Mężczyzna, który znalazł resztki rakiety, przekazał, że sąsiedzi poinformowali go o tym, że głośna eksplozja nad jego gospodarstwem była konsekwencją strącenia drona przez polskie lub sojusznicze siły. - Pojechałem na pole, żeby zobaczyć, co się stało i tam znalazłem części po rakiecie. Zgłosiłem to do służb, przyjechała policja, wojsko i ABW - wylicza mężczyzna.
W TVN24 i TVN24+ TRWA WYDANIE SPECJALNE
Inna mieszkanka wsi zaznacza przed naszą kamerą, że w okolicy faktycznie było słychać głośny huk. - Coś na podwórko strzeliło, a za naszymi polami spadł dron. To jest strach, strach o dzieci. Wiemy, że jak natkniemy się na jakieś szczątki, to trzeba dzwonić do służb. Dzieci też wiedzą, że jak coś znajdą, to mają się nie zbliżać i zawołać dorosłych - dodaje mieszkanka.
Decyzja rodziców
Miejscowość Wyhalew należy do gminy Dębowa Kłoda. Jej wójt Grażyna Lamczyk podkreśla, że w związku z pojawieniem się rosyjskich dronów rodzice mieli pełną dowolność, czy puścić dzieci do szkół.
- Jeżeli ktoś się denerwował i bał, mógł dzieci zostawić. Nie było też problemu, żeby najmłodsi mieli lekcje, nauczyciele byli w gotowości do pracy - zaznaczyła. Dodała przy tym, że na szczęście nikt nie ucierpiał.
- W przeciwieństwie do tego, co wydarzyło się niedaleko, gdzie na dom runęły fragmenty drona, u nas wszystko spadło na pola - zaznaczyła.
Autorka/Autor: bż/tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24