W niedzielę zakończył się OFF Festival. Podobnie jak w przypadku większości festiwali, była to pierwsza edycja po pandemii. Czy katowicka impreza zdołała stanąć na wysokości zadania i zapewnić swoim fanom wrażenia takie, jak przed dwuletnią przerwą? Na pewno nie obyło się bez zmian i potknięć - pisze w relacji dziennikarka tvn24.pl Martyna Nowosielska-Krassowska.
Chociaż OFF Festival w Katowicach tradycyjnie odbywa się od piątku do niedzieli w pierwszy weekend sierpnia, to w tym roku dla chętnych rozpoczął się już w czwartek. Powrót do znanej sprzed paru lat tradycji organizowania pojedynczych koncertów, poprzedzających festiwal, to zdecydowanie duży plus tej edycji. Wybrałam poruszający koncert Eddiego Chacona i Jerry & The Pelican System w kościele Ewangelicko-augsburskim. Wzruszająca historia powrotu wokalisty do muzyki po 30 latach, świetna nowa płyta i współpracujący z nim muzycy, a do tego wyjątkowa przestrzeń, nastroiły mnie doskonale na odbiór muzycznych doznań w kolejnych dniach.
CZYTAJ WIĘCEJ: Artur Rojek o OFF Festivalu >>>
Piątek w rytmie shoegaze
Pierwszy dzień niewątpliwie dla organizatorów, jak i dla uczestników, okazał się najtrudniejszy. Temperatura powyżej 30 stopni była trudna do zniesienia, a na wierzch wyszły niedociągnięcia związane z powrotem festiwalu po długiej przerwie. Najważniejszym był brak wody pitnej, która do tej pory była dostępna za darmo w baniakach niedaleko Sceny Leśnej dla tych, którzy na teren przynieśli własne butelki lub bidony. Przez kilka godzin od otwarcia bram baniaki wciąż stały puste, a do jedynego kranu z wodą ustawiały się długie kolejki. Okazało się jednak, że to tymczasowa niedogodność - woda po pewnym czasie została uzupełniona.
W tym roku festiwal bogaty był w granie gitarowe - pierwszego dnia zachwycili chociażby młodzi muzycy z polskiej formacji Chair (mimo wczesnej godziny, bo grali koncert jako pierwsi, zebrali dużą grupę fanów), zespoły Squid i Altin Gun, czy grające shoegaze DIIV oraz Ride. Zarówno dla DIIV, jak i Ride był to powrót po przerwie. W przypadku DIIV jeszcze przed pandemią musieli przystopować swoją karierę ze względu na problemy jednego z muzyków z uzależnieniem od narkotyków (które jednak przezwyciężył na odwyku - po pobycie artysty w ośrodku powstał ich trzeci album "Deceiver", który porusza między innymi temat jego osobistej walki). Ride byli jednym z najważniejszych zespołów gatunku shoegaze w latach 90., jednak podobnie jak wiele innych formacji z tego gatunku, chociażby znane fanom imprezy Lush czy Slowdive, nie mieli długiej kariery. Na fali nowej popularności gatunku postanowili wrócić do grania kilka lat temu - wtedy też mogliśmy obejrzeć ich koncert na OFF Festivalu w 2015 roku. Tym razem świętowali 30-lecie wydania swojego debiutanckiego albumu "Nowhere", który w całości zagrali na Scenie Głównej.
CZYTAJ WIĘCEJ: Dlaczego znowu lubimy shoegaze >>>
Kolejny gitarowy, jak również historyczny, występ pierwszego dnia to Bikini Kill - podobnie jak Ride, dziewczyny z Bikini Kill swój szczyt kariery miały w latach 90., aby dość szybko rozejść się do innych muzycznych projektów. Legendy feministycznego punka pokazały na Scenie Leśnej w sobotę, że buntownicza muzyka kobieca jest potrzebna dziś tak samo jak 30 lat temu, jak również to, że wciąż pozostają w formie. Niestety członkinie zespołu zapowiadają, że tegoroczna trasa jest jedynie wyjątkowym wydarzeniem, a nie obietnicą nowego materiału.
Silnym akcentem kobiecym była też grająca wcześniej na Scenie Leśnej ukraińska raperka Alyona Alyona. Poza tym, że to utalentowana i charyzmatyczna, pełna pozytywnej energii artystka (o czym mogli przekonać się wszyscy traktujący ją wcześniej jako swego rodzaju internetowy mem ze względu na dość zabawny charakter jej pierwszych piosenek), to niewątpliwie zapraszanie artystów ze wschodu jest dziś bardzo ważnym gestem. Podczas koncertu nie zabrakło zresztą odniesień do tematu wojny w Ukrainie oraz do innych politycznych treści. Alyona dziękowała między innymi OFF-owej publiczności za to, że na koncert przyszło tylu rodziców z dziećmi. Przypomniała, że trzeba dla nich dbać o planetę.
Król Iggy Pop
Kolejnego dnia pogoda pozwoliła uczestnikom odpocząć - po przejściu deszczu zniknął doskwierający wszystkim upał. Jednocześnie sobota była najbardziej zatłoczonym dniem festiwalu - na Scenie Głównej pojawić miał się bowiem Iggy Pop, absolutna ikona muzyki punkowej i rockowej. Wcześniej jednak offowicze mogli liczyć na wiele innych bardzo dobrych koncertów, chociażby polskich zespołów, takich jak Polonia Disco, Gruzja czy Oxford Drama.
Podczas tegorocznej edycji wyjątkowo niewiele, jak na OFF Festival, mogliśmy zobaczyć koncertów z nurtu world music. Co roku były to niezapomniane doznania i odkrycia, chociażby takie jak Omar Souleyman, Hailu Mergia, Islam Chipsy czy The Paradise Bangkok Molam International Band. Festiwal w Dolinie Trzech Stawów niewątpliwie wyróżniał się na tle innych odwagą w zapraszaniu nieznanych, ale ciekawych projektów z całego świata, często reprezentujących nurty nieznane w Europie. Tym razem nie dość, że nie dostaliśmy takich koncertów dużo, to w sobotę dwa zespoły tego typu grały w tym samym czasie na dwóch różnych scenach - trzeba było więc wybrać między Jaubi z Pakistanu, którzy łączą muzykę tradycyjną z jazzem i hip-hopem, a Mdou Moctar, artystami reprezentującymi saharyjskiego bluesa, których muzykę określa się mianem "afrykańskiego Jimiego Hendrixa". Sądząc po frekwencji, większość festiwalowiczów postawiła na koncert Mdou Moctar, który wielu komentujących nazwało najlepszym występem OFF Festivalu 2022. Szkoda jednak, że trzeba było dla niego zrezygnować z Jaubi. Możemy się jedynie domyślać, że na niedobory w departamencie world music w tym roku mogły wpłynąć kwestie wciąż przecież trwającej pandemii - kraje różnią się między sobą restrykcjami, a planowanie występów zespołów chociażby z Azji, których zazwyczaj było sporo na OFF-ie, może być w związku z tym ryzykowne.
Chociaż na tej edycji nie brakowało rapu, w tym polskiego, to dziwi decyzja podobna do tej o Jaubi i Mdou Moctar - w sobotę jednocześnie na Scenie Głównej i w Tencie prezentowali się londyński raper Ghetts i również londyńska raperka i DJ-ka Lex Amor. Na pewno był to trudny moment dla fanów gatunku, z których część zdecydowała się podzielić ten czas pomiędzy dwa koncerty - na szczęście odległości między scenami nie są na tyle duże, aby nie było to możliwe.
Sobotni wieczór to ponownie głównie gitary - The Armed, którzy zachwycili swoim dopracowanym, noise'owym występem i kontaktem z publicznością na Scenie Leśnej, post-punkowy zespół Dry Cleaning, który swoją klimatyczną muzyką przyciągnął do Tent Stage prawdopodobnie większość uczestników festiwalu, którzy nie mieścili się pod namiotem, oraz Molchat Doma. Ten ostatni to kolejny akcent ze wschodu na tegorocznym OFF-ie - trio z Białorusi pojawiło się na muzycznej scenie zaledwie kilka lat temu, ale już zdążyli zyskać ogromną popularność między innymi dzięki swoim viralowym, surowym utworom, które łączą chłodną, nieco taneczną, elektronikę i gitary z ponurym klimatem z bloku wschodniego reprezentowanym zarówno w muzyce, jak i w tekstach, które niejednokrotnie mają antyreżimowy wydźwięk. Ich koncert tylko udowodnił, że nie są sezonową sensacją, a planują na scenie pozostać na długo - od ich magnetyzującego występu nie dało się oderwać wzroku.
Na Scenie Głównej niemal na koniec soboty pojawił się wyczekiwany Iggy Pop. Dobrze było zobaczyć, że Iggy, o którego koncert można było obawiać się już 10 lat temu na OFF Festivalu ze względu na zaawansowany wiek artysty, ma się dobrze i wciąż potrafi rozgrzać tłum do czerwoności. - Jestem już niemłodym chłopakiem i niedługo umrę - mówił ze sceny, zachęcając, aby dołączyć do jego szaleńczego danse macabre, ale też celebracji życia, bo wiek nie jest absolutnie żadną przeszkodą w robieniu tego, co naprawdę się kocha. Trudno było nie być poruszonym występem takiej legendy, która pokazuje, że wciąż ma w sobie ogień, przy jednoczesnej niepokojącej myśli z tyłu głowy poruszonej słowami samego artysty, że to być może ostatni raz. Znając Iggy’ego, prawdopodobnie jednak nas zaskoczy i zobaczymy go na Scenie Głównej za kolejne kilka lat i tak samo świetnie będziemy się bawić przy takich hitach, jak "Lust For Life", "The Passenger" czy "I Wanna Be Your Dog".
W tym miejscu warto wspomnieć o elektronice, która tradycyjnie zamyka każdy dzień festiwalu. Chociaż fani muzyki spod znaku chociażby techno narzekają, że tego gatunku i jemu pokrewnych w tym roku brakowało na rzecz bardziej rockowych klimatów, to nie da się ukryć, że to tendencja trwająca na festiwalu od kilku edycji. I tym razem dostaliśmy elektroniczne sety na zakończenie poszczególnych dni imprezy - chociażby Romy pierwszego dnia (która dla wielu była zawodem, ponieważ nie spodziewali się, że będzie to DJ set pozbawiony jej wyjątkowego wokalu), czy Myd dnia drugiego, który pozwolił się wyszaleć każdemu, komu brakowało tańca.
Papa Dance i pozdrowienia od Jacka Cygana
Ostatniego dnia przed zapadnięciem zmroku w Dolinie Trzech Stawów ponownie mogliśmy liczyć na występy polskich artystów, takich jak Midsommar, Franek Warzywa i Młody Budda, asthma, Kamil Hussein czy dwa bardzo kontrowersyjne i nietypowe dla tego festiwalu koncerty - rapera Bedoesa i także reprezentującej hip-hop Dziarmy (to kolejny moment w line-upie, kiedy fani artystów z podobnego nurtu mogli mieć problem z wyborem).
Istotnym polskim akcentem tego dnia był też zespół Papa Dance, relikt lat 80. Jednak na OFF-ie takie koncerty nie są zaskoczeniem - już nie raz dyrektor artystyczny festiwalu Artur Rojek sięgał po gwiazdy z przeszłości, które zdawały się nie pasować do wizji alternatywnej imprezy. Tym razem padło na Papa Dance, którzy mieli okazję zagrać od początku do końca swój drugi krążek "Poniżej krytyki" z 1986 roku. Widać było, że do koncertu podeszli profesjonalnie i włożyli dużo pracy w przygotowania. Nie dość, że wykonali swoje utwory bezbłędnie, to zaprosili na występ gości. W chórkach śpiewał znany z lat 90. wokalista Gabriel Fleszar (znany najbardziej dzięki przebojowi "Kroplą deszczu"). Na scenie pojawił się też Borys Dejnarowicz, były redaktor portalu muzycznego Porcys, który napisał głośną, bardzo pochlebną recenzję "Poniżej krytyki". Lider grupy Paweł Stasiak prowadził publiczność przez koncert, opowiadając ciekawostki o płycie, prezentując zdjęcia zespołu z przeszłości. Wspomniał również o swojej rozmowie z autorem tekstów Jackiem Cyganem, który za jego pośrednictwem przekazał pozdrowienia. Papa Dance zapewnili wszystkim podróż w czasie - i między innymi właśnie za takie sentymentalne momenty fani kochają OFF Festival.
Niedziela była wyjątkowo bogata w muzykę elektroniczną - zobaczyliśmy chociażby Metronomy, Bolisa Pupula oraz DJ-a Seinfelda. W line-upie miała się również pojawić DJ-ka shygirl, jednak odwołała swój koncert na 40 minut przed jego rozpoczęciem.
Poszukujący gitarowych wrażeń fani mogli spokojnie odnaleźć się na koncertach punkowego Crows czy metalowej formacji Amenra, która dała lepszy koncert niż jednocześnie trwający koncert głównej gwiazdy wieczoru, czyli Metronomy. Fani muzycznych eksperymentów mogli za to zobaczyć występy energicznej i politycznie zaangażowanej Charlotte Adigery, która dała jeden z najlepszych koncertów tego dnia, czy Natalie Bergman, która zaczarowała publiczność, ale na dość krótko - grała 40 minut zamiast planowanych 60.
Oczekując na jeszcze lepsze edycje
OFF Festival dźwignął się z sukcesem z pandemicznej przerwy. Niewielu artystów odwołało swoje koncerty, a nawet jeśli tak było, w większości przypadków błyskawicznie pojawiły się równie dobre albo i lepsze zastępstwa (chociażby Ride za Rinę Sawayamę). Początkowe błędy zostały naprawione, chociaż widać było też miejscami prawdopodobne cięcia kosztów - na przykład brak tegorocznej wyjątkowej identyfikacji wizualnej. Jej wyrazem co roku był gigantyczny zaprojektowany przez konkretnego artystę plakat umieszczony obok Sceny Głównej (jedno z ulubionych miejsc festiwalowiczów na pamiątkowe zdjęcia) i koszulki z tym samym motywem oraz spisem artystów danej edycji na plecach. W tym roku fani mogli kupić jedynie gadżety z napisem "OFF" oraz plakaty z limitowanej edycji na 15-lecie festiwalu, które zaprojektowali powiązani z nim artyści. Tego, że była to edycja jubileuszowa, bo piętnasta właśnie, nie dało się za bardzo odczuć. Przypominały o tym grafiki na telebimach, ale fani i organizatorzy najbardziej prawdopodobnie cieszyli się z faktu, że ta edycja w ogóle się odbywa po tym, jak dwie musiały zostać pominięte. Biorąc pod uwagę te trudne okoliczności, trudno było celebrować fakt, że widzimy się na OFF-ie już po raz 15. Wszyscy cieszyliśmy się po prostu, że znowu jesteśmy razem. Oby ta edycja pozwoliła przygotować kolejne, jeszcze lepsze niż tegoroczna.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Murawski/OFF Festival