Raport Najwyższej Izby Kontroli to efekt ponadrocznej pracy, rozpoczętej jeszcze za poprzedniego prezesa. - Na dnie Bałtyku tykają ekologiczne bomby. To niemieckie wraki z czasów II wojny światowej, w których zalegają tysiące ton ropopochodnego paliwa i zatopiona po wojnie broń chemiczna – mówi obecny prezes NIK Marian Banaś. Wyniki potwierdzają to, o czym od lat mówią naukowcy i ekolodzy.
- Każdy z tych wraków koroduje, każdy zacznie przeciekać. Tego nie da się uniknąć. To może być za tydzień, to może być za dziesięć lat. Jedno jest pewne, że to nastąpi – mówi Olga Sarna z Fundacji Mare. Największe ryzyko stanowią dwie niemieckie jednostki. Franken leży 20 kilometrów od Helu, a Stuttgart zaledwie dwa kilometry od Gdyni. Do tego w rejonie Głębi Gdańskiej może leżeć co najmniej kilkadziesiąt ton amunicji i bojowych środków trujących.
OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>
"Minister Gróbarczyk bagatelizował ten stan rzeczy"
Z wraku Stuttgarta już wyciekło paliwo, a teren skażenia wciąż się powiększa. W przypadku Frankena zagrożenie jest znacznie większe. - Franken był tankowcem, więc tego paliwa może mieć jeszcze więcej. Kiedy ten wrak pęknie, załamując się pod własnym ciężarem, to paliwo może całe wyciec – zwraca uwagę Olga Sarna.
- Mówimy o wielkości zagrożenia, które można zmieścić w całym składzie wagonów. Tysiąc ton to 20-30 wagonów cystern – mówi hydrograf Benedykt Hac. To może wpłynąć na cały ekosystem. Śmierć ryb i zniszczenie plaż.
Dwa lata temu po publikacji raportu Fundacji Mare marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk pisał do ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej apel o pilne działania. Teraz mówi, że przez dwa lata nic się nie działo. - Minister Gróbarczyk bagatelizował ten stan rzeczy i teraz NIK potwierdza, że w tej sprawie nic nie zrobiono – dodaje Struk.
"Temat jest bardzo stary i do tej pory nikt się nim nie zajmował"
Teraz Najwyższa Izba Kontroli ocenia, że ministerstwa gospodarki morskiej i klimatu - wcześniej środowiska - nie zrobiły wiele, żeby zminimalizować zagrożenie. - Co więcej urzędy te wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością, nie uznając swoich kompetencji – informuje Marian Banaś.
Michał Kania, rzecznik resortu gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, przyznaje, że "temat jest bardzo stary i do tej pory nikt się nim nie zajmował". To zaskakująco szczere wyznanie rzecznika ministerstwa. Resort tłumaczy, że koszt usunięcia wszystkich wraków z Bałtyku to 10 miliardów dolarów.
- Państwo polskie nie może sobie pozwolić na to, żeby podatnicy zapłacili za sprawę, która jest sprawą międzynarodową, nie tylko polską – podkreśla Michał Kania.
Urząd Morski w Szczecinie informuje dziennikarzy "Polski i Świata", że brak działań nie wynika ze złych chęci, a z tego, że przepisy jasno nie wskazują, kto powinien się tym zajmować. Urząd Morski w Gdyni mówi, że mimo to monitoruje sytuację. - Nasz samolot jest wyposażony w specjalne urządzenia radarowe, które jest w stanie wykrywać takie zanieczyszczenie, takie zmiany na powierzchni morza i taki zwiad jest przynajmniej dwa razy w tygodniu wykonywany – informuje Jan Młotkowski z Urzędu Morskiego w Gdyni.
Na dnie polskiej części Bałtyku zalega prawie pół tysiąca wraków. To pewne - choć Fundacja Mare twierdzi, że może być ich nawet trzy tysiące. Do tej pory zbadano dwa procent z nich.
Autorka/Autor: Sylwia Piestrzyńska
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24