Sąd Diecezji Opolskiej poinformował, że ksiądz z Lubrzy został uznany przez watykańską Dykasterię Nauki Wiary za winnego wykorzystywania dzieci. Ukarano go karą wieczystą, duchowny nie będzie mógł publicznie sprawować liturgii i posługi, ale nie wykluczono go ze stanu duchownego. Sprawa to efekt naszego reportażu pod tytułem "To ja byłam winna". Można go zobaczyć w TVN24 GO oraz na antenie TVN24 dzisiaj o 20.30 w programie "Czarno na białym".
Sprawa księdza z miejscowości Lubrza w województwie opolskim trafiła do Watykanu, który w ubiegłym tygodniu wydał decyzję. Dykasteria Nauki Wiary uznała księdza za winnego.
Kara wieczysta dla księdza
- W tym tygodniu dotarło do naszego Sądu Diecezji Opolskiej rozstrzygnięcie Dykasterii Nauki Wiary w sprawie ks. K., w którym na podstawie materiału zebranego przez nasz sąd został on uznany za winnego i wymierzona została kara wieczysta obejmująca m.in. bezwzględny zakaz publicznego sprawowania liturgii i posługi; może jedynie czynić to prywatnie w miejscu wyznaczonym na stałe zamieszkanie. Na taki wymiar kary miał wpływ przede wszystkim stan jego zdrowia i konieczność stałej opieki - poinformował w sobotę w mailu ks. Joachim Kobienia z diecezji opolskiej.
Jak dodaje rzecznik kurii opolskiej, ks. K. został uznany za winnego zarzucanych mu czynów z kan. 1395 paragrafu 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Przepis ten mówi o "wykroczeniu przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu".
Jako kara zostało nałożone na niego przebywanie do końca życia w wyznaczonym przez biskupa miejscu wraz z dołączonym przez biskupa zakazem publicznego sprawowania posługi. Możliwe jest to jedynie w kaplicy miejsca odosobnienia.
Nie został wydalony ze stanu kapłańskiego.
Dziewczynce nikt nie uwierzył
14 marca w programie "Czarno na białym" w TVN24 ukazał się reportaż Małgorzaty Marczok oraz Andrzeja Kuberskiego pod tytułem "To ja byłam winna". Opowiada on historię molestowanego przez księdza Joachima dziecka, które odważyło się o wszystkim opowiedzieć dorosłym. Dorośli uznali, że... to ona była winna. Okazało się, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Autorzy reportażu po latach dotarli do kolejnych ofiar księdza.
- Proces toczył się już wcześniej, ale fakt, że zgłosiła się nowa ofiara przełożył się na to, że dykasteria właśnie tak zdecydowała. Uznała księdza winnym wykorzystywania dzieci. To bardzo ważna widomość dla wszystkich bohaterów tego reportażu, dlatego że, gdy ksiądz ich wykorzystywał, byli dziećmi. Tylko jedna dziewczynka Kasia, bohaterka naszego reportażu, zdecydowała się opowiedzieć dorosłym, ale oni jej nie uwierzyli. Cała wieś, w której dziewczynka wtedy mieszkała, obróciła się przeciwko niej, przeciwko rodzinie i stanęła po stronie księdza - tłumaczy Małgorzata Marczok, autorka reportażu "To ja byłam winna".
Kiedy po dwudziestu latach dziennikarze TVN24 postanowili zbadać tę historię, okazało się, że postawa mieszkańców tej miejscowości w województwie opolskim nadal się nie zmieniła. - Nikt tam nie dał wiary dziewczynce, wszyscy wierzyli nadal księdzu - wyjaśnia Marczok.
Dziennikarze TVN24 pierwszy kontakt z Kasią, bohaterką reportażu, mieli w 2019 roku. Opowiedzenie tej historii było dla niej bardzo trudne, dlatego nigdy nie zdecydowała się na to, żeby usiąść przed kamerą.
- W końcu zdecydowała się opisać wszystko w liście. To była forma, która była dla niej najbardziej przystępna. Było to dla niej po prostu zbyt obciążające. Po tym liście i po rozmowach z nią doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie są inne ofiary. Ona potwierdziła, że są - mówi reporterka programu "Czarno na białym".
Kasia nie była jedyną ofiarą księdza
Początkowo nikt we wsi nie chciał o tym rozmawiać. - Roznieśliśmy kartki do każdego domu w Lubrze, no i później te telefony się rozdzwoniły. Ja gwarantowałam swoim bohaterom anonimowość - mówi Marczok.
Były telefony mieszkańców wsi, zapewniające, że ksiądz jest naprawdę dobrym człowiekiem i że to on w tej całej sprawie jest ofiarą.
- Bardzo szybko zaczęły się też jednak pojawiać telefony i wiadomości przekazujące nam informacje o tym, że są ofiary. Co ciekawe, każda z tych osób, które do mnie się odezwały, opisywały ten sam mechanizm działania księdza. To utwierdziło nas w przekonaniu, że ci ludzie mówią prawdę, że oni mają rację - dodaje Małgorzata Marczok.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24