187 mln zł otrzymało 2787 samorządów, następnie w drugiej edycji przekazano na sprzęt kolejne 161 mln zł. Te szkoły decydowały jaki sprzęt elektroniczny zakupią.

Czarnek mówi o finansowaniu szkolnych pracowni komputerowych, ale Cieszyński kilka tygodni temu przyznawał, że uczniowskie komputery od rządu mają de facto zastąpić wysłużony szkolny sprzęt. Mówił wprost: - W szkołach jest około 800 tysięcy komputerów, z tym że - jak wiemy - prawie co drugi ma więcej niż 5 lat. To pokazuje, że szkoły nie radzą sobie z tym, żeby na bieżąco wymieniać ten sprzęt. Plan jest taki, żeby każdy uczeń dostał prawdopodobnie swój pierwszy komputer w życiu i to jest prawdziwe wyrównywanie szans edukacyjnych.

Czytaj także: