Nerwowy moment na spotkaniu z Tuskiem. "Ludzie! Proszę was!"

Donald Tusk
Donald Tusk ściął się z mieszkańcami Pabianic w sprawie wyborów
Donald Tusk na spotkaniu z mieszkańcami Pabianic musiał się tłumaczyć ze swojej, jak to nazwał, "irytacji". Ściął się z publicznością na temat liczenia głosów i nieprawidłowości w trakcie wyborów prezydenckich. - Nie! Nie będzie takiej Polski, póki ja jestem premierem - grzmiał.

- Ja jestem w demokracji, ja chcę, żeby wszystkie głosy były policzone. Wszystkie! - apelowała jedna z uczestniczek spotkania z Donaldem Tuskiem w Pabianicach, zarzucając mu, że w czasie wyborów prezydenckich ludzie "walczyli na dole o każdy głos", a Tusk miał podejście w stylu: "na oko wygrał Nawrocki" (zaznaczyła, że to nie są jego słowa, tylko tak rozumie ich sens - red.). Zebrała brawa.

Donald Tusk ostro o liczeniu głosów. "Nie! Bądźcie poważni!"

- To było straszne. Ja przestałam oglądać wiadomości, ja przestałam wierzyć w cokolwiek - kontynuowała kobieta. - Jeżeli będą następne wybory, będzie pan przychodził i mówił "każdy głos się liczy", to kto pana usłyszy? Ci wszyscy, którzy tu są (wskazała na salę - red.), tak, ale inni już niekoniecznie. Proszę pamiętać o tym, że na dole percepcja się w tej chwili zmieniła tego, co się dzieje na górze. Niech pan odrzuci tę watę cukrową, która jest wokół pana, niech pan patrzy na to, jak ludzie są przerażeni tym, że ich oczekiwania się nie spełniły - mówiła poruszona. I znów dostała głośne brawa.

Na sali widać było też transparent, trzymany przez jednego z uczestników, z napisem "ponownie przeliczyć głosy".

Donald Tusk odpowiedział, że przyjmuje "z pokorą do wiadomości" słowa kobiety. Przyznał, że nie ma "nic bardziej żałosnego niż bezsilny polityk". Odniósł się też do liczenia głosów.

- Z tym liczeniem, słuchajcie. Kto ma przeliczyć głosy? - pytał. Ktoś odkrzyknął: "policja". Premier szybko odpowiedział na słowa z sali: - Nie! Kochani, nie! Bądźcie poważni, proszę! Naprawdę chcecie żyć w kraju, w którym policja będzie liczyła głosy i ogłaszała wynik wyborów? Ludzie! Nie! Nie będzie takiej Polski, póki ja jestem premierem, gdzie policja i prokuratura będą mówiły "nieważne są te wybory, my policzymy głosy". Proszę was! - grzmiał wyraźnie poruszony.

- Za parę lat będzie Ziobro prokuratorem generalnym i on będzie liczył głosy? A Święczkowski (były szef Prokuratury Krajowej - red.) będzie uznawał, które są ważne, a które nieważne? - pytał podniesionym głosem. Później spierał się z publicznością m.in. o liczbę mężów zaufania.

"Irytuję się, bo cierpię bardziej"

Następnie opowiedział, że gdy pojawiły się sygnały o nieprawidłowościach w trakcie wyborów, usłyszał od Szymona Hołowni: "Cokolwiek wymyślicie, ja i tak zwołam Zgromadzenie Narodowe i zrobię zaprzysiężenie prezydenta Nawrockiego".

Później tłumaczył: "irytuję się, bo cierpię bardziej niż wy". Podkreślił, że "zapłaci najwyższą cenę, jeśli przegramy".

Donald Tusk: nie mogę doprowadzić do wojny domowej

Do liczenia głosów Donald Tusk wrócił jeszcze pod koniec spotkania. - Mnie nikt nie musi przekonywać, żeby szanować każdy bez wyjątku głos. Ja muszę myśleć trzy kroki dalej. Nie mogę doprowadzić do jakiejś kompletnie absurdalnej wojny domowej, gdzie liczyć już zaczną cztery instytucje, bo później ktoś inny zacznie liczyć, a później ktoś inny zacznie liczyć - mówił Tusk. 

Zobacz też: Hołownia wyjaśnia, co miał na myśli z "zamachem stanu"

- Prokuratura będzie liczyła głosy wszędzie tam, gdzie pojawią się kolejne sygnały, że były nadużycia. Są śledztwa. Jeśli ktoś fałszował, będzie ukarany. Ale 6 sierpnia Szymon Hołownia powiadomi Zgromadzenie Narodowe, że czeka pan Nawrocki i zostanie zaprzysiężony. Przykre? Przykre - kontynuował premier.  - Może pamiętacie jeszcze, co myślałem i co wiem i co dalej myślę o prezydencie elekcie. I naprawdę wiem, co mnie czeka, że te kolejne dwa lata to jest naprawdę bardzo poważna sprawa. Nie mam żadnego powodu do satysfakcji. Ale jako premier polskiego rządu nie będę robił rzeczy, które nie przyniosą dobrego finału, natomiast jeszcze bardziej zwiększą zamieszanie i kompletną destabilizację. Bo na końcu on i tak będzie zaprzysiężony - przekonywał zgromadzonych Tusk.

Czytaj także: