Pozostałości po II wojnie światowej dają o sobie znać, ale od siedemdziesięciu lat państwo nic z tym nie robi - ocenia Najwyższa Izba Kontroli. W najnowszym raporcie nie zostawia suchej nitki na organach władzy, w tym ministerstwie gospodarki morskiej. Resort tłumaczy, że kontroluje ewentualny wyciek paliwa ze statków, ale państwa nie stać na usuniecie zagrożenia. Eksperci ostrzegają, że mamy niewiele czasu na reakcję, bo inaczej czeka nas katastrofa ekologiczna. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Raport Najwyższej Izby Kontroli to efekt ponadrocznej pracy, rozpoczętej jeszcze za poprzedniego prezesa. - Na dnie Bałtyku tykają ekologiczne bomby. To niemieckie wraki z czasów II wojny światowej, w których zalegają tysiące ton ropopochodnego paliwa i zatopiona po wojnie broń chemiczna – mówi obecny prezes NIK Marian Banaś. Wyniki potwierdzają to, o czym od lat mówią naukowcy i ekolodzy.
- Każdy z tych wraków koroduje, każdy zacznie przeciekać. Tego nie da się uniknąć. To może być za tydzień, to może być za dziesięć lat. Jedno jest pewne, że to nastąpi – mówi Olga Sarna z Fundacji Mare. Największe ryzyko stanowią dwie niemieckie jednostki. Franken leży 20 kilometrów od Helu, a Stuttgart zaledwie dwa kilometry od Gdyni. Do tego w rejonie Głębi Gdańskiej może leżeć co najmniej kilkadziesiąt ton amunicji i bojowych środków trujących.
"Minister Gróbarczyk bagatelizował ten stan rzeczy"
Z wraku Stuttgarta już wyciekło paliwo, a teren skażenia wciąż się powiększa. W przypadku Frankena zagrożenie jest znacznie większe. - Franken był tankowcem, więc tego paliwa może mieć jeszcze więcej. Kiedy ten wrak pęknie, załamując się pod własnym ciężarem, to paliwo może całe wyciec – zwraca uwagę Olga Sarna.
- Mówimy o wielkości zagrożenia, które można zmieścić w całym składzie wagonów. Tysiąc ton to 20-30 wagonów cystern – mówi hydrograf Benedykt Hac. To może wpłynąć na cały ekosystem. Śmierć ryb i zniszczenie plaż.
Dwa lata temu po publikacji raportu Fundacji Mare marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk pisał do ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej apel o pilne działania. Teraz mówi, że przez dwa lata nic się nie działo. - Minister Gróbarczyk bagatelizował ten stan rzeczy i teraz NIK potwierdza, że w tej sprawie nic nie zrobiono – dodaje Struk.
"Temat jest bardzo stary i do tej pory nikt się nim nie zajmował"
Teraz Najwyższa Izba Kontroli ocenia, że ministerstwa gospodarki morskiej i klimatu - wcześniej środowiska - nie zrobiły wiele, żeby zminimalizować zagrożenie. - Co więcej urzędy te wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością, nie uznając swoich kompetencji – informuje Marian Banaś.
Michał Kania, rzecznik resortu gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, przyznaje, że "temat jest bardzo stary i do tej pory nikt się nim nie zajmował". To zaskakująco szczere wyznanie rzecznika ministerstwa. Resort tłumaczy, że koszt usunięcia wszystkich wraków z Bałtyku to 10 miliardów dolarów.
- Państwo polskie nie może sobie pozwolić na to, żeby podatnicy zapłacili za sprawę, która jest sprawą międzynarodową, nie tylko polską – podkreśla Michał Kania.
Urząd Morski w Szczecinie informuje dziennikarzy "Polski i Świata", że brak działań nie wynika ze złych chęci, a z tego, że przepisy jasno nie wskazują, kto powinien się tym zajmować. Urząd Morski w Gdyni mówi, że mimo to monitoruje sytuację. - Nasz samolot jest wyposażony w specjalne urządzenia radarowe, które jest w stanie wykrywać takie zanieczyszczenie, takie zmiany na powierzchni morza i taki zwiad jest przynajmniej dwa razy w tygodniu wykonywany – informuje Jan Młotkowski z Urzędu Morskiego w Gdyni.
Na dnie polskiej części Bałtyku zalega prawie pół tysiąca wraków. To pewne - choć Fundacja Mare twierdzi, że może być ich nawet trzy tysiące. Do tej pory zbadano dwa procent z nich.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24