Biskupom, którzy widzą w swoim sumieniu, że nie są w stanie nic zdziałać w episkopacie takim, jakim jest, uczciwość wewnętrzna nakazywałaby zrzeczenie się urzędu - mówiła w TVN24 Ewa Kiedio z kwartalnika "Więź", komentując sprawę księdza Andrzeja Dymera oskarżanego o wykorzystywanie seksualne nieletnich. Tocząca się od ponad 25 lat procedura kościelna w tej sprawie nie miała finału przed sądem świeckim. We wtorek nadeszła informacja o śmierci duchownego.
Katolicka Agencja Informacyjna poinformowała we wtorek o śmierci księdza Andrzeja Dymera. Kapłan, który według KAI zmarł po długiej chorobie, był oskarżany o wykorzystywanie seksualne nieletnich. Szczecińscy biskupi mieli wiedzieć o jego czynach już w połowie lat 90. ubiegłego wieku.
Śledztwo wszczęte po publikacji dziennikarzy "Gazety Wyborczej" w 2008 roku zostało umorzone. Wyrok przed świeckim sądem nie zapadł z powodu przedawnienia się przestępstwa. W 2008 roku kościelny trybunał skazał duchownego za molestowanie seksualne wychowanków, nałożył na niego karę pieniężną i zakazał pracy z młodzieżą. Ksiądz Dymer złożył od tego wyroku apelację. Do 2021 roku wyroku instytucji Kościoła nie wydano.
CZYTAJ TAKŻE: Kalendarium sprawy księdza Andrzeja Dymera >>>
"Arcybiskup Dzięga zaczął działać, bo sam jest podejrzewany o zaniedbania"
O okolicznościach śmierci duchownego mówiła na antenie TVN24 Ewa Kiedio, redaktor z kwartalnika "Więź", który zajmował się sprawą księdza. - Z tego, co mi wiadomo, ksiądz Andrzej Dymer od lat cierpiał na raka trzustki - przekazała, zaznaczając jednocześnie, że nie posiada w tej sprawie w pełni sprawdzonych informacji medycznych.
To właśnie dziennikarze "Więzi" poinformowali 11 lutego o odwołaniu księdza z funkcji dyrektora Instytutu Medycznego imienia Jana Pawła II w Szczecinie. Metropolita szczecińsko-kamieński arcybiskup Andrzej Dzięga decyzję w tej sprawie miał podjąć 10 lutego podczas spotkania z mężczyzną, który miał być wiele lat temu wykorzystany seksualnie przez księdza Dymera.
- Rzeczywiście do takiego spotkania doszło. Zastanawiające jest, dlaczego po tylu latach. Przecież ta sprawa była znana od 25 lat - zwróciła uwagę Kiedio. - Dlaczego dopiero teraz [doszło do spotkania - przyp. red.]? Czy dlatego, że zaczął się szum medialny? - stawiała pytania. - Ten szum medialny był od lat. Tutaj jest podejrzenie, że arcybiskup Dzięga zaczął działać, bo sam jest podejrzewany o zaniedbania i ta sprawa trafiła do Stolicy Watykańskiej - zaznaczyła publicystka.
Kiedio zwróciła uwagę, że w tej sprawie nie mamy do czynienia tylko z odpowiedzialnością księdza Dymera. - Mamy tu zamieszanych kolejnych ordynariuszy: pierwotnie arcybiskup Marian Przykucki [arcybiskup metropolita szczecińsko-kamieński w latach 1992-1999 - przyp. red.], potem arcybiskup Zbigniew Kamiński [arcybiskup metropolita szczecińsko-kamieński w latach 1999-2009 - red.], obaj nieżyjący, więc trudno ich rozliczać - wymieniła. - Ciągnie się sprawa arcybiskupa Andrzeja Dzięgi - dodała.
Zdaniem publicystki w tej sprawie "można postawić zarzuty formalno-kanoniczne zaniedbania arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia", który - jak mówiła - "miał odpowiadać za wszczęcie procesu w drugiej instancji, po odwołaniu się przez księdza Andrzeja Dymera po wyroku pierwszej instancji". - Przez lata to się ciągnęło, proces nie był wszczynany, było upomnienie od Stolicy Watykańskiej - wyliczyła.
- Tutaj to dziwne, że Stolica Watykańska nie może się uporać z tym i musi wielokrotnie upominać arcybiskupa, aby zajął się sprawą - oceniła. - Tych zaniedbań jest bardzo wiele - podsumowała.
Kiedio: potrzeba autorozliczalności
W poniedziałek, po emisji reportażu TVN24 o sprawie księdza Dymera głos zabrał prymas Polski i delegat episkopatu do spraw ochrony dzieci i młodzieży arcybiskup Wojciech Polak. "Uważam, że niesłychana przewlekłość kościelnych procedur w sprawie księdza Andrzeja Dymera oraz brak odpowiedniego traktowania osób skrzywdzonych na wielu etapach tego postępowania nie mają żadnego usprawiedliwienia" - napisał w opublikowanym oświadczeniu.
"Wcześniej wiedziałem o sprawie niewiele, opierając się jedynie na przekazach medialnych. Ponieważ osobom pokrzywdzonym towarzyszyli doświadczeni prawnicy znający sprawę, uznałem, że osoby skrzywdzone będą miały wystarczającą pomoc, aby dokonać zgłoszenia do Stolicy Apostolskiej, zgodnie z obowiązującym w Kościele prawem" - oświadczył arcybiskup Polak.
- Wszyscy byśmy chcieli, aby tej sprawiedliwości stało się zadość, natomiast mi ręce opadają, kiedy słyszę arcybiskupa Wojciecha Polaka - skomentowała to oświadczenie Kiedio w rozmowie z TVN24. - To jest powtarzająca się śpiewka, powtarzający się refren kolejnych biskupów. Jak się okazuje, także tych, po których spodziewalibyśmy się więcej, widzimy ich jako głos uczciwości w episkopacie. Tutaj znowu powtarza się: "nie wiedziałem", "miałem uszy zakryte przez tyle lat" - skomentowała.
- Jak można nie słyszeć o sprawie, która jest medialnie znana? - pytała publicystka "Więzi".
Dodała, że w takich sprawach chciałaby "autorozliczalności". - Jeśli ci biskupi, którzy widzą w swoim sumieniu, że nie są w stanie nic zdziałać w episkopacie takim, jakim on jest, to jakaś uczciwość wewnętrzna nakazywałaby zrzeczenie się urzędu. Myślę, że cały episkopat tak naprawdę powinien podać się do dymisji, złożyć decyzję w ręce Ojca Świętego - zasugerowała. Jak dodała, wątpi, że tak się stanie.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock