Powstanie Warszawskie, które wybuchło 1 sierpnia 1944 roku, jest jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski. Wiele już o nim napisano i powiedziano. Agnieszka Cubała w swojej ósmej książce poświęconej powstaniu, sięga po jego obraz widziany oczami dzieci. - Siłą tych relacji jest to, że one są do bólu szczere, nie ma w nich znieczulenia, ukrywania czegokolwiek - zaznacza w rozmowie z tvn24.pl Agnieszka Cubała, autorka książki "Warszawskie dzieci'44".
Z okazji 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, przypominamy tekst z 1.08.2021 r.
Powstanie Warszawskie wybuchło o godzinie 17. 1 sierpnia 1944 roku. Spojrzenia na te wydarzenia z perspektywy dzieci, zagłębienia się w ich emocje i traumatyczne przeżycia podjęła się Agnieszka Cubała w swojej ósmej już książce o powstaniu w Warszawie.
"Warszawskie dzieci'44" to uporządkowany zbiór wspomnień i relacji dzieci z tamtych dni. Ale książka nie jest tylko zbiorem wspomnień. Autorka obala mity związane z wysyłaniem najmłodszych warszawiaków i warszawianek na barykady. Przybliża warszawską codzienność i to, jak w niej odnajdywali się najmłodsi, bardzo często osamotnieni, pozbawieni kontaktu z rodziną. I w końcu Cubała pisze o trudnościach psychicznych, traumach bardzo rzadko przepracowanych, które dziedziczone były w różny sposób przez kolejne pokolenia.
Z Agnieszką Cubałą rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Chciałbym zacząć od pytania z książki: czy udział dzieci w walkach to bohaterstwo czy barbarzyństwo?
Agnieszka Cubała: Przyglądając się Powstaniu Warszawskiemu, na żadne pytanie nie znajdziemy jednoznacznej, prostej odpowiedzi. W przypadku dzieci możemy mówić o bohaterstwie ze względu na ich postawę. Trudno natomiast oceniać, że było to barbarzyństwo, gdyż dotykamy pewnych mitów, które narosły wokół powstania. Przede wszystkim nikt nie wysyłał dzieci z bronią w ręku do walk zbrojnych, bo broni brakowało dla dorosłych.
Kolejny mit dotyczy przyjmowania dzieci do armii powstańczej, bo w rzeczywistości tylko w wyjątkowych przypadkach przyjmowano osoby poniżej 14. roku życia. Przydzielono je również do - nazwijmy to - bezpieczniejszych zadań, jak roznoszenie poczty polowej. Pamiętajmy jednak, że bycie gońcem, łącznikiem było niebezpieczne, ale samo siedzenie w piwnicy też nie gwarantowało bezpieczeństwa, bo również na tę piwnicę mogła spaść bomba. W Warszawie w tym czasie nie było bezpiecznego zajęcia.
Trzeba zwrócić uwagę, że dzieci wcielone do armii były pod ochroną. Jeden z powstańców powiedział, że "dziecko, które słucha rozkazów, jest bezpieczniejsze niż chłopak samowolnie biegający po ulicach". Szczególnie dotyczyło to chłopców, którzy kierowali się swoją ciekawością, często chodzili w miejsca, w których coś się działo.
Dzieci, które w wyniku działań wojennych straciły rodziców, najczęściej wśród powstańców znajdowały opiekę. Przykłady tego znajdujemy w różnych relacjach. Jedna z nich dotyczy kilkunastoletniego powstańca o pseudonimie "Tor", ale wszyscy mówili na niego "Torba". Był bardzo drobnej budowy i nie rozstawał się z chlebakiem, który na jego szczupłym ramieniu wyglądał jak wielka torba. Pewnego dnia powstańcy zapytali go, co w nim nosi. Opowiedział, że wszystko, co mu zostało: fotografia ojca, który zginął podczas okupacji, różaniec matki, zasypanej pod gruzami oraz lalkę młodszej siostry, która zginęła razem z matką. Zapadła cisza, a "Torba" dodał: mam jeszcze was. Widzimy więc, że oddział zastępował takim dzieciom rodzinę.
Nawiązując do pana pytania, mówiąc o Powstaniu Warszawskim, za barbarzyństwo uznaję to, co się działo w czasie rzezi Woli. Równie masakryczne sceny zdarzyły się na Zieleniaku: gwałty, zabójstwa, sceny wyrywania matkom małych dzieci i rozbijania ich główek o mur. Czasami Niemcy robili to dla zabawy. Dla przyjemności strzelali do polskich dzieci. I to jest barbarzyństwo.
Oczywistym jest to, że patrząc na uczestników Powstania, mówimy o ich bohaterskich postawach. Natomiast oni sami nigdy swoich decyzji nie uznali za bohaterskie.
Ma pan rację. Tutaj sięgnę po słowa pani Krystyny Zachwatowicz-Wajdy, która w jednym z wywiadów powiedziała, że włączenie się w powstanie było czymś normalnym, oczywistym. Mówiła nawet, że określenie "bohaterskie dzieci szły do powstania jest bzdurą".
Nieoczywistym pozostaje to, w jaki sposób upamiętniać najmłodszych powstańców i o nich mówić.
Są dwie grupy, które na pomnik Małego Powstańca patrzą w zupełnie różny sposób. Jedna z nich uważa pomnik za odzwierciedlenie legendy, ofiary najmłodszego pokolenia, patriotyzmu dzieci. Są również tacy - co uświadomiłam sobie dopiero przy pisaniu tej książki - dla których ten pomnik jest czymś dramatycznym, gdyż upamiętnia traumę. Oczywiście, jestem za tym, by upamiętniać ofiarność powstańców, jednak nie lubię hasła "cześć i chwała". Zamiast niego używam "pamięć i szacunek". Ten pomnik powinien być właśnie wyrazem pamięci i szacunku. Nie ukrywam, że po napisaniu "Warszawskich dzieci ‘44" nieco inaczej patrzę na Powstanie Warszawskie. Rozumiem powstańców, nigdy ich nie oceniałam i nie będę tego robić. Po zamknięciu tego tekstu pytanie o cenę, jaką poniosła Warszawa, stało się dla mnie jednak jeszcze bardziej wyraziste. Bo przecież przeżycia z tych ponad 60 dni pozostały w tych ludziach na lata.
Pomnik przedstawia chłopca w za dużym hełmie i z pistoletem maszynowym w rękach. Skoro mitem jest to, że chłopcy brali udział w walkach zbrojnych, to może ten pomnik powinien być inaczej skomponowany?
O kompozycję trzeba byłoby zapytać autora monumentu - Jerzego Jarnuszkiewicza. Jednak to pytanie jest o wiele trudniejsze niż się wydaje. Jeśli spojrzymy na zdjęcia z Powstania Warszawskiego, to tam dzieci niemal zawsze pojawiają się z bronią. I faktycznie, pomnik może oddawać to, co widzimy na fotografiach. Ale pamiętajmy, że zdjęcia, które oddają jedynie fragment rzeczywistości, powodują budowanie mitu o walce dzieci z bronią w ręku. A przecież może jeden procent najmłodszych powstańców mógł mieć dostęp do broni palnej.
Co do zdjęć, to warto zauważyć, że dzisiaj dzieci fotografują się ze sportowymi samochodami, nowoczesnymi gadżetami, którymi się zachwycają. Natomiast w trakcie okupacji szczególnie chłopcom imponowała broń. Chcieli należeć do wojska, brać udział w walkach, a kontakt z bronią był dla nich ucieleśnieniem marzeń o wzięciu udziału w czymś niezwykłym. Sami powstańcy mówią, że jako dzieci marzyli o tym, by przeżyć coś takiego, jak bohaterowie książek o Dzikim Zachodzie czy jak uczestnicy wcześniejszych powstań, których kult był w czasie międzywojnia bardzo powszechny. Każdy niemalże marzył o tym, żeby mieć bądź przynajmniej dotknąć broni. A stąd liczne, mylące fotografie.
W tej książce odczarowuje pani legendy o najmłodszych powstańcach. W ich relacjach słychać rozgoryczenie bądź żal, że nie włączono ich do przygotowań do Godziny "W". Towarzyszyło im rozczarowanie, że nie zostali włączeni do walk - zwłaszcza w pierwszych dniach powstania.
To dotyczyło przede wszystkim zawiszaków, czyli najmłodszych członków Szarych Szeregów. I faktycznie, stoi to w kontrze z mitami, że do powstania wcielane były dzieci. Komendant Szarych Szeregów zadecydował o tym, by na Godzinę "W" nie mobilizować najmłodszych harcerzy, chcąc ochronić ich przed niebezpieczeństwem związanym z bezpośrednim udziałem w walce.
Zresztą odnoszę wrażenie, że dyskusjom, jakie toczą się wokół powstania, brakuje często pogłębionej refleksji i rzetelnej wiedzy. Myślę, że to największy problem związany z upamiętnieniem Powstania Warszawskiego.
W tej książce sięga pani po perspektywę dzieci. Jak wyglądało powstanie widziane oczyma dziecka?
Ta rzeczywistość jest o wiele bardziej tragiczna i poruszająca. Przede wszystkim było pełne emocji. Inaczej niż w relacjach starszych powstańców, nie mamy tu tematów typowych dla tego fragmentu polskiej historii. Bardzo mało jest walk, mało bohaterstwa, nie ma polityki czy prób upamiętniania konkretnych osób. Tutaj widzę pewne podobieństwo w opisywaniu rzeczywistości powstańczej perspektyw kobiet i dzieci. Bo w tych relacjach, zdominowanych przez emocje, widać wyraźnie, że świat był odbierany wszystkimi zmysłami: pojawiają się kolory, dźwięki, zapachy i smaki. Czasami pojawiają się opisy kształtów i faktur.
W tych opisach znajdujemy całą paletę uczuć. W pierwszych dniach udzielała się dzieciom radość i euforia. Później trafiamy na ogrom strachu, cierpienia i obezwładniającej szczerości. Myślę, że to jest właśnie siła tych relacji autorstwa dzieci, że one są do bólu szczere, nie ma w nich znieczulenia, ukrywania czegokolwiek. We wspomnieniach jednej z dziewczynek czytałam o tym, jak na oczach jej, jej młodszego braciszka i matki, zabito jej tatę. Młodszy brat powiedział, żeby nie płakała, bo tato wstanie, jak się wyśpi.
Dzieci się bały, szczególnie te, które były same: czy to ze względu na to, że straciły całe rodziny, czy dlatego, że utknęły same w innej dzielnicy. Mamy na przykład chłopca, który wspomina, że był zbyt mały, żeby zostać przyjętym chociażby do Harcerskiej Poczty Polowej. Opowiadał, że w ciągu dnia nie było najgorzej, bo czasem ktoś go przygarnął, jednak nocą, gdy wracał do swojego domu, ogarniało go przerażenie. Kładł się na łóżku, zwijał się "jak psiak" i płakał z bezradności, samotności. Nie do końca wiedział, co się dzieje, gdzie są jego bliscy.
Inną sprawą jest to, że dzieci nie rozumiały wielu dźwięków, które pojawiły się wraz z wybuchem powstania. Stąd też, gdy pojawiły się pisemka skierowane do dzieci, tłumaczono w nich między innymi dźwięki. Ale w tych gazetkach, prowadzonych przez pedagogów i osoby zajmujące się literaturą dziecięcą - między innymi przez Marię Kownacką - wyjaśniano im to, że kula to nie zabawka, a wojna to nie zabawa. Opisywano też "chłopców z lasu" - powstańców, którzy przyszli z Puszczy Kampinoskiej.
Z drugiej strony jeden z chłopców tak przyzwyczaił się do wszystkich makabrycznych rzeczy, jakich był świadkiem, że wybuchy, bombardowanie nie robiło na nim wrażenia, o wiele bardziej fascynujące wydawało mu się głośne czytanie "Ani z Zielonego Wzgórza". Po wyjściu z powstańczej Warszawy przerażała go cisza. Ponadto, gdy zobaczył po wojnie kondukt żałobny, był zszokowany, że tyle zamieszania robi się dla jednego człowieka. W powstaniu ginęło tyle osób i nikt się nad nimi nie pochylał. Pani Krystyna Zachwatowicz-Wajda opowiadała natomiast, że podczas powstania nie bała się chodzić przez różne niebezpieczne miejsca, a później gdy miała wyjść po zmroku, to szła jedynie z mamą.
W pierwszych dniach była radość. A jaka rzeczywistość wyłania się ze wspomnień z późniejszych tygodni powstania?
Było coraz gorzej, trudniej i coraz większy głód. Przerażającą relację znajdujemy we wspomnieniach Krzysztofa Kowalewskiego, który opowiadał, że groziła mu śmierć głodowa, a uratowały go między innymi znalezione gdzieś stare skórki chleba. Pan Krzysztof wówczas miał sześć lat, pochodził z zamożnej rodziny, więc w domu niczego nigdy nie brakowało. Wspominał również o jednym wydarzeniu. Z matką przechodził koło miejsca, w którym był szpital dziecięcy i nagle mówi do mamy, że widzi "mięso". Kobieta zaczęła go od tego miejsca odciągać. Okazało bowiem, że w ten szpital dziecięcy trafiła bomba burząco-zapalająca, miażdżąc łóżka z dziećmi. Kowalewski nazwał to, co zobaczył, bardzo dosadnie: "ludzką konserwą". Pamiętajmy jednak, że to jest język dziecka, które nazywa to, co widzi, w sposób bardzo zwięzły, a nawet bez znieczulenia.
Jan Kobuszewski mówił o euforii w pierwszych dniach powstania, później pojawił się głód, a następnie wszechobecna śmierć, i o ulicach, które zamieniały się w cmentarzyska. Jednak Kobuszewski był podobnego stanowiska, co Irena Kwiatkowska: twierdzili, że nie warto wracać do tamtych chwil, bo i tak nikt, kto tego nie przeżył, ich nie zrozumie.
Pan Jan jednak przyznał, że przez dwa, trzy lata po wojnie musiał odzyskiwać swoje dzieciństwo. Zresztą myślę, że to niesamowite, że osoby takie jak Jan Kobuszewski, Krzysztof Kowalewski czy Irena Kwiatkowska, powszechnie kojarzą się nam z komedią, humorem, a pod koniec swojego życia opowiadały o traumatycznych przeżyciach.
Obok obrazu powstania, jaki rysuje się ze wspomnień najmłodszych powstańców, są też relacje dzieci, które w powstaniu nie brały aktywnego udziału. Czy zauważyła pani jakieś różnice?
Każdy chłopiec chciał być jak najbliżej powstania. Niektórzy z nich nie mogli, bo na przykład mama, chcąc ich ochronić przed niebezpieczeństwem, przywiązała ich do łóżek w piwnicach. Ale ci, którzy na przykład roznosili listy, opowiadali o emocjach, o strachu, który im towarzyszył.
Warto zwrócić uwagę, że są osoby, które nigdy nie określały się mianem powstańca, chociaż wykonywali te same obowiązki co ich rówieśnicy należący do konkretnych oddziałów. Na przykład pewien pan z Legnicy Saturnin Herman, mówił, że nie był powstańcem, ale jako 13- albo 14-latek wykonywał te same polecenia, co jego koledzy. Chętnie pomagał, gdy trzeba było coś zanieść, wskazać drogę do jakiegoś miejsca. Inny mężczyzna zaś wyjaśniał, że dla niego powstańcy to byli żołnierze, ludzie świadomie walczący, zdający sobie sprawę z zagrożenia i składający przysięgę. A on przysięgi nie składał. To ciekawe, że mówił tak uczestnik powstania. Zresztą dla wielu osób powstaniec i uczestnik powstania to synonimy, a dla mnie uczestnicy powstania to powstańcy i ludność cywilna, która w powstaniu pomagała.
Jeśli chodzi o obraz dzieci-cywilów, w ich relacjach znajdujemy znacznie więcej opisów codzienności. Saturnin Herman, który w tym czasie był na Czerniakowie, przywołał na przykład, jak grupa sąsiadów zwarła szyki, by walczyć z plagą szczurów. W tych wspomnieniach znajdujemy także dużo opisów jedzenia.
Parafrazując słowa pani Beaty Tyszkiewicz, można stwierdzić, że wojna jest sytuacją bardzo demokratyczną, dotyka wszystkich tak samo, bez względu na pochodzenie czy status społeczny. Rozpoczęliśmy od bohaterstwa, a czy bohaterstwem nie było już samo przetrwanie w Warszawie?
Oczywiście, że tak. Myślę, że wielu powstańców by się pod tym podpisało. Zresztą pamiętam takie wypowiedzi samych powstańców, że wbrew pozorom było im łatwiej niż ludności cywilnej, bo byli razem, byli uzbrojeni - nawet jeśli słabo, to mieli szansę się bronić. Ktoś przygotowywał dla nich kwatery, dbał o jakikolwiek posiłek. A cywile, którzy pozostawali bezbronni, musieli sami się o wszystko zatroszczyć. Mało tego. Siedząc w piwnicy, która dawała pozorne schronienie, cywile zastanawiali się bezradnie, czy to ta bomba ich zabije czy kolejna.
