Podesłanie nieletniej prostytutki, medialna nagonka, straszenie kiniarzy – do takich środków posuwali się w przeszłości bohaterowie biografii, którym nie spodobało się światło, w jakim oni lub ich bliscy zostali przedstawieni. Dziś idą do sądu, jak Alicja Kapuścińska, czy grożą pozwem, jak Ewa Beynar-Czeczott. Co zyskują, poza darmową reklamą dla dzieła, które zwalczają?
Skandale biograficzne znów nadają tempo debacie publicznej w Polsce. Tym razem na topie są pisarze, nie politycy, ale polemika jest równie gorąca, jak w przypadku sławnej (czy też niesławnej) biografii Lecha Wałęsy autorstwa młodego historyka IPN, Pawła Zyzaka. Zaczęło się od kontrowersji wokół "Ryszard Kapuściński non fiction", biografii reportera pióra jego ucznia i przyjaciela, Artura Domosławskiego.
Autor udowadnia, że Kapuściński nie zawsze dokładnie trzymał się faktów, relacje z dalekich krajów posyłał nie tylko PAP-owi, ale i służbom PRL, a także ujawnia kilka niewygodnych faktów z życia prywatnego reportera. W efekcie w prasie od tygodni trwa festiwal polemik, ilość stron z głosami za i przeciw powoli zbliża się do rozmiaru samego dzieła (a do cienkich ono nie należy), do tego wdowa po Kapuścińskim pozwała Domosławskiego o naruszenie dóbr osobistych.
Jasienica i "Różyczka"
Jeszcze nie opadł pył bitewny w tym starciu, kiedy pojawiła się kolejna kontrowersja. Tym razem chodzi o film "Różyczka" Jana Kidawy-Błońskiego. Jego bohaterem jest fikcyjny profesor Adam Warczewski, którego uwodzi atrakcyjna agentka SB. Rzecz dzieje się w latach 60-tych, a losy filmowych postaci są nader podobne do historii Pawła Jasienicy. Zdaniem jego córki, zbyt podobne. Prawnicy Ewy Beynar-Czeczott ostrzegli reżysera i media, że łączenie filmu z historią Jasienicy i jego rodziny spowoduje naruszenie jej dóbr osobistych
- Dziwię tym wszystkim urażonym spadkobiercom, którzy uważają, że za pomocą przepisów prawa dowiodą swoich racji. Żaden sąd nie powie, że pewnych rzeczy nie można tak czy inaczej interpretować - uważa medioznawaca prof. Wiesław Godzic. - Żyjemy w takich czasach, że jedynym sposobem na uniknięcie publicznego zainteresowania jest nie bycie osobą publiczną. Za grzanie się w blasku świateł trzeba zapłacić - dodaje.
Kidawa-Błoński broni się twierdząc, że inspirował się kilkoma postaciami – Jasienicą, ale i Sergiuszem Jesieninem czy Bertoldem Brechtem. Podobnie zresztą tłumaczył się Orson Welles, mówiąc o pierwowzorach głównego bohatera "Obywatela Kane’a". Co ciekawe, najsłynniejszy tekst z owego filmu, będący symbolem tajemnicy i niejednoznaczności, brzmi właśnie… "różyczka".
Hearst i "Obywatel Kane"
Ale wracając do kontrowersji wokół samego filmu: w 1940 roku Welles był ambitnym i bezczelnym 25-latkiem, któremu po sensacji, jaką wywołała jego audycja "Wojna światów" (przedstawił inwazję kosmitów tak sugestywnie, że spowodował panikę wśród słuchaczy), wydawało mu się, że może wszystko. Wziął więc na warsztat biografię prasowego magnata Williama Randolpha Hearsta i, z pewnymi zmianami, zekranizował ją.
Przedstawił tytułowego bohatera, jako opuszczonego przez wszystkich tyrana, który wciąż ma władzę, ale stracił miłość i szacunek najbliższych i umiera w samotności. Podobnie jak Hearst, Kane był królem bulwarowej prasy, próbował politycznej kariery i miał kochankę-artystkę. Wiek też się zgadzał.
