Ogłaszanie triumfu sił rozsądku i umiarkowania nad ciemnotą i wstecznictwem Prawa i Sprawiedliwości w związku z wetem Andrzeja Dudy wobec lex TVN wydaje mi się przedwczesne. Podzielam radość, ale pozostaję pełen obaw i wątpliwości. Być może nie mam racji, ale czuję potrzebę podzielenia się tymi wątpliwościami - pisze Maciej Wierzyński.
Nie wierzę w nagły odruch samodzielności Prezydenta. Powodów przyspieszenia procesu decyzyjnego szukałbym raczej w tym, co zdarzyło się w Brukseli na dwa dni przed Wigilią, czyli 22 grudnia, niż w Warszawie. Ponieważ mało kto, łącznie ze mną, wie, co działo się naprawdę w pisowskich gabinetach, pozwolę sobie zaprezentować moją własną, czy jak to się dziś mówi, autorską wersję zdarzeń.
Kiedy 22 grudnia przyszła z Brukseli wiadomość, że Komisja Europejska postanowiła rozpocząć formalne badanie procesu naruszania prawa unijnego przez Polskę, Prezes doszedł do przekonania, że nie ma na co czekać, tylko szybko trzeba coś z tym zrobić. A na szybką akcję zdecydował się dlatego, że jeśli z badań Komisji wyniknie, że Polska nie stosuje się do prawa unijnego, to możemy nie dostać pieniędzy z Europejskiego Funduszu Odbudowy. No a brak pieniędzy z Unii może spowodować spadek zaufania w polski cud gospodarczy. Cud, którego wedle polityków rządzących Polską, świat nam zazdrości, a najbardziej dumny z tego sukcesu jest jego autor Mateusz Morawiecki, zwany przez wielbicieli polskim Ludwigiem Erhardem.
Młodszym czytelnikom podpowiem, że Erhard był ministrem gospodarki i kanclerzem Niemiec Zachodnich i uchodzi za autora niemieckiego powojennego cudu gospodarczego. Prezes w podobny sposób widzi rolę Mateusza Morawieckiego w dziejach naszego kraju. W głośnym wywiadzie dla Interii Prezes posunął się w komplementach dla Premiera chyba za daleko, bo wyznał, że Morawiecki jest od niego zdolniejszy, co wydaje mi się całkowicie niemożliwe, i nawet dodał, że się z tego cieszy, co nie wydaje mi się całkiem szczere.
Morawiecki w tym krytycznym czasie, kiedy ważyły się losy lex TVN, bawił służbowo w Brukseli, gdzie wedle oczekiwań Prezesa miał dokonać cudu, czyli tak skołować Komisją Europejską, żeby ta dała sobie spokój z oskarżaniem naszego kraju o łamanie praworządności. To się, niestety, nie powiodło i wtedy narodził się pomysł alternatywny: Duda ma zgłosić weto.
Czytaj także: Lex TVN, czyli zgroza
Nie wiem, kto był autorem tej pięknej idei, w każdym razie Duda dał się namówić. Wykonał polecenie, do czego jest, między nami mówiąc, nieźle przyuczony, a na dodatek - i tu pozwolę sobie na przypuszczenie - zwęszył okazję do odegrania historycznej roli emerytowanego obrońcy demokracji, pluralizmu i wolności słowa. Wprawdzie ta pozycja, jak pokazuje przykład Lecha Wałęsy, nie jest dana raz na zawsze, ale nowe wcielenie pozwoliłoby Andrzejowi Dudzie przeżyć na jakim takim poziomie kilka pierwszych lat emerytury.
Wziąwszy te różne za i przeciw pod uwagę, Duda zdobył się na męską decyzję - zawetował. Uczynił to oczywiście dla naszego wspólnego dobra, bo nie mógł spokojnie patrzeć, jak naród grzęźnie w bezproduktywnych sporach i podziałach. Nie był też w stanie znosić wystawiania naszych sojuszników, w pierwszym rzędzie Stanów Zjednoczonych, na wieczne domyślanie się, czy mogą na nas liczyć i czy nasze sławne w świecie pragnienie niezależności nie doprowadzi nas do sojuszu z Władimirem Putinem i słynącym z umiłowania swobód obywatelskich przywódcą Korei Północnej.
Rozstrzygnąwszy wszelkie bolesne wątpliwości nasz prezydent uczynił to, czego oczekiwała udręczona ojczyzna – wziął i zawetował. Ale pożytki z tak zarysowanego planu na tym się nie kończą. Świat odetchnął z ulgą. Z różnych stron popłynęły głosy nadziei i wdzięczności dla naszego Prezydenta. Ten jeden podpis, to jedno weto przeistoczyło go z pośmiewiska w uosobienie najlepszych cnót obywatelskich.
Prezes, którego marzeniem było wyciagnięcie Polski z trwającego od kilku stuleci uzależnienia od możnych tego świata, skapitulował wobec konsekwencji naszego "nieszczęśliwego położenia na mapie". W jego myśleniu zwyciężyła zdrowa troska o pieniądze. Zapewne tylko na chwilę. Kiedy ta chwila minie, zaczniemy znowu powiększać siłę Polski, skupiając wokół siebie kraje środkowej Europy, ale póki co, bez względu na to, jaki był plan pierwotny, trzeba się cieszyć, że utrupione zostało lex TVN. Nie miejmy jednak złudzeń: Prezes do idei chwycenia mediów za gardło z pewnością wróci, bo "gwardia ginie, ale nie poddaje się". Tak mnie uczyli w szkole TPD 1 na ulicy Felińskiego 15 na Żoliborzu.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24