Tu pojawia się kolejne pytanie: czym jest walka? Czy walką jest pójście z bronią palną na wroga, czy sama wola przetrwania jest walką? Czy ci, którzy budowali barykady, też walczyli? Nie rozumiem tych, którzy ze współczesnej perspektywy w dyskusji o powstaniu zapominają o ludności cywilnej, która powstańców wspierała. A przecież powstanie nie dotyczyło tylko wyzwolenia Warszawy, ale była to walka o przetrwanie, o przeżycie. Dlatego szokuje mnie mówienie o powstaniu tylko w kontekście żołnierzy.
W książce poruszyła pani jeszcze jedną, ważną kwestię, a mianowicie temat traumy skrywanej przez lata, bo rzeczywistość polska po wojnie nie sprzyjała temu, by móc te doświadczenia przepracować.
Zdecydowanie. Najpierw mieliśmy ustrój komunistyczny, potem socjalistyczny, gdzie szczęśliwość była niemalże nakazana. Pamiętajmy, że ani psychologia, ani psychiatria nie były dziedzinami daleko rozwiniętymi. Mam wrażenie, że od zawsze w Polsce była bardzo mała tolerancja dla osób o dużej wrażliwości psychicznej. Dodatkowo po wojnie wszyscy chcieli zapomnieć o koszmarze wojny, rozpocząć nowy rozdział. Mówiono, żeby ruszyć z miejsca, zacząć od nowa.
A przecież nieprzepracowane trudności i traumy nie znikają samoistnie…
Właśnie. Przygotowując tę część, poświęconą traumie, przewertowałam sporo literatury na ten temat. Naukowcy szczegółowo opisywali, że osoby doświadczone traumami, nie dość, że same ze sobą czują się dziwnie, bo czują się inne, niezrozumiane, to jeszcze z zewnątrz zamiast wsparcia dostają komunikat, że mają się wziąć w garść i zapomnieć o przeszłości.
Po wojnie z takimi trudnościami mierzyli się nie tylko powstańcy, ale również ci, którzy przeżyli obozy, a także przetrwali przejście armii radzieckiej przez kraj. Jej żołnierze dokonywali gwałtów, morderstw, grabieży. Do tego dochodzą również więzienia, zsyłki, działania UB. A zatem ciągły stres, ciągłe poczucie zagrożenia. Część osób - pan Kobuszewski czy pani Zachwatowicz-Wajda - mówili, że radzili sobie z trudnościami dzięki uprawianiu sportu. W innych przypadkach - występujących niestety częściej - pojawiała się agresja czy alkoholizm, o czym bardzo rzadko się mówi. W wielu historiach pojawia się kwestia tego, że moralność ich bohaterów została ukształtowana w inny sposób - żyli na krawędzi.
Nieprzepracowane traumy mogą być dziedziczone.
I to na kilka sposobów. Jednak chciałabym zwrócić uwagę na historię pana Mścisława Luriego, syna pani Wandy Lurie, określanej mianem Polska Niobe. Gdy dokonywano rzezi Woli, na jej oczach zabito jej trójkę małych dzieci. Sama będąc w zaawansowanej ciąży, została kilkukrotnie raniona. Spędziła dwa dni pod stosem trupów, a gdy poczuła ruchy dziecka w swoim ciele, zebrała się w sobie, by przeżyć. Wydostała się spod ciał, ale znowu została pojmana i ostatecznie znalazła się w obozie w Pruszkowie, gdzie urodziła syna - Mścisława. On w swoich wspomnieniach zwracał uwagę, że pierwszą emocją, jaką pamięta, był strach. Zaczął mówić w wieku pięciu lat, potrafił zasnąć jedynie przy zapalonym świetle, a jakikolwiek mundur budził w nim poczucie zagrożenia.
Te traumy wychodziły na wierzch w różnych sytuacjach. Jedna z kobiet nie potrafiła po wojnie zejść do piwnicy, inni, gdy mieli gorączkę, zmagali się z koszmarami sennymi. Ich wszystkich dotyczył zespół stresu pourazowego. Ponadto wielu z powstańców w różnym wieku miało syndrom ocaleńca: wyrzucali sobie, że oni przetrwali, gdy ktoś z bliskich zginął.