Prawdziwy Hearst był właścicielem sieci gazet, które preferowały sensację od faktów i emocje od prawdy. Według legendy, gdy wysłany na Kubę w przededniu wojny o niepodległość reporter jednej z nich w telegramie napisał, że niewiele się tam dzieje, Hearst odpowiedział: ty rób zdjęcia, ja zrobię wojnę. W latach czterdziestych mieszkał razem z kochanką, aktorką Marion Davies, w ogromnej kalifornijskiej rezydencji i nie angażował się tak w politykę, ale wpływy wciąż posiadał potężne.
Zablokował Oscary
Gdy dziennikarka jednego z jego pism zrelacjonowała mu swoje wrażenia po pokazie prasowym, Hearst wpadł w szał. Nie miał wątpliwości, kogo sportretował - bezwzględnie zresztą i złośliwie - Welles i zwalczał film wszelkimi środkami. Podobno najbardziej ubodło go przedstawienie jego partnerki jako alkoholiczki i beztalencia.
Rozpoczął regularną kampanię przeciwko "Obywatelowi Kane". Jego gazety dostały zakaz pisania o filmie, a dziennikarze w artykułach niszczyli reżysera. Hearst najpierw straszył wytwórnię pozwem, potem zaoferował jej 805 tys. dolarów za zniszczenie wszystkich kopii i spalenie oryginału. Bezskutecznie – wynegocjował jedynie skrócenie "Obywatela Kane" o cztery minuty i wycięcie najostrzejszych scen. Użył więc swoich wpływów w kinach, które odmawiały wyświetlania filmu. To jego długie ręce miały też sprawić, że "Obywatel Kane" – przez krytyków uznany za najlepszy film wszechczasów – z dziewięciu nominacji dostał tylko jednego Oscara, za scenariusz.
Dziwię tym wszystkim urażonym spadkobiercom, którzy uważają, że za pomocą przepisów prawa dowiodą swoich racji. Żaden sąd nie powie, że pewnych rzeczy nie można tak czy inaczej interpretować wg
Na tym nie koniec. Welles w jednym z wywiadów opowiadał, jak tuż po premierze filmu podszedł do niego policjant i ostrzegł, żeby nie nocował w swoim pokoju hotelowym. Czekała tam bowiem na niego naga nieletnia dziewczynka i fotoreporter, który miał mu zrobić kompromitujące zdjęcia na okładkę jednej z gazet Hearsta – do takich posunięć medialny magnat był zdolny, żeby zniszczyć reżysera.
Saper Server i saper z "Hurt Locker"
Dziś filmowi i książkowi bohaterowie mimo woli mają zdecydowanie mniej fantazji, środków i wpływów – po prostu idą ze sprawą do sądu, licząc na wielomilionowe odszkodowanie. Jak starszy sierżant Jeffrey Server, który pozwał producentów oscarowego "The Hurt Locker". Według niego główny bohater filmu, uzależniony od adrenaliny saper William James, za bardzo przypomina jego samego: też niebieskooki blondyn, też służy w Rangersach, też trzyma części rozbrojonych bomb pod łóżkiem i też śpi w odzieży ochronnej.
Podobieństwo to wzięło się stąd, że scenarzysta "The Hurt Locker" Mark Boal spędził w Iraku miesiąc wraz z jego trzyosobowym oddziałem, a swoje wrażenia opisał najpierw w artykule do "Playboya", a potem w scenariuszu. Server uważa, że przyczyniwszy się tak wyraźnie do powstania filmu, powinien mieć udział w zyskach, i zamierza wyegzekwować go w sądzie. Scenarzysta ze swojej strony zapewnia, że fikcyjny William James był zainspirowany przez wiele osób.
- Tu są dwie kwestie: po pierwsze, na ile scenarzysta czerpał z autentycznej postaci. A po drugie, na ile nieprawdziwie przedstawił amerykańskich żołnierzy, bo o to też są pretensje - zwraca uwagę krytyk Tomasz Raczek. Co stawia Servera w dość dwuznacznej sytuacji: jeśli udowodni, że sierżant James to on, pokaże tym samym, że nie wie, co oznacza służba w US Army w Iraku.
Cohen i Tom Waits
Podobieństwo fikcyjnej postaci do prawdziwego człowieka zawsze pozostanie jednak w sferze domysłów, spekulacji, zaprzeczeń i gry w podobieństwa i różnice. Dużo gorzej znaleźć własne nazwisko przedstawione w negatywnym świetle – trudniej wtedy udawać, że zbieżność jest przypadkowa. Jak adwokat Toma Waitsa Herbert Cohen, opisany w biografii artysty jako oszust okradający swojego klienta. Z drugiej jednak strony autorom odpada wówczas argument o "jedynie odległej inspiracji". W 2008 Cohen zażądał od autora milion dolarów za naruszenie dóbr osobistych.
