Anna miała 34 lata, w marcu 2017 roku poddała się operacji liposukcji i plastyki brzucha, zmarła dwa dni później. Prokuratura ponad dwa lata badała sprawę i ostatecznie stwierdziła, że nikt nie popełnił przestępstwa. Sąd jednak właśnie nakazał ponowne otwarcie śledztwa.
Anna w maju 2017 roku miała mieć ślub. Dwa miesiące wcześniej poddała się zabiegowi odsysania tłuszczu i operacji usunięcia powłok brzusznych. Kobieta zmarła na skutek zatoru tłuszczowego. Zdaniem rodziny zmarłej, do operacji nigdy nie powinno dojść. W lipcu zeszłego roku umorzeniem skończyło się śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.
Na tę decyzję śledczych do sądu w Częstochowie zażalenie złożyli pełnomocnicy rodziców i narzeczonego zmarłej kobiety. Sędzia Marzena Barburska uznała, że zażalenie to było zasadne i tym samym uchyliła decyzję o umorzeniu śledztwa. - Należy zgodzić się z tym, że prokuratura dołożyła wszelkiej staranności, żeby zgromadzić materiał dowodowy. W tym zakresie prokuratura zasługuje na pochwałę, bo ustalenia są bardzo szczegółowe i konkretne. Trzeba też zaznaczyć, że argumenty podnoszone w zażaleniu są nazbyt ogólne i nie zawierają takich wniosków dowodowych, których przeprowadzenie uzasadniałoby uchylenie decyzji - tak swoje uzasadnienie rozpoczęła sędzia Barburska.
Skąd zatem taka, a nie inna decyzja sądu?
- W zażaleniach sąd dopatrzył się jednej kwestii, która musi zostać uwzględniona. W tej sprawie biegli muszą uzupełnić swoją opinię o stwierdzenie, czy ze względu na nadwagę pacjentki taka operacja mogła być wykonana. Muszą ocenić, czy w tym wypadku nie trzeba było odstąpić od zabiegu - mówiła sędzia.
"Ból i żal"
Na sali rozpraw pojawili się rodzice zmarłej 34-latki. Podkreślali, że dotąd nie pogodzili się ze stratą córki. - Czujemy ból i żal. Nie zależy mi na tym, żeby wskazać winnego. Chcemy tylko poznać prawdę - mówiła przed kamerą TVN24 Krystyna, matka kobiety.
Jej pełnomocnik, mecenas Krzysztof Kuźnik podkreślał, że do tragedii mógł przyczynić się błąd medyczny. - W naszej ocenie prowadzący zabieg nie wszczął prawidłowo procedury wdrożenia leku przeciwzakrzepowego. Powinien podać lek 12 godzin przed zabiegiem, a zrobił to dopiero w trakcie operacji - mówił mec. Kuźnik.
Z kolei mec. Łukasz Kowalski reprezentujący narzeczonego zmarłej 34-latki zwracał uwagę na to, że lekarz przeprowadzający operację w ogóle nie powinien do niej przystąpić. Zwracał uwagę, że na operowanie Anny wcześniej nie zgodził się lekarz z Warszawy. Poinformował on pacjentkę, że operacja będzie możliwa dopiero wtedy, kiedy Anna schudnie około 12 kilogramów.
- Skoro znany profesor, autorytet w branży odesłał pacjentkę, a drugi przeprowadził operację, to rodzi to wątpliwości - mówił mec. Kowalski.
Pogrzeb zamiast ślubu
Anna miała operację w jednej z prywatnych klinik w Częstochowie. Postanowiła przejść zabieg liposukcji (odsysanie tkanki tłuszczowej), a dokładnie lipoabdominoplastyki (odessanie tłuszczu z nadbrzusza i wycięcie fałdu skórnego z podbrzusza - red.).
Zabieg odbył się 6 marca 2017 roku. Następnego dnia pacjentka straciła przytomność, wieczorem zaś trafiła do szpitala w Częstochowie.
- Ona została do nas dowieziona w stanie ciężkim - mówił wtedy Dariusz Kopczyński, zastępca dyrektora Miejskiego Szpitala Zespolonego w Częstochowie. Dodał, że "była nieprzytomna, po długiej reanimacji, z przywróconym tętnem".
Pacjentka trafiła na oddział intensywnej terapii. Jednak leczenie nie powiodło się i następnego dnia w godzinach rannych kobieta zmarła.
Do końca oddychała pod respiratorem, przytomności nie odzyskała.
Zapomniała wziąć wyników
13 maja Anna miała wziąć ślub. - Suknia już była kupiona. Ania chciała pięknie wyglądać. Chciała być zgrabniejsza, marzyła o tym od urodzenia dziecka - opowiedziały nam mama i niedoszła teściowa kobiety.
Do lekarza w Warszawie pojechała z narzeczonym. - Powiedział, że plastykę brzucha zrobi jej osobno, a odsysanie tłuszczu osobno. Ale najpierw polecił jej schudnąć 12 kg - wspominał narzeczony. Lekarz z Częstochowy miał zaproponować co innego. Były narzeczony w 2017 roku opowiadał, że lekarz zgodził się wykonać dwa zabiegi na raz. Wskazał też, jakie badania miała zrobić Anna.
Kobieta jednak, jak mówił jej narzeczony, na zabieg nie wzięła wyników. Anna poszła na zabieg o dziewiątej rano. O 15.30 zadzwoniła do narzeczonego. Już wtedy miała - jak mówił mężczyzna - wyglądać bardzo źle. Miała też - jak opowiadał narzeczony - problemy z oddychaniem. Lekarz - w oświadczeniu przesłanym w marcu 2017 roku do TVN24 - podkreślał, że jest doświadczonym specjalistą z wieloletnim doświadczeniem:
"Ufam, że prowadzone przez Prokuraturę postępowanie wyjaśni wszystkie okoliczności śmierci pacjentki i potwierdzi, że nie popełniłem żadnego błędu medycznego. W postępowaniu medycznym dochowałem wszelkich wymaganych reguł ostrożności" - podkreślał.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice | Paweł Skalski