Te traumy i trudności psychiczne były przekazywane na kolejne pokolenia czy to z perspektywy genetycznej, bo udowodniono, że doświadczenie traumatyczne może mieć wpływ na geny i zostać przekazane na kolejne pokolenie, czy w procesie socjalizacji - przez sposób wychowania. Tutaj przede wszystkim mamy do czynienia ze zjawiskiem parentyzacji dzieci, które przejmują część obowiązków straumatyzowanych rodziców i żeby ich nie martwić, rezygnują z własnych potrzeb. Ale te dzieci, dorastając w cieniu traumy, również mają trudności, które powodują chociażby problemy w nawiązywaniu innych relacji. I tu pojawia się słuszne przekonanie, że do momentu, aż ktoś się z tą traumą nie zmierzy, nie przepracuje jej, to będzie ona dalej przekazywana. To bardzo mocno wpływa na obraz naszego społeczeństwa.
Z perspektywy tych 77 lat, jakie minęły od Powstania, toczy się dyskusja o zasadności jego wybuchu. Nawet wśród powstańców pojawiają się krytyczne głosy, wskazujące, że decyzja o wybuchu powstania nie była najlepszą. Chociaż te same osoby mówiły, że gdyby powstanie wybuchło raz jeszcze, nie zmieniliby swojej decyzji o przyłączeniu się do walki.
Tu pojawia się jednak pytanie, jaka decyzja byłaby najlepsza. Ale to, o czym pan mówi, jest częstym spojrzeniem na powstanie. Tu pojawia się głos przede wszystkim Kazimierza Leskiego, ps. Bradl, który mówił, że nie oceniał pozytywnie decyzji o wybuchu powstania, ale nie sposób było stać z boku. Profesor Aleksander Gieysztor, który sam był powstańcem, stał na stanowisku, że powstanie było niczym grecka tragedia, gdzie każda z dwóch decyzji łączy się z niebezpieczeństwem poniesienia klęski innego rodzaju. Z perspektywy tych prawie 80 lat łatwo powiedzieć, że było wiadomo, że nikt powstańcom nie pomoże. A przecież wtedy nie było to tak do końca oczywiste. Teraz łatwo się ocenia, siedząc na kanapie w ciepłych kapciach, niejednokrotnie pijąc przy tym piwo.
A jak mówić o Powstaniu Warszawskim, żeby nie pozostawiać wrażenia, że było czymś fajnym, jakimś elementem gry komputerowej?
Nie znam dobrej odpowiedzi na to pytanie i nie wiem, czy ktokolwiek ją znalazł. Wydaje mi się, że należy odchodzić od legendy o powstaniu. Upamiętnienie i edukacja nie powinny być przepełnione patetyzmem. Powinniśmy zwracać uwagę na to, że w powstaniu brali udział ludzie podobni do nas, ze wszystkimi zaletami i wadami, jakie człowiek może posiadać. To przecież były osoby, które miały swoje miłości, przyjaźnie, rodziny, swoje nawyki, powiedzonka - niejednokrotnie śmieszne, poczucie humoru. Może to nie jest popularne, ale uważam, że powinno się zwracać większą uwagę na "ludzką twarz powstania", bez przyprawiania go obowiązkowo "patriotycznym sosem", wzniosłymi określeniami. Wydaje mi się, że również nie sprawdza się tutaj narracja przepełniona martyrologią. Bo przecież dotyczy ona ofiary - za ojczyznę, religię bądź sprawę. A patrząc na powstanie oczami pięcio-, sześcioletniego dziecka, nie zawsze wiedziało ono, czym jest ta "sprawa".
---
Agnieszka Cubała debiutowała książką "Ku wolności... Międzynarodowe, polityczne i psychologiczno-społeczne aspekty Powstania Warszawskiego". Później tworzyła kolejne, dotyczące różnych aspektów powstańczej rzeczywistości, w tym popularną "Miłość '44". Pracowała w Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie koordynowała prace nad realizacją scenariusza ekspozycji stałej. Konsultowała dwa rozdziały polskiej edycji książki Normana Daviesa "Powstanie '44".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: | PAX, ss. s.208 no ISBN/Wikipedia (PD)