O ile Cohen ma powody do protestów, wdowa po Billym Tynem, Jodi, nie powinna mieć, wydawałoby się, żadnych. Jej zmarłego na morzu męża w "Gniewie oceanu", zagrał przystojny George Clooney, a film był kinowym hitem 2000 roku. Kobieta uznała jednak, że filmowy Billy był "nie był człowiekiem morza", do tego był "pozbawionym emocji awanturnikiem, podejmującym za duże ryzyko" i pozwała wytwórnię.
Titanic i "Titanic"
Pozew złożyła też Lana Tisdel, jedna z bohaterek opartego na prawdziwej historii "Nie czas na łzy". Była ona dziewczyną Brandona Teeny – który urodził się kobieta, ale żył jako mężczyzna, a po odkryciu jego tożsamości został zgwałcony i zamordowany. Według Lany film przedstawił ja jako "leniwego białego śmiecia". 20 Century Fox najwyraźniej przynajmniej częściowo przyznał jej rację, bo doszło do pozasądowej ugody.
Nawet 80 lat od śmierci człowieka i zrobienie z niego trzecioplanowej postaci nie gwarantuje filmowcom spokoju, co pokazał przypadek Williama Murdocha. Było on oficerem na Titanicu, który bohatersko oddał własna kamizelką ratunkową, tymczasem w filmie Jamesa Camerona w panice strzelał do pasażerów. Gdy rodzina przedstawiła swoje zastrzeżenia, producenci przekazali 5 tysięcy dolarów na fundusz imienia Murdocha.
Co daje pozew?
Powyższe przykłady pokazują, że pójście na wojnę z biografiami i biografami to ryzykowna gra. Jeśli pozywającemu zależy tylko na pieniądzach, jest spora szansa, że odejdzie usatysfakcjonowany. Jednak obrona dobrego imienia własnego czy bliskiej osoby przez zakazanie emisji filmu czy publikacji książki to zadanie beznadziejne.
- Taka walka nie ma sensu, a z punktu widzenia autorów to dodatkowy darmowy rozgłos. Twórczość ma swoje prawa i próba jej zablokowania oznaczałaby cenzurę, a ten instrument w ogóle nie powinien być używany - mówi nam dyrektor Filmoteki Narodowej prof. Tadeusz Kowalski. Zdaniem profesora kontrowersje wokół pokazywania postaci historycznych jako ludzi z krwi i kości to polska specjalność, co widać na przykładzie zastrzeżeń do filmu o majorze Hubalu czy o Westerplatte - oba jeszcze nie powstały, a już mówi się o szarganiu narodowych świętości.
Taka walka nie ma sensu, a z punktu widzenia autorów to dodatkowy darmowy rozgłos. Twórczość ma swoje prawa i próba jej zablokowania oznaczałaby cenzurę, a ten instrument w ogóle nie powinien być używany kowalski
Historia pomnikowa i nudna
- U nas postacie historyczne stawia się na pomniki, jako nieskazitelne wzorce. To taki narzucony, łzawo patriotyczny sentymentalizm. A ironia, krytyka czy dystans wzbudzają obawy - diagnozuje Kowalski.
Profesor Godzic przypomina, że jedynym filmem, jaki udało się w wolnej Polsce zablokować, był dokument o Amwayu "Witajcie w życiu". Do kin ani telewizji nie trafił, ale co z tego, skoro bez większego trudu można go znaleźć w internecie. A przed erą internetu też nie było lepiej. Hearst co prawda zaszkodził karierze Wellsa, ale każda jego biografia, ba, każda notka w encyklopedii łączy jego nazwisko z "Obywatelem Kane". Dziś dzięki medialnej wrzawie nakład książki Domosławskiego wyprzedał się na pniu, a wydawnictwo dodrukowuje kolejne egzemplarze. "Różyczka" do kin wchodzi w piątek.
Źródło: tvn24.pl, Bild.de
Źródło zdjęcia głównego: materiały dystrubutora