Pospieszne uchwalenie przez Sejm ustawy znanej jako lex TVN zdumiało mnie mniej niż stanowisko Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Centrum poparło ustawę, a jego szefowa Jolanta Hajdasz podpisała się pod oświadczeniem, w którym stwierdziła, że proponowane w lex TVN "zmiany nie naruszają zasady wolności słowa, a ich celem jest jedynie ochrona rynku medialnego".
Szefowa Centrum, moja koleżanka z Radia Wolna Europa, stwierdza dalej, że "projektowaną nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji postrzega jako szansę na poprawę sytuacji". Ja takiej szansy nie widzę. Przecież tę sytuację przez ostatnie sześć lat kształtowali ci sami ludzie, którzy dziś patronują lex TVN. A ta sytuacja to konsekwentna zmiana mediów publicznych w maszynerię propagandową rządzącej partii i używanie publicznych pieniędzy do popierania inicjatyw propagandowych wygodnych dla rządu. Więc poprawa sytuacji to albo jeszcze więcej propagandy, albo zerwanie z królującym obyczajem. Na to drugie się nie zanosi.
PiS szedł do władzy pod hasłem naprawy błędów i wypaczeń ostatnich trzydziestu lat. Żadnego błędu ani wypaczenia nie naprawił, liczne plagi pogłębił, a jedyny sukces, jaki można PiS-owi przypisać, polega, moim zdaniem, na tym, że nie wszystko, co w ciągu tego trzydziestolecia udało się w Polsce osiągnąć, popsuł. Na przykład bronią się ciągle resztki reformy samorządowej. Ale to nie jego zasługa, raczej świadectwo, że nawet Prezes nie wszystko może.
Uważam się za osobę z natury dobrotliwą i nie zakładam z góry, że każdy, kto głosował na PiS, jest złoczyńcą. Mógł na przykład popełnić pomyłkę. Zgadzam się z opinią, że wśród tych wyborców, a nawet wśród tzw. twardego elektoratu, są ludzie dobrej woli, których interesami poprzednie ekipy rządzące się nie przejmowały. Moim ulubionym publicystą stał się ostatnio profesor Marcin Matczak, który na przykład bronił prawa do wysokich zarobków ludzi gotowych pracować 16 godzin dziennie, a to nie jest pogląd popularny wśród szerokich mas. Profesor Matczak napisał niedawno: "Rakiem, który toczy nasze społeczeństwo, jest coraz bardziej brutalny podział na 'my' i 'oni' (…) przywódcy jak Kaczyński, Orban czy Trump celowo napuszczają na siebie grupy społeczne, wmawiają jednej, że jest ofiarą drugiej".
Nie potrafię powiedzieć, czyją ofiarą czuje się moja koleżanka z Wolnej Europy Jolanta Hajdasz, ale upór, z jakim powtarza, że lex TVN stwarza szansę na poprawę sytuacji, świadczy o jakimś głębokim urazie psychicznym, czyli posługując się terminologią nowoczesną – traumie, jakiej – być może - doznała, pracując w TVN. Do niedawna zatrudniony byłem w tej instytucji, wcześniej pracowałem w Wolnej Europie i Głosie Ameryki, w TVP, "Polityce", "Kulturze" (warszawskiej), "Przeglądzie Kulturalnym", którego biura mieściły się na Krakowskim Przedmieściu i w "Nowym Dzienniku" na 38. ulicy, na Manhattanie. O każdej z tych instytucji mógłbym napisać i panegiryk, i paszkwil. W zależności od nastroju. Jednak to wcale nie znaczy, że osądzam je jednakowo entuzjastycznie albo jednakowo surowo. W jednych dostrzegam przewagę zalet, a w innych jedynie grozę. Tak też jest z lex TVN. To jest groza. Miejsca na jakąkolwiek poprawę ta ustawa nie daje. Została pomyślana w złych intencjach, a świadczy o nich dorobek legislacyjny autorów i sposób uchwalenia ustawy.
Centrum Monitoringu Wolności Prasy to instytucja wyrosła na pniu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ta organizacja zaskoczyła kiedyś władze PRL swoją niesubordynacją. Był to bunt janczarów. Wyobraźmy sobie, że dziś telewizja z ulicy Woronicza nie broni operacji finansowych premiera Morawieckiego, tylko zajmuje się ich demaskowaniem. Ironia historii polega na tym, że dziś role się odwróciły. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, instytucja powołana do życia przez SDP, zdelegalizowane przez Kiszczaka i Jaruzelskiego, widzi nadzieję na poprawę sytuacji w ustawach ułatwiających kontrolowanie mediów. I odwrotnie, Stowarzyszenie Dziennikarzy RP, powstałe na gruzach tego, o co walczył Bratkowski i jego koledzy, odczytuje tę ustawę "jako próbę ograniczenia społeczeństwu dostępu do rzetelnej informacji". Fronty się pomieszały. Buntownicy zamienili się w sługusów, a sługusy w obrońców wolności. Historia zna takie przypadki.
Czy przytrafi się on Andrzejowi Dudzie? Znawcy polskich obyczajów politycznych widzą w nim ostatnią nadzieję na zablokowanie lex TVN. Ponieważ kończy się jego kadencja i nie może być ponownie wybrany na stanowisko głowy państwa, mógłby odnaleźć w sobie chęć na przejście do historii jako ten, który ratuje kraj przed szaleństwami Prezesa. Nie wierzę, że to się stanie. Już raczej w zamian za podpisanie ustawy Andrzej Duda, dzięki poprawkom do konstytucji, zostanie obdarowany trzecia kadencją.
To także zapewni mu miejsce w historii. Co z tego, że smutnej